Piątek.
Wyjazd rano z Lęborka, po drodze krótka wizyta w rodzinnym domu i 13:30 na bazie. Okazało się, że auto z załadowaną (papierem) naczepą jest na bazie i nie trzeba będzie jechać na Ring Berlina po nie. Auto firmowe na serwisie więc dostałem tzw. "demówkę" serwisową - DAF 105 460 SSC - w automacie co na plus ale bez lodówki co się okazało najbardziej dotkliwym brakiem w tej trasie bo od Włoch przez Niemcy po Norwegię temperatury w ciągu dnia nie były niższe niż 18st a często wyższe, przez co część mojego jedzenia się popsuła.
Na początek oczywiście konieczne było ogarnięcie auta bo jako, że "demówka" to w nikt nie traktuje tego auta jak swoje więc panował w nim lekki "syf". To, że auto pochodziło z serwisu uśpiło moją czujność i nie sprawdziłem go dokładnie bo już w trasie okazało się, że ma uszkodzone światło mijania, nie ma płynu w spryskiwaczu a komputer wyświetlał niski poziom oleju i przez to ciśnienia w silniku.
Okazało się, że w trasę jedziemy we dwóch - sam będąc niedawno skoczkiem dostałem takowego na tę trasę. Jako, że ja już byłem po trasie Lębork-Szczecin to Arek pojechał pierwszy. Przez Niemcy udało się przejechać bez najmniejszych problemów za to w Austrii okazało się, że problem jest z GOboxem bo nie "pikał" wcale - na jednej ze stacji wymieniliśmy go na nowy i zostaliśmy na niej do rana żeby nie generować podwójnych kosztów przejazdu nocą przez Austrię.
Włochy jechaliśmy dość spokojnie gdyż ładunek dopiero na poniedziałek - sporo górek po drodze przez co docenialiśmy automatyczną skrzynię i skuteczny retarder.
Do miejsca przeznaczenia zajechaliśmy około 22 w sobotę - malutka miejscowość oddalona około 150 kilometrów na południowy-wschód od Rzymu. Wjeżdżając do niej okazało się, że obchodzą jakieś święto i na głównym placu była impreza, zaparkowaliśmy pod firmą i poszliśmy się rozejrzeć - ani towarzystwo, ani muzyka nie specjalnie przypadły nam do gustu więc udaliśmy się na zasłużony wypoczynek.
Niedziela upłynęła na dalszym ogarnianiu auta, opalaniu (27st w cieniu), pichceniu i lenistwie. W poniedziałek rano rozładunek i kierunek Gricignano Di Aversa na załadunek pralek. Spore problemy z trafieniem do firmy przez co zmarnowany czas - po raz kolejny irytowała u Włochów nieznajomość angielskiego i ogólna nieprzydatność ich jako źródła jakiejkolwiek informacji. Finalnie okazało się, że nasz cel zapisany był w 'ulubionych' posiadanej przez nas nawigacji - ciężko byłoby bez tego trafić. Załadunek dość powolny czyli włoska normalka i dość dziwne mocowanie ładunku bo po pasie co trzy rzędy pralek mocowane do kłonic naczepy - sami tak chcieli więc tak mocowaliśmy. Zabronili też zostawić cokolwiek na naczepie oprócz pralek przez co musieliśmy upychać narożniki do papieru, antypoślizgi i skrzynkę na nie - durne to było moim zdaniem bo ładunek był do Norwegii a mentalność jej mieszkańców jest na tyle liberalna, że wiele rzeczy można wyjaśnić i nie stwarza się sztucznych problemów więc nie było by nim to, że na naczepie byłyby wspomniane rzeczy. Miałem rację bo rozładowujący w Norwegii było naprawdę fajnym kolesiem.
Jako, że w tej firmie byłem po raz pierwszy nie wiedziałem jak jest z "papierami" po załadunku - pojechaliśmy więc na wagę a potem na bramę bo tam było dość profesjonalnie wyglądające biuro - koleś zważył, zabrał papiery z załadunku i kazał jechać - cmr brak, dokumentów celnych brak a on mówi "finitto" i "alle" - oczywiście po angielsku ani słowa i co raz większa agresja w moją stronę - jako, że Włosi to jedyny naród do którego czuję jakieś uprzedzenia, nauczyłem się kiedyś pewnego konkretnego wyzwiska w ich języku - ulżyłem sobie co wprawiło tego idiotę w ciekawy "nastrój" i zaskoczenie. Zawinęliśmy rogala w celu poszukiwania prawdziwego biura - znaleźliśmy i uzyskałem tam wszystko co było mi potrzebne by móc ruszać dalej. Kierunek Brennero - dojechaliśmy w nocy i stanęliśmy na Vipiteno na pauzę - rano prysznic i dalej na Rostock. Tam po kilku godzinach snu z promu zjechały trzy auta z firmy i do jednego z nich "oddałem" swojego skoczka - dalsza trasa już samemu.
Mój prom o 8 rano do Trelleborga.
Szwecja spokojnie a pauza 45 minut wyszła mi w towarzystwie kolegi
Jeszkina na bazie u jego nowego chlebodawcy. Dostał taki zestaw, że mam nadzieję szybko się nim pochwali na forum. Zdjęcia auta już zaprezentował ale całość jeszcze musi być. Miło było się w końcu poznać.
W Svinesundzie na granicy S-N wszystko szybko i sprawnie i przed północą kolejny prom z Moss do Horten (króciutki rejs bo jakieś 30 minut) - był zarezerwowany ale "dziumdzia" obsługująca kasy nie mogła znaleźć owej rezerwacji (siedziała o godzinie 23 w przeciwsłonecznych okularach). Do Larviku dotarłem bez problemu. Rano rozładunek przez wspomnianego wyluzowanego magazyniera i dalsze instrukcje o obraniu kierunku na Karlstad w Szwecji. Niestety załadunki jedynie do godziny 17 a dotarłem tam o 17:20 - gdybym się w pewnym miejscu wcześniej lekko nie zamotał pewnie bym zdążył. Pauza więc do rana.
O poranku załadunek papieru - jeździłem dotąd chłodnią więc mocowanie rol papieru po raz pierwszy nie było niestety igraszką - sporo czasu mi to zajęło ale chyba dałem radę. Kierunek Trelleborg na prom do Sassnitz by dalej landówkami zjechać na bazę - miałem jechać z tym ładunkiem znów do Włoch ale idę za tydzień na wesele i nie zdążyłbym na nie wrócić więc zjazd na bazę - auto dla jednego, naczepa dla drugiego kierowcy a ja do domu. Po weselu mam już podobno dostać swoje auto z chłodnią.
Środek pochłaniania kilometrów.
Coś się stało...
Przybijamy do brzegu w Horten
Mój ulubiony model Mercedesa spotkany w Norwegii
Więcej zdjęć -
http://filippo.picturepush.com/album/10 ... arvik.html