Długi - wedle życzenia.
Może nie tak dokładnie jak z Anglii ale to z tej racji że był to jeden jedynu kurs w tę stronę. Miłego czytania
Wiele dróg – jeden Cel – CHORWACJA
Po serii nieporozumień z poprzednim pracodawcą, wiatry poszukujących pracy skierowały mnie do firmy jeżdżącej nieporównywalnie bliżej niżeli Anglia – mianowicie krajówka, Czechy, Słowacja, ew. Węgry. Szczerze się przyznaję, że na południu Europy w tym u naszych najbliższych sąsiadów ciężarówką jeszcze nie gościłem, no ale … prawdziwy „drajwer” niczego się boi;).
Po miesiącu tłuczenia się różnymi zakamarkami Polski, Czech i Słowacji w telefonie odczytałem sms – Rozładuje pan płytę w Sycowie i w poniedziałek załadunek na Chorwację. Szybki rajd umysłem po mapie UE – no fakt Chorwacja to nie Unia, w piątek miałem jeszcze potwierdzić w biurze czy pojadę, odpowiedz była oczywista – tankujemy do pełna, wiatr w żagle i byle do przodu. Ważną sprawą jest to, że zarówno mój jak i firmy jest to pierwszy wyjazd poza granice UE – cóż za wyróżnienie pomyślałem, miesiąc pracuje a tu taka misja do spełnienia.
Piątek. Rano rozładowałem płytę i poleciałem pusto na bazę, gdzie przez następne chwile ze spedytorami ustalałem szczegóły wyjazdu.. Brakowało nam pozwolenia na wyjazd, zielonej karty oraz potwierdzenia stwierdzającego EURO3 u Actrosa. Pozwolenie wziąłem na siebie, i po kilku telefon dziewczyn z biura pojechał po nie do stolicy
W Poniedziałek moje auto pojechał załadować kumpel a ja o 8 zameldowałem się we Warszawie i po pół godzinie wracałem już do firmy z pozwoleniem w ręku. Na miejscu niespodzianka, wyjazd przesunięty na wtorek – auto jeszcze nie załadowane ;/.
Wtorek. Mam już komplet dokumentów, telefon z firmy – auto załadowane, podbijam na drugą stronę ulicy do firmy
(tak, firma załadunkowa mieści się viza-vi naszej bazy), biję powietrze i melduję się pod firmowym dystrybutorem z ON, za kilka chwil mam pełny bak. Ładunek to 3 tony parasoli ogrodowych – w tym miejscu ukłon dla szyderców z forum – OŚKA W GÓRE I PEŁEN GAZ !!!!!!!. Za 40 min melduje się na tamorzni w Kaliszu – tutaj poczułem się jak prawdziwy ruski traker oczekujący na odprawę, linka celna i teczka dokumentów; pełen dumy udaję się do Robura i gdy manometry wskazują wartość 10 ruszam w kierunku Cieszyna.
Jest już późnawo, około godziny 21, docieram do granicy gdzie jestem witany zapchanym do granic możliwości parkingiem – swoją drogą nie myślałem, że aż tyle złomu idzie przez tę granicę. Kupuję GO-BOX na Czechy, winietę Słowacką i po około godzinie ruszam pochłaniając kolejne kilometry. Pioniersko przejeżdżam przez Czechy, później dawna granica – Mosty dalej mijają kolejne miasta Cadca, Zilina – wpadam na autostradę, przykładam gaz do podłogi i smaruje ile kaganiec pozwala ku Bratysławie. Około 3 w nocy sen powala mnie na łopatki i kończy się 9 godzin jazdy, jestem już blisko Słowackiej stolicy, staję na pompie i śpię jak królewna;). Na tym kończy się łatwa część trasy, dziś czekają mnie Węgry, granica Słoweńsko – Chorwacka a w czwartek tamorznia w Chorwacji.
Środa. Kiedy wskazówki zegara ustawiają się równiutko na godzinie 12 wyjeżdżam z parkingu i ukazuje mi się znak – Bratysława 50km. Mijam stolice i za chwilę osławiona opowieściami granica Słowacko – Węgierska – Rajka. Ileż to nasłuchałem się opowiastek związanych z tym miejscem, że na pewno zapłacę, że kontrola murowana, że łapówki. Otwarłem okno, łokieć na wierzch, muza, ciemne okulary i na pełnym lansie za chwile zjeżdżałem na węgierską 86 w kierunku „Szamba” Droga ta podobna jest do polskich krajówek – dziury, wąsko, wioski i miasta – czyli standard, nic mnie nie zaskoczyło – może prócz tego, że praktycznie sami nasi rodacy oblegali ów trasę zmierzając ku słonecznej Italii. Krótka pauza wypada byłej granicy Węgiersko – Słoweńskiej skąd już tylko rzut beretem do granicy z Chorwacją, dosłownie 10 km przez Słowenię i moim oczom ukazuje się granica Słoweńsko – Chorwacka. Kilka ciężarówek w kolejce do odprawy, tu i ówdzie przemykają celnicy, osobówki odprawiane na bieżąco – cóż ustawiłem się w kolejce i idę zaciągnąć informacji z czym je się odprawę na granicy. Po rekonesansie przy ciężarówkach blady strach – o zgrozo nie ma żadnego Polaka, aż niemożliwe!! Podchodzę do celnika:
- Do you speak english ?? Odp. Yyyyyyyyyyyy
Hmmm .. myśle sobie – no ładne asy. Coś tam wyszmeregałem po Słowiańsku i usłyszałem : POLAK??, Jooo Polak!! AA … i w tym momencie już mogłem się dogadać z celnikami, jakie bestie angielskiego nie znali a po Polsku jakoś gadali
. Kazali stać w kolejce jak inni. Stoję więc, kolejka niedługa pomału porusza się do przodu aż w końcu nadejszła wiekopomna chwila – podjeżdżam pod okienko gdzie siedzi słoweński celnik. Podaje dokumenty, coś tam sprawdza, liczy, dodaje; no i oczywiście wychodzi niezgodność ;/ w CMR wpisane waga 7,5 tony, a z EX wynika 3 tony. You must drive on parking, no entry in Croatia – wydukał celnik. Szybko przełknąłem ślinę a zimny pot oblał moją twarz. What’s problem?? Weight i CMR is’t not equal on EX – grzmiał celnik. Dobra, ochłońmy – co robić, szybko powtarzałem. Can you give me CMR ?? – spytałem. Of course – odparł. Wziąłem, popatrzałem; długopis do ręki, bezczelnie skreśliłem 7,5 i napisałem 3 tony. That is OK ?? Celnik zmierzył wzrokiem najpierw CMR, później mnie po czym odparł: DRIVE !! UFFFFFFFFFFF udało się .. jazda do Chorwackich tamorzników – ciekawe co tam mnie czeka pomyślałem. Na wstępie 25 Eur za odprawę, +5 euro za nowe plomby gdyż źle założona była linka celna – to mały pikuś, założyłem poprawie, pieczątki przybite, szlaban w górę i Actros wraz ze mną wtaczamy się w Chorwację.
Do miejsca rozładunku w miejscowości Karlovac pozostało jakieś 2,5 godziny jazdy, dobrze się składało, że ichniejszy urząd celny również znajdował się w tej miejscowości.
Kraj wakacyjnych wypadów Polaków wita mnie równymi drogami, zadbanymi wioskami i miejscowościami, wysokiej klasy autostradami i pięknymi widokami. Słowem urzekł mnie ten piękny kraj. Po 2 godzina jazdy autostradą mijam Zagrzeb a stamtąd już tylko kawałek do Karlovac, docieram do miasta, zjeżdżam z autostrady i parkuje na najbliższej pompie. Z tej racji że nie absolutnie nie uznaję jakiejkolwiek formy GPS-u przyklejonego do szyby poszedłem zapytać o drogę na UC. Łaskawy Chorwat wsiadł w osobówkę i podprowadził mnie pod sam szlaban UC, była godzina 22 po dniu pełnym wrażeń udałem się na zasłużony odpoczynek.
Czwartek. Budzi mnie stukanie w drzwi – Do you sapek English ?? Yes I Do – odparłem. OK. !! Give me documents. Nie wahając się wiele wręczyłem gościowi dokumenty. Po godzinie plomba z naczepy była już zerwana i mogłem ruszać się rozładować, spytałem którędy dojadę do firmy – i znów łaskawy Chorwat tym razem wsiadł ze mną w ciężarówkę i pojechaliśmy do KARLOVACKIEJ PIWOWARY czyli największego browaru w HR
:D. Jak się okazało przywiozłem parasole z logiem Heinekena. W strugach ulewnego deszczu rozładowałem parasole, i przemoczony ale szczęśliwy udałem się w stronę Lublijany gdzie następnego dnia miałem ładunek powrotny do PL….. C.D.N ..
Mija chyba już z 4 godzina pauzy a mi dalej nie chce się spać .. i nikt na piwo nie chciał przyjść, z nudów więc zaczynam drugą część powieści p.t. „Jak to się z Chorwacji wracało”
Załadunek w piątek w miejscowości DOMZALE tuż obok Słoweńskiej stolicy, jest czwartek więc spokojnie, bez nerwów sunę w kierunku granicy HR-SLO – bodajże METLIKA, dziś nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Przyznaję się, że pojechałem na tę granicę na żywioł kompletnie nie wiedząc czy w ogóle jest to przejście towarowe. Moje wątpliwości zaczęły narastać z każdym kilometrem bliżej granicy .. zakręty 90 stopni i podjazdy 12 – 14% były normą, całe szczęście że ośka cały czas w górze .. no ale i tak na niektórych górkach trzeba było dawać 6. Wąsko, coraz węziej, żadnych znaków .. już zacząłem poważnie wątpić w słuszność tej trasy, do tego żadnej ciężarówki, żadnego parkingu – istny czeski film. Droga mijała zakręt za zakrętem i po jednym z nich ukazał się zbawienny znak – Metlika 3 km, całe szczęście - pomyślałem w duchu i wparowałem na granice – malutkie przejście, jedna budka, wjeżdżam jako pierwszy gdyż nie było żadnej kolejki, a tam … istny wywiad ze Słoweńcem .. skąd jadę, dokąd jadę, co wiozłem, dlaczego pusty; sprawdził kabinę, schowki, później pakę i paleciarę poczym kiwnął ręką i kazał jechać. Jestem na drodze nr 6, która prowadzi do Nowego Mesta, skąd dalej już autostradą do Lubljiany. Słoweńska 6 to powtórka z rozrywki, wzniesienia dochodzą do 15% i po raz kolejny powtarzam w myślach .. całe szczęście ze pusto na pace. Do Nowego Mesta jakieś 30 – 40 km, mimo to pokonanie tego odcinka zajęło mi godzinę, dalej już tylko autostrada praktycznie do samego miejsca przeznaczenia. Minąłem Lubljianę, z mapy wynika, że muszę zjechać pierwszym zjazdem za obwodnicą na DOMZALE, faktycznie ów zjazd doprowadza mnie do malowniczego miasteczka gdzie znów zasięgam porady jak dojechać do firmy. Facet który wytłumaczył mi drogę nie pomylił się w żadnym calu – jednakże to ja przez chwile się zawahałem i skręciłem o jedne światła za daleko pakując się w ślepą uliczkę gdzie nijak było zakręcić. Pozostało cofanie na główną drogę – z pomocą przyszyli tubylcy i tak przez środek skrzyżowania, na czerwonym świetle ładnie wycofałem i pojechałem już teraz dobrze w stronę firmy Colicevo Karton gdzie dnia następnego załadowałem 24 tony (a jakże) papieru w rolkach z przeznaczeniem do Człuchowa.
Autostrada przez Słowenię na mapie wygląda dość ciekawie – czerwona kreska wije się niczym wąż, zahaczony KOGEL lekko się wygiął pod ciężarem, a Actros miał co ciągnąć, z lekkimi obawami ruszyłem … Wiedziałem, że Mietek daje radę po górach bo jest wyjątkowo silny (problem w tym, że ma 310 KM z komputerem od 430, który czasami lubi się „przyciąć” i moc nagle spada) ale to co wyprawiał z tym ładunkiem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zaczynamy podjazd, nie było napisane ile % ale zrobiły się 3 pasy autostrady więc było srogo … czuję, że słabnę, obroty spadają do 1000, pół biegu niżej, ciągnie .. idzie dobrze, obroty rosną … lewym poszedł DAF – śmignął jak zły ALE ośka w górze. Podjazd ciągnie się dalej, actros odzyskał całkowicie moc i wróciłem do pełnej 8, za kilka chwil kolega z DAFA przecierał oczy ze zdumienia, kiedy to musiał oglądać mnie na lewym pasie – a to z tego względu ze przy pełnej mocy Mieczysław ciągnie jakieś 93km/h – więc proszę czapki z głów.
Przehulałem przez Słowenie na pełnym gazie, dokulałem się do Murskiej Soboty gdzie kupiłem winietę na Madziary, cały czas trzymałem pełna moc, po odstaniu 45 min na parkingu o wdzięcznej nazwie „Jeleń” pomknąłem dalej – robota szła po prostu bosko, kilometry uciekały jak złe i chciało się jechać - i tak drodzy państwo po równo 10 godzinach zameldowałem się w … Cieszynie gdzie na Orlenie zrobiłem pauzę do rana i w sobotę około południa powitałem dom.
Trasa była ciekawa i przygodowa, szef zadowolony i ja także. Spalanie, jakie wyszło to równe 30 litrów, w jedną stronę ładunek 3 tony w drugą 24 - myślę, że jest to obiektywnym wynikiem.
A to mój pocisk - brudny ale jest