Staliśmy akurat na trawniku oparci o zwłoki Escorta Długiego, kiedy spedytor oznajmił mu przez telefon, że jutro ma jechać do Gdyni, a potem do Giżycka. Jako, że połączenie to jakże niecodzienne, jasnym jawiło się, że dołączę do ekipy i ja.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Jakoś około 4 ekipa (czyli ja, Długi i Volvo FH12 380 z 2001 roku) opuściła na parkingu moją ukochaną ścierre, aby następnie opuścić jakże malownicze, naznaczone przepychem i polbrukiem Warlubie. Kierunek trójmiasto, czyli ogień na tłoki, na południe. Dojechaliśmy do Marzów, gdzie wtoczyliśmy nasze fele na autobahn. Naczepa pełna była wszelkiego rodzaju wyrobów mleko-pochodnych, specjalistycznie określanym "nabiałem" (głównie to smalec). Wszystkiego po trochu - tak pozwoli sobie określić to narrator. Po kilkunastu minutach Volvo osiągnęło prędkość maksymalną nieznacznie przekraczającą 90km/h, wystarczającą jednak do wyprzedzania wszelkiego rodzaju Dafów i samochodów osobowych marki VW Golf drugiej generacji. Radio marki elta próbowało łapać falę, moje toczyliśmy fele, rozmawialiśmy o pogodzie - ot idylla.
Do trójmiasta dojechaliśmy jeszcze przed porannymi korkami, niestety zapomniałem już którą wówczas godzinę wskazywał zegarek. Celem naszej podróży była filia Jagra, skąd towar rozwożony jest do trójmiejskich sklepów. I tutaj zaczęły się jaja...
Plac niekoniecznie słusznych rozmiarów, ponadto ograniczonych Manem TGA, którego nieopatrznie zaparkowano wizawi ramp. Żadnych linii na asfalcie, czyli cofanie na pałę. Na szczęście zaradny pracownik owej filii wpadł na doskonały pomysł, mający ułatwić cofanie zmęczonym życiem kierowcą - załatwił 2 łokitoki marki MOTOROLA. Jedno łokitoki trzymał on, drugie otrzymał Dugi. Owy pracownik, nieposiadający oczywiście uprawień do poruszania się tirem dawał przez łokitoki dobre rady Szymonowi. Rady na tyle trafne (trafne, wcale nie irytujące i chaotyczne), że już po 10 minutach kręcenia i wajhowania (pozdrawiamy Paździocha) tir stał pod rampą. Rozładunek zapowiadał się równie błyskawiczny (mniejsze auta miały pierwszeństwo), dlatego krótka kima. Jakoś chyba w okolicach 7 byliśmy puste. Niestety Szymon dostał jeszcze polecenie podstawienia pod ramę wspomnianego wcześniej Mana. A więc łokitoki w dłoń i zaaabawa!
Dalej kierunek Giżycko, na pusto oczywiście. Przejazd przez trójmiasto nie taki zły, mimo remontów co 2 metry i porannego ruchu. Generalnie odnieśliśmy wrażenie, że niedługo trójmiasto obejmie pół kraju, przy takim tempie rozwoju. Ba, snuliśmy nawet wizję zasypania Zalewu Wiślanego i rozbudowania trójmiasta aż po hel. Zapewne Wakoz podjąłby się tej operacji, a holenderscy inżynierowie pomogli naszym rodzimym fachowcom.
Pomijając pseudo-inteligenckie rozważania, gnaliśmy do przodu. Jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy, zresztą co tu dużo mówić młody, sam wiesz jak jest. Ruch nie taki zły, samobójców na warszawskich blachach niedostatek, więc można gnać. Ano tak to jest.
Ileś tam godzin później mijamy przejeżdżamy przez Ostródę utrzymując kontakt smsowy z RKZ. Proponujemy mu wspólną wyprawę naszym załogowym Isuzu aż do Giżycka, ten niestety rezygnuje na wieść o konieczności dokonania tam długiej pauzy. Planujemy więc jakieś może spotkanie, bo akurat stał z ojcem na parkingu, wracali tirem z Grudziądza. Niestety parking okazał się być mniejszy od mojej sierry i mieścił jedynie dwa znajdujące się już tam tiry ze złom. Cóż, gnam dalej. Gnamy, kilku samobójców, remoncik tu, remoncik tam. Trasa jak to na mazurach, kręta jak kręciołek i wąska jak wąska cipka.
Gdzieś za Olsztynem stajemy na 45 minut przerwy. W czasie parkowania kłócimy się, czy określenie "rajka" jest lepsze od określenia "grzęda". Po parkingu biega jakieś niemieckie dziecko z rudymi włosami, toaleta na shellu jest płata, ot Kanada! Dugi odpala laptopa i coś tam plotkuje z Karolem, żujemy hot dogi i po iluś tam minutach gnamy dalej. Dalej wiadomo, kręto, wąsko, remontowo, imprezowo. W Mrągowie obieramy kierunek Giżycko, robi się jeszcze bardziej kręto, ale dla pustej naczepy i potężnego motoru "380" to nic wielkiego. Humoru nam się poprawiają, bo w mazurskich mieścinach aż roi się od turystek. Oprócz tego mnóstwo warszawiaków na wynos i zakrętów. Z rozważań filozoficznych to nic wielkiego nie stworzyliśmy, jedynie niewielkie dywagacje pt. "w jaki sposób można zrobić 5 zakrętów na 50 metrach drogi". W końcu docieramy do Giżycka. Na poboczu obwodnicy stoi Mlekowita z otwartą naczepą, po mieście jeżdżą Kamazy i Audi z ocynkowaną blachą (AUDI 80 - przypomina autor). Troszkę niepewnie, ale odnajdujemy mleczarnię. Wcześniej przez telefon Dugi poszukuje o niej informacji w głowach innych truckerów. Kolega z firmy uświadamia go, że załadunek odbywa się poza mleczarnią, ale na noc możemy do niej wjechać. A więc gnamy.
Pierwsze zdziwienie - ochraniacz otwiera szlaban na sam widok Volva, nie musimy się o nic prosić, jest bardzo miły. Drugie zdziwienie - parkujemy obok Scanii na rejestracjach z Serbii. Parkujemy tir i bierzemy się za robotę. Wymiana żarówek w naczepie, mycie świateł, czyszczenie kabiny, plakowanie deski. Jakiś czas później Volvo wygląda jak nowe. Godzina 18, czas więc na odpoczynek - idziemy na miasto!
_______________________________________________________________________________________
Ciąg dalszy nastąpi, bo jadę nad jezioro, a wcześniej mama kazała mi jeszcze pokój odkurzyć.
i ten, słuchajcie dobrej muzy:
http://www.youtube.com/watch?v=6Y1Emb7Jyks
No i jutro dam ekstra focie z ekstra załadunku, jedyny taki załadunek sera w Polsce!
No dobra, jedna na zachętę: