4:10 jak co dzień dzwoni budzik, czas wstawać i do pracy, dla niektórych to środek nocy dla innych koniec imprezy, a dla mnie normalny dzień.Trzeba wstać po pierwszym dźwięku budzika, bo inaczej się zaśpi. Szybki prysznic- żeby dobrze się obudzić, kluczyki od "jeepa" kluczyki od MANika, telefon w kieszeń i jedziemy do pracy.Dobrze,że rano nie ma korków to 15 minut wystarczy żeby dojechać na bazę.
Oki, odpalamy furę, kilka minut na to żeby nabiło powietrza w zbiorniki, włączamy CB, obchodzimy auto dookoła, sprawdzamy światła, profilaktycznie kopiemy w opony żeby sprawdzić nabicie.Wydaję się wszystko w porządku.Mała trójeczka bo są dziury i do przodu.
Jest czwartek więc koło giełdy rzeźnia,nie ma wyjścia trzeba jechać "pod" 10 ton. Rano prawdopodobieństwo trafienia na patrol policji jest małe.Ryzyko się opłaca, mamy zaoszczędzone jakieś 7 minut, niby mało, ale nie to jest ważne, ważne jest to że nie trzeba było wymuszać pierwszeństwa i słuchać przeklinania innych kierowców którzy stoją w korku. Oki jesteśmy na wylotówce na Szamotuły, ktoś z plaskacza po raz piąty pyta "mobile,jak tam dróżka na Szamotuły". Nie ma biedak pojęcia że po piątej rano uzyskać taką informację graniczy z cudem, więc ja się nie pytam na 99% jest czysto więc po co pytać się kilka razy o to samo. Jest po piątej, a ruch już całkiem spory.Ktoś woła na radiu że za zakrętem jest rowerek, oczywiście nieoświetlony, bo skoro on widzi to jego też przecież muszą widzieć, eh polska specjalność.
W końcu wjeżdżamy na odcinek nowego asfaltu i można pocisnąć na odcięciu dziewięć dyszek, pusta wanienka potrafi zaskoczyć niejedną osobówkę
Na szczęście nie ma żadnej marudy więc te aż całe 12 kilometrów "idealnego,gładkiego jak stół, wręcz nierzeczywistego asfaltu" szybko znika za nami. Wpadamy do Szamotuł, nie ma jeszcze 6 ale wszystkie światła już działają, więc na każdych trzeba odstać swoje 10 sekund żeby przepuścić powietrze. Nic to lecimy dalej, teraz czeka nas najgorszy odcinek drogi jakieś 5 kilometrów czegoś co szumnie nazywa się drogą, ale myślę że w każdym kraju na zachód od Odry "to coś" zostało by zamknięte ze względu na zbyt duże ryzyko spowodowania zagrożenia na drodze.
Zbliżamy się do Czarnkowa, czyli jesteśmy w rejonie Puszczy Noteckiej, a to duży kompleks leśny i dużo zakładów drzewnych.Wiąże się między innymi z tym pojawienie pięknych 500-konnych zestawów do drewna prosto ze Skandynawii. Pięknie oświetlone 3-osiowe ciągniki i 4-osiowe przyczepy z dyszlem na obrotnicy. Chłopaki przeważnie jadą po kilka aut (sam kiedyś jeździłem z dłużycą) więc na ich widok zawsze oko mi się cieszy. Na szczęście nie ma dzisiaj mgły więc mamy dobry czas. Na żwirowni już jest kilka aut,ale pod załadunek czeka tylko jedno, staramy się jeździć w odstępach, żeby 6-7 aut nie zjechało się na raz bo potem trzeba bez sensu czekać. Fadromka CAT-ik jest dość nowa, operator doświadczony więc 5 minut i można plandekować wannę. Szybka kawa, kilka zdań z kolegami z pracy i po 15 minutach pauzy lecimy z powrotem.Właśnie wschodzi słońce, jest kilka chmurek więc warto było wstać wcześnie żeby to zobaczyć, ci z miasta nie mają pojęcia jak może być ładnie jak niebo jest czerwone, z sortownika leci żwirek na hałdy, a w oddali widać dym z wydechu od TATRY która robi za wozidło.
Ale dość tych pięknych opisów, teraz czeka nas walka na drodze, ruch już jest większy, a 30 ton na pace robi swoje.Koleiny i dziury są jakby większe górki bardziej strome, ale 400 koni nie poddaje się tak łatwo.Lecimy dalej, dobrze że PKS chodzą tu rzadko więc nikt nas nie spowalnia do 65km/h. Przed nami duża góra,kto jeździ na Czarnków ten wie, w naszym płaskim terenie to niezła próba górska. Mamy pecha, nie udało się włączyć do ruchu z rozpędu, trzeba będzie się drapać ze startu zatrzymanego. A więc -mała dwójka,sprzęgło, trójka,sprzęgło, czwórka,sprzęgło, duża skrzynia,mała piątka,sprzęgło, piątka,sprzęgło, mała szóstka,sprzęgło, szóstka,sprzęgło- na liczniku już zawrotne 50km/h, obrotomierz 1500 obr/min, turbina kręci pełną mocą, w lusterku widać dwa, nie trzy, już pięć aut, wężyk rośne z każdym metrem.Szybciej nie pojadę, wyższego biegu nie wbiję bo zamulę auto i będę musiał redukować, a wtedy pojadę jeszcze wolniej.Ale nic to do szczytu jeszcze 200 metrów, jeszcze 100, temperatura silnika rośnie, słychać jak pracuje wentylator, zawsze zastanawiam się jak to auto daje radę w prawdziwych górach i na prawdziwych podjazdach, jeszcze 50 metrów, jesteśmy na szczycie, teraz hamowanie, bo są potworne koleiny i dziury . Droga jest okropnie styrana, ale nie ma się co dziwić w końcu dziennie jeżdżą tędy dziesiątki wanien i zestawów z drewnem, a jak wiadomo to oprócz gabarytów najcięższe zestawy na naszych drogach.Oki górka pokonana teraz zjazd na dół za nami już jest spory wężyk, ale jeszcze muszą się pomęczyć bo ja z górki też muszę iść wolno bo na dole jest ostry zakręt i ograniczenie do 40, a na sobie mam 30 ton, które pcha auto w dół.Żeby nie palić hamulców i nie zużywać bez sensu klocków używam hamulca klapowego, żeby dobrze działał trzeba mieć spore obroty silnika, więc redukcja do małej siódemki 1500 obrotów i wyraźnie czuć że auto zwalnia,ale i tak trzeba się na łukach wspomagać hamulcem głównym. CDN... jeśli będziecie chcieli... to mój pierwszy opis, mam kilka filmików, nie są może najwyższej jakości, bo ciężko jechać, zmieniać begi i trzymać aparat w ręku tak żeby nie skakał na dziurach.