11 sierpień - 08r.
Wstaliśmy o 6 rano. Ubraliśmy się, umyliśmy i zjedliśmy po kanapeczce.
Tata poszedł do biura zapytać co i jak z załadunkiem, a ja w tym czasie poukładałem trochę w kabinie. O 9 kazali wjechać pod rampę, jednak o 8:30 przyszedł gość i kazał podjeżdżać. Załadunek trwał około godzinki. Po załadunku tata poszedł po papiery, a ja odjechałem od rampy i zamknąłem drzwi w naczepie.
Jak wspomniałem w poprzednim poście, ładunek wieziemy do Francji do miasta Belfort.
Do Francji dojechaliśmy tą samą drogą, która przyjechaliśmy, a więc kierujemy się na Barcelonę, a w jej okolicach kierujemy się na Gironę i dalej na granicę z Francja - La Jonquerę. Zdjęcia zacząłem robić dopiero przy granicy, może to żadne wytłumaczenie, ale wcześniej nie miałem na to po prostu ochoty ;p
Na tejże (powtórzę kolejny raz to słowo) granicy, obstawiamy Dafa na parkingu (jak nie którzy pewnie wiedzą, słynnym parkingu, na którym kiedyś w weekendy działy się ciekawe rzeczy) i idziemy do restauracji na pyszny obiad. Najedzeni i napojeni robimy jeszcze krótki spacer do sklepu, a następnie wracamy do auta.
Po porządnej pauzie wyjeżdżamy z parkingu i próbujemy wcisnąć się w korek, który powstał do bramek na przejściu. Przed nami pod górę próbuje wtoczyć się stary VW Transporter na niemieckich rejestracjach, który strasznie kopci, aż w końcu opadł z sił i stanął w zatoczce. Na drugim zdjęciu widać dym z tego VW.
Wreszcie ujrzeliśmy oddzielny pas dla ciężarówek, na którym zrobiło się luźno, dzięki czemu szybko przejechaliśmy granicę i przywróciliśmy prawidłowe tempo.
Jesteśmy we Francji więc odpalamy nasze ulubione radio NRJ i kierujemy się na Perpignan, Montpellier i dalej na Lyon.
Na jednej z górek pod która się wspinaliśmy wyprzedza nas wcześniej wspomniany Transporter, nadal kopcił, ale szedł pod górę jak przeciąg ;p
Pogoda na dworze idealna na wyjazd nad morze, na które my niestety możemy sobie tylko popatrzeć przez szybę.
Za Nimes zjeżdżamy z autostrady A9 na A7 w kierunku Dijon.
Pogoda troszkę się popsuła, zaczął padać deszcz, więc temperatura trochę spadła. Stajemy na moment na stacji benzynowej z dużym parkingiem. Patrzyłem na rejestracje, to nie było tam ani jednego Polaka. Tata poszedł za potrzebą, a ja z bólem głowy wychodzę na dwór rozprostować kości.
Tata wrócił, ja wziąłem sobie tabletkę i ruszamy dalej.
Po jakimś czasie deszcz dał nam spokój, ale nadal było pochmurno.
Jedziemy i jedziemy i jedziemy, ja przyglądam się na autostradę myśląc jak to kiedyś będzie jak ja będę jeździł, mam nadzieję, że doczekam się tych czasów;).. Myśli przerwał mi tata, krzycząc do mnie - Synek patrz jaka Scania nas łyka. Piękna była to trzeba przyznać, równie pięknie ryczała, uchyliliśmy sobie szybę żeby posłuchać. Do dziś żałuję, że nie nagrałem wtedy filmu, zamiast robić zdjęcia.
Zbliżał się wieczór, a my zbliżaliśmy się do Lyonu, a jak już wymieniam co się zbliżało, to powiem, że zbliżał się również koniec czasu jazdy. Plan był taki, że mijamy Lyon i szukamy jakiejś miejscówki na odpoczynek po całym dniu pracy.
Minęliśmy Lyon i zjechaliśmy na taki mały parking przy autostradzie. W pobliżu było parę sklepów, różnych barów itp. Zasłoniliśmy firanki, naszykowaliśmy sobie wyrka do spania, zadzwoniliśmy do domu i poszliśmy jeszcze na mały spacer przed snem.
12 sierpień - 08r.
Tego dnia pospałem trochę dłużej. Nawet nie słyszałem jak tata podnosił się z łóżka.
Zszedłem z wyrka jak dojeżdżaliśmy już na miejsce rozładunku, czyli do Belfort.
Deszcz lał bardziej niż dnia poprzedniego.
Jesteśmy w mieście. Katarzyna szybko znalazła drogę do firmy, więc dojechaliśmy bezproblemowo. Jednak wcześniej, musieliśmy przestać chwilę na nowo wybudowanym rondzie, na które razem z wodą spłynęło glina, z czego zrobił się straszny bałagan, ale ekipa sprzątająca szybko się tym zajęła i mogliśmy jechać dalej.
Firma znajdowała się 1-3 km za miastem. Wjechaliśmy na plac, tata poszedł z papierami, a ja wyszedłem się umyć.
Rampy na firmie (sorry za foto)
Tata wrócił i nie przyniósł dobrych wiadomości. Niemiec pracujący u Francuzów powiedział, że nie rozładuje nas dzisiaj bo nie mają czasu, mimo, że oprócz nas na firmie nie było ani jednego auta. Rozładunek jutro i koniec kropka.
Wzięliśmy się więc za śniadanko, po którym poczytaliśmy gazety i zadzwoniliśmy do domu. Wypadałoby pozmywać po śniadaniu, ale deszcz leje, więc ani mi, ani tacie nie bardzo rwało się do wyjścia z kabiny. W końcu pogoda na chwilę zlitowała się nad nami i mogliśmy w spokoju załatwić co trzeba.
Z nudów porobiłem trochę zdjęć i tak siedzieliśmy w kabinie bezczynnie do południa.
Hmm, nudą wieje z daleka, więc wypinamy konia i jedziemy do miasta na jakieś zakupy. W Kaśce znaleźliśmy Leclerca więc pasuje. Obok była mała stacja benzynowa, więc z zaparkowaniem Dafa nie było problemu.
Nakupiliśmy sobie jedzenia, trochę słodkości i wróciliśmy na firmę.
Tata kazał mi siąść za fajere, objechaliśmy magazyn dookoła, ustawiliśmy się tyłem do ramp, a z przodu mieliśmy widoczek na góry.
Wyciągneliśmy satelitkę i tak do wieczora siedzieliśmy przed TV.