Kierowca który jeździ stale tym autem jest na zwolnieniu lekarskim więc siadłem ja. Scania R420, kierowca porządny z dużym doświadczeniem więc auto zadbane i bez problemów.
Wyjazd z bazy rano do Szczecina na załadunek. Miałem się tam z kimś z forum spotkać ale jakoś nie wyszło. Załadunek dość szybki i jazda na granicę. Okazało się, że zaliczka na konto nie wpłynęła na czas i spędziłem dwie godziny w Kołbaskowie na BP w oczekiwaniu na nią. Net polski miałem więc jak wpłynęły to zakupiłem myto i jazda na Brugię w Belgii.
Około północy zacząłem szukać miejsca na pauzę co przy A2 o tej porze bywa arcytrudne a w moim przypadku stało się przyczyną sporych kłopotów i nie małych kosztów dla firmy. Próbując stanąć na czwartym z kolei miejscu wpierdzieliłem się w rów z którego na drugi dzień wyciągał mnie specjalnie do tego celu wezwany holownik w asyście dźwigu. Nie będę się wdawał w szczegóły ani szukał usprawiedliwień bo sporo w zaistniałej sytuacji jest mojej winy ale właściciel holownika twierdził, że zdarza się to w tym miejscu co najmniej raz w tygodniu na co pokazywał mi foty. Pobocze utwardzone żwirem na szerokość metra ale dalej trawiasta darń pod którą była mięciutka glina w którą auto "siadło" po osie i się do tego dość nie fajnie przechyliło. Wqurwienie niemiłosierne, papieros za papierosem, zmarnowany cały dzień w oczekiwaniu na transfer kasy za usługę i obawa o przyszłość w firmie. Wielu pocieszało mnie, że się po prostu zdarza. Przed holownikiem próbowali mnie wyciągnąć dwaj Czesi (po raz kolejny nie rozumiem uprzedzenia do nich bo sami z własnej inicjatywy próbowali i byli naprawdę w porządku) ale się nie udało oraz jeden polski kolega (Dziękuję!)vz gabarytem ale okazał się on za lekki i nie obciążał dostatecznie jego osi by mnie wyszarpnąć.
Około godziny 20 następnego dnia wreszcie ruszyć a że do celu sporo to cała noc jazdy. Pierwsze 4,5 poszło dość dobrze ale drugie już musiałem brać na trzy razy a do celu w Brugii dotarłem dokładnie 5 minut przed godziną awizacji. Po pauzie sms od spedycji żeby jechać na załadunek jakieś 100km w okolice Brukseli (Enghien) na załadunek lodów.
Dojechałem około północy, rano załadunek samodzielny bo to mała manufaktura a nie żadna fabryka więc nie było komu ładować. Kierunek Kolding (Dania), więc powrót przez Holandię na A2 i odbicie na Hamburg i dalej na Flensburg. Mały problem z paliwem bo nie chciało przepływać z jednego zbiornika do drugiego i dolny kranik ciekł ale jakoś się udało to zatrzymać. Pauza po drodze, jeszcze w DE i na miejscu w Obring'u Kolding na czas. Już dzień wcześniej wiedziałem od spedycji, że z Kolding następny załadunek będzie na północy Danii w małym miasteczku Thisted.
Dojazd dość wolny bo drogami lokalnymi gdzie co chwila ograniczenia prędkości w wioskach lub "zwalniacze" w postaci pseudo rond - za to fajne widoczki. Jako, że na załadunek dotarłem po 1 a w ładują tylko do 14 to znów musiałem sam ładować - dobrze, że elektrycznym paleciakiem - 20 ton margaryny. Po załadunku info o tym, że prom z Frederikshaven do Goteborga mam zarezerwowany na 22:00. Jako,że był to piątek a duńskie drogi puste to załapałem się na prom o 19:00. Na promie prysznic, specjalne wegeżarełko od szefa kuchni i chwila odpoczynku.
Zjechałem z promu i pauza do rana. Na miejsce rozładunku w okolice Oslo dotarłem w sobotę około 12 ale okazało się, że rozładunek dopiero w poniedziałek rano - cóż.
Jako, że noc była dość chłodna a margaryna na chłodni była na 2-4st C. więc nie zwróciłem specjalnie uwagi na to, że się w nocy nie włączył agregat. Okazało się, że na promie z Frederikshaven obsługa podłączyła kabel nie wyłączając diesla przez co w dość dziwny sposób rozładował się akumulator agregatu. W aucie którym jechałem nie było za bardzo nic z narzędzi a kable rozruchowe okazały się do bani. Na szczęście w niedziele zajechali do mnie dwaj znajomi kierowcy z firmy z kablami i udało się ją odpalić. Pół dnia chodziła na ciągłym i się aku podładował na tyle, że nie było już z nim problemów. Niedziela to pucowanie auta i filmy w norweskiej TV - jedną z przyczyn ich dobrej znajomości języka angielskiego jest też to, że w TV filmy lecą w wersji oryginalnej bez lektora a jedynie z napisami w ich ojczystym języku.
W poniedziałek rozładunek w DHL, znów samodzielny i zaraz po nim załadunek ryby do Tczewa.
Prom z Trelleborga zarezerwowany na 02:15 - miałem nadzieję, że załapię się na jakiś wcześniejszy ale się nie udało więc płynąłem "Wolin'em". Na początku lekka irytacja bo obsługa totalnie zlała moją prośbę na wegetariański posiłek przez co zjadłem jedynie ziemniaki i surówkę, dobrze, że śniadanie było dobre (jajecznica z prawdziwych jajek, cztery rodzaje serów, drzemy itp,itd). Jako, że miałem świeżą rybę to wjechałem na otwarty pokład i byłem na nim sam więc z promu zjechałem o 10:20 jako pierwszy. Kontrola Straży Granicznej kilkanaście km za Świnoujściem, tankowanie w Nowogardzie i około 17 byłem na bazie - po około 3000km po Europie, 300km po kraju wystarczy by się "zagotować" kilkanaście razy.
Zdzwoniliśmy się wczoraj z
Jeszkinem pogadać o pierdołach oraz w celu udzielenia mi szczegółowych instrukcji dojazdu do miejsca rozładunku w Tczewie - okazały się nieocenione i bardzo dokładne bo on tam był a ja nie - Dziękuję, jeśli czytasz.
Dziś rano pojechałem zrzucić, umyć naczepę, rozliczyć się trasy i na razie wolne, ale czekam na telefon od prezesa.
Foty:
WPADA
Wyciągają
Jadę po wodzie
Arctic King
Kula:
Więcej fotek, tradycyjnie -
http://filippo.picturepush.com/album/98 ... .2010.html