Strona 5 z 40 [ Posty: 798 ] Przejdź na stronę Poprzednia 13 4 5 6 740 Następna
Autor
Wiadomość
Post Wysłano: 16 lip 2010, 17:32
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 21 lut 2008, 20:19
Posty: 879
Samochód: Toyota Corolla
Lokalizacja: Balbriggan, IRL

Cytuj:
Cytuj:
Opis traski jak zwykle ciekawy 8) tylko coś pecha masz kolego do tych dźwigowych :( , ale jak to mówią zdarza się najlepszym, coś tylko jeszcze chyba ten twój pierwszy kompan był średnio udany :?: wytrzymałości w podwójnej, no i oby jak najlepiej ci się układało aby rodzinka nie tęskniła :wink:
P.S. czekam na więcej :D
Pierwszy tydzień był zdecydowanie ciężki, w drugim już zaczęliśmy się dogadywać ale to nie tylko jego wina bo ja też lekkiego charakteru nie mam. Poza tym uważam, że nawet jak ktoś jest ekstrawertykiem to nie przez 3 tygodnie 24h na dobę z jedną osobą :mrgreen:
Zgadzam się z kolegą, ja również nie widzę siebie w podwójnej obsadzie, jeżeli już to max tydzień i dwa na odpoczynek od kolegi z kabiny :lol: , na moje szczęście na razie mam robotę gdzie jeżdżę sam i codziennie w domku :wink:

_________________
VOLVO FAN!!!


Post Wysłano: 22 lip 2010, 17:23
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 31 paź 2008, 13:45
Posty: 944
Samochód: MERCEDES ACTROS MPIII 1844
Lokalizacja: Siedlce

Cytuj:
Szkoda gadać ale pechozol ze mnie pełną gębą –
Nie tylko z Ciebie. Ja też co wyjazd mam jakieś nieprzyjemne przygody :mrgreen:


Post Wysłano: 05 sie 2010, 17:33
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 04 lip 2010, 17:54
Posty: 54
Samochód: X9
Lokalizacja: Sandomierz

Witam.
Bardzo miło czyta się twoje opisy z tras.
Kiedy możemy spodziewać się następnego?


Post Wysłano: 05 sie 2010, 18:47
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
Witam.
Bardzo miło czyta się twoje opisy z tras.
Kiedy możemy spodziewać się następnego?
Niebawem, jeszcze tydzień mi został w trasie, chociaż chciałem przedłużyć do czterech bo potrzebuję trochę więcej wolnego ale skoczkowie też muszą zarobić i po trzech tygodniach zjazd do domu. Jak dam radę to może dziś opiszę to co do tej pory się działo.

Mały przedsmak foto:

Obrazek

Opis pierwszych dwóch tygodni

Miałem jechać w piątek ale już w czwartek okazało się, że weekend będę miał wolny bo moje auto przedłużyło sobie pobyt w szczecińskim serwisie ciężarówek marki Mercedes-Benz, co jak się tydzień później okazało wyszło mu tylko na dobre. Dla mnie drugi weekend wolności okazał się również nader przyjemny, ze względu na "Woświn Rock Fest" który odbywał się w miejscu w którym od 30 lat spędzam wakacje – dobrze, że ta impreza mnie nie ominęła bo udało się spotkać masę dawno niewidzianych twarzy. Ale do rzeczy.

Gorąca linia zaczęła pracę od niedzieli po południu. Termin wyjazdu zmieniał się co kilka godzin by wreszcie w poniedziałek dość późnym wieczorem, zostać ustalonym na godzinę 5:00 we wtorek. Wyjazd służb/osobówką z bazy do Magdeburga (Irxleben) bo moje auto wciąż nie było gotowe. Na miejscu byliśmy około 9 a od kilku godzin czekali na nas koledzy w Daf'ie „demówce” (tym razem z lodówką i w manualu) i dosyć się już niecierpliwili bo chcieli jak najszybciej do domu. Szybkie wpakowanie się do auta i kierunek Wenecja. Demówka okazała się zmorą naszego pierwszego tygodnia – generalnie nie przepadam za DAF’ami (choć mój szef stawia tylko na nie – ja jeżdżę jedynym w firmie „odmieńcem”, co mnie bardzo cieszy) ale ten to była tragedia. 410 KM chyba skutecznie ograniczone, lub mimo 3 lat zajechane bo auto najsłabsze z jakim miałem dotąd do czynienia – każda górka to redukowanie, mimo zaledwie 16 ton ładunku.
Niemcy dość spokojnie, nie licząc górek pod które wtaczaliśmy się 15km/h skutecznie denerwując wszystkich jadących za nami w miejscach gdzie był zakaz wyprzedzania. Podjazd pod Brennero okazał się dla Daf’ika za mocny – w połowie musieliśmy stanąć gdyż wskazówka płynu chłodniczego (mimo odpowiedniego poziomu) poszła na maksa i musieliśmy stanąć celem schłodzenia, co przy 28st. trwało jakieś 45 minut. Po tej akcji wskazówka nie wróciła już do swego optymalnego położenia i przy każdej górce zbliżała się do niebezpiecznego pola.
Pierwszy rozładunek w Wenecji późnym wieczorem tego samego dnia, pauza na firmie do rana. Drugi rozładunek jakieś 400 metrów dalej, w weneckim porcie, na statek wycieczkowy „Orient Queen” – przed wjazdem jakieś dziwne procedury bezpieczeństwa (kolega musiał zostać za szlabanem, gdyż do statku mógł podjechać tylko jeden z nas. Po rozładunku dostaliśmy informację, że załadunek będzie najprawdopodobniej dopiero w dniu następnym a, że było jeszcze przed południem i piękna pogoda to zostawiliśmy auto na terenie portu i udaliśmy się pieszo do Wenecji celem zwiedzania. Ucieszyło nas to, gdyż jak dotąd możliwość zwiedzania nadarzała się niezwykle rzadko. Zaliczyliśmy najważniejsze miejsca (Plac św.Marka i wiele innych) ale weneckie uliczki okazały się dla nas za mocne i zmuszeni byliśmy kupić mapkę żeby wrócić do auta:) W drodze powrotnej zakupiliśmy sobie w spożywczaku zimne piwko – niestety nie dane nam było się nim nacieszyć gdyż dostaliśmy smsa, że jednak będziemy się jeszcze dziś ładować i to jakieś 200km od Wenecji. Jako, że byliśmy dość blisko auta to szybko udaliśmy się w jego kierunku i pojechaliśmy w okolice Ceseny. Wszystkie trzy załadunki mieliśmy w okolicach Ceseny (Longiano, Cesena, Rodigo), były to nektarynki i melony w trzecim miejscu które dało nam się szczególnie we znaki gdyż miało miejsce na wsi gdzie ilość much była zastraszająca i szczególnie uciążliwa przy 38 stopniach w cieniu. Powrót znów spokojny, oczywiście nie wliczając walki z Daf’em słabiakiem. Po drodze dostaliśmy bardzo przyjemną informację o tym, że na wspomnianym wcześniej Irxleben, będzie czekał już na podmianę mój kochany Actrosik, niestety bez lodówki której naprawa w serwisie okazała się niemożliwa przez co musiała trafić chyba do producenta. Wyliczyliśmy, że bez sensu, żeby auto czekało na nas bo w Irxleben zrobimy sobie pauzę więc Mercedes nie musi wyjeżdżać z bazy w nocy a rano tak żeby zdążył przed końcem naszej pauzy.

Na Irxleben zameldowaliśmy się o 5:30 i poszliśmy spać – około 13 zajechało na parking moje szczęście. Przyprowadził je kolega który zabrał na wycieczkę swoją żonę, gdyż brał demówkę i jechał z powrotem na bazę. Okazało się, że w serwisie w moim aucie zrobiono wszystko o co prosiłem i sporo ponadto (uszkodzenia po ostatniej przygodzie z dźwigiem i kilka zaniedbań). Wymieniono dwie opony na przedniej osi na nowiutkie Michelin’y, założono nowy lewy dolny stopnień, wymieniono kawałek zderzaka i trap na ramie, założono nowy zbiornik paliwa z obejmami, wymieniono osłonę międzyosiową, wyczyszczono klimatyzację oraz założono bardzo przydatną na południu Europy klimatyzację postojową. Co by nie było za różowo – poprosiłem o ustawienie kierownicy na wprost bo była przekrzywiona na prawo – zrobiono to chyba na starych oponach bo teraz jest przekrzywiona w lewo a auto lekko ściąga na prawo, klimatyzacja postojowa - super, że jest ale nie jest fabryczna i jest dość mało wydajna, wymieniono górne lewe tylne nadkole ale przeoczono, że właśnie przy nim urwany jest chlapacz, uszkodziłem korek wlewu paliwa ale ocalał bębenek zamka który specjalnie zostawiłem co by dorobili do oryginalnego kluczyka (skądinąd wiem, że u Mercedesa można to zrobić bezproblemowo mając tylko VIN auta) – niestety zadanie to przerosło serwis i mam teraz dodatkowy kluczyk do jednego korka.

Po pauzie podczepiliśmy się i jazda na Danię. Pierwszy rozładunek i ponowny załadunek mieliśmy na 6 rano dnia następnego w Tilst na przedmieściach Arhus. Wszystko poszło szybko i sprawnie więc ruszyliśmy w kabotaż do centrum dystrybucyjnego Lidl’a w Kolding – całe szczęście że różni się ono sporo od tego w Pruszczu Gdańskim. Po rozładunku odjechaliśmy od rampy, otworzyliśmy drzwi bo pogoda piękna, wyrzuciłem buty na zewnątrz co by się wywietrzyły i czekaliśmy na dalsze dyspozycje. Przyszedł sms, drzwi zamknęliśmy i jazda do Padborga po kolejny załadunek – tak , tak buty zostały na placu – to już druga taka przygoda w mojej karierze, więc jestem zabezpieczony i mam dwie pary zawsze. Nie specjalnie było mi ich szkoda bo trochę już były zużyte, a i tak po tygodniu do nie wróciły.

Załadunek w Padborgu w nocy i znów północe Włochy (Gambetolla, Cesenatico, Rimini, Pievesistina di Cesena, Osimo). Droga przez Villach spokojna choć po drodze w Austrii rozciągnięty korek na około 45 minut. Pauza we wcześniej sprawdzonym miejscu. Na pierwszym rozładunku zameldowaliśmy się punktualnie o 7 rano w poniedziałek (dwa big-bagi marchewki), drugi również sprawnie, na trzecim byliśmy również punktualnie ale okazało się, że przed nami są jeszcze 3 auta do rozładowania. Wtedy gdy przyszła nasza kolej dopadła nas „Mandziara” czyli dość powszechna we Włoszech przerwa w pracy pomiędzy godziną 12 a 14. Czekaliśmy więc na rozładunek trzech palet łącznie 5,5 godziny. Na czwartym miejscu okazało się, że znów trzeba czekać około 1,5 godziny bo nie ma jakiejś tam zgody na rozładunek. Skończyła się wtedy moja cierpliwość tego dnia i odchodząc od okienka ulżyłem sobie po Polsku mówiąc „wzięlibyście się k… do roboty, je… nygusy” co okazało się magicznym stwierdzeniem podobnym do słów wypowiedzianym przez słynnego Maksia w niemniej sławnej „Seksmisji” Machulskiego. Po dojściu do auta dogonił mnie pracownik z którym przed chwilą rozmawiałem i poinformował lekko zanieczyszczoną polszczyzną, że trzeba było od razu mówić, że my z Polski. Na papierach mamy zazwyczaj wpisaną tylko naczepę a jest ona zarejestrowana w Danii więc nie wiadomo, że my Polacy a ów facet też nim był choć od 18 lat mieszka we Włoszech i gdy usłyszał to co powiedziałem wychodząc od razu się zreflektował. Okazało się, że nie jest też jedynym polakiem bo pracuje ich w tej firmie sporo, na magazynie i jako kierowcy. Przez to wszystko rozładunek poszedł szybko i sprawnie więc mogliśmy ruszać na ostatnie miejsce rozładunku czyli Osimo. Na miejscu zameldowaliśmy się około 17 przez co na rozładunek musieliśmy zaczekać do następnego dnia. Pozwolono nam zostać na terenie firmy więc wieczór upłynął nam spokojnie na oglądaniu filmów i dokarmianiu trzech stróżujących na firmie psów które zapewniały nam bezpieczeństwo w nocy. Rano rozładowano nas dość szybko, jednak pobyt w firmie przedłużył się przez pewnego włoskiego kierowcę – po raz kolejny dane mi było potwierdzić swoje uprzedzenia do tej nacji i jej braku inteligencji – baran stanął po szlabanem i stwierdził, że nie cofnie by ułatwić mi wyjazd a ja mam cofnąć by wpuścić pod rampę jego. W pewnym momencie cztery inne osoby, w tym szef firmy, tłumaczyły imbecylowi, że nie ma tam miejsca na dwa zestawy i to on musi cofnąć, a nie ja – nie trafiało niestety, jednak po medytacjach i tradycyjnym pieprzeniu bzdur i bezsensownym gestykulowaniu zdecydował się cofnąć tylko tyle bym mógł „na żyletki” wyjechać, pokazując mi przy tym środkowy palec – zrozumiałem to jedynie tak, że tym właśnie palcem wydłubał sobie przez nos tego orzeszka którego kiedyś pod czaszką nosił.

Załadunki mieliśmy cztery w okolicach Ceseny, z czego jeden w miejscu w którym byliśmy tydzień wcześniej a wszystkie w to samo miejsce w które wieźliśmy poprzednio. Poszło sprawnie i szybko więc ruszyliśmy przez Brennero do domu. Po drodze za Bolonią spotkaliśmy dwie plandeki od nas z firmy które się już pauzowały. Chwilę pogadaliśmy z chłopakami i udaliśmy się dalej bo jakbyśmy stanęli z nimi nie starczyłoby nam czasu by dolecieć w dniu następnym do Tilst. Pauza wypadła jakieś 40km od granicy z Austrią. Rano dobre i obfite śniadanie i całe 18 godzin jazdy. W Tilst znów rozładunek rano i załadunek kabotażu znów do Lidla gdzie znalazłem zgubione tydzień wcześniej buty. Po rozładunku zjazd do Padborga i długa pauza.

Kolejne dwa kółka opiszę już po powrocie do domu.


Kilka zrobionych dotychczas zdjęć.

Ładujemy na statek.
Obrazek

Wenecja
Obrazek

U nas łyse kurczaki na przednim zderzaku, we Włoszech konik na tylnym :mrgreen:
Obrazek

Położyłem zestaw
Obrazek

Włoski Jelcz z kierą po angielsku ???
Obrazek

Mercedes Benz Actros MPII 1854 V8
Obrazek

Scania old school
Obrazek

Efekty nie pilnowania towaru podczas załadunku :twisted:
Obrazek
Obrazek

Pada deszcz, słońce zachodzi...
Obrazek

Więcej zdjęć - http://filippo.picturepush.com/album/11 ... aro-2.html

CDN.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 06 sie 2010, 0:11
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 12 lut 2007, 16:06
Posty: 2140
GG: 6845711
Samochód: prawo fotelowiec
Lokalizacja: Gryfino

Bardzo dobry opis trasy. Duński Actros jak i Holenderska ' 3 ' miażdży.

_________________
www.flickr.com/marekjastrzebski


Post Wysłano: 06 sie 2010, 6:12
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 21 lut 2008, 20:19
Posty: 879
Samochód: Toyota Corolla
Lokalizacja: Balbriggan, IRL

Opis jak zwykle ciekawy :wink: i chyba wspólnik lepszy tym razem się udał :?: w Wenecji byłem sam dwa lata temu i bardzo miło wspominam więc fajnie fotki się oglądało, pozdrawiam :)

_________________
VOLVO FAN!!!


Post Wysłano: 06 sie 2010, 17:38
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 01 kwie 2010, 11:35
Posty: 127
GG: 0

Super opisy naprawde
Jak ci sie udało do tego rowu dostac ta Scania to nieuwaga czy nawierzchnia cos nie tak.
Na pierwszy rzut oka droga jak stoł


Post Wysłano: 07 sie 2010, 0:50
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 13 maja 2008, 22:32
Posty: 1482
GG: 6330420
Samochód: CLK Black Series
Lokalizacja: Warszawa

Jeśli nudziło się Twoim zmiennikom to przecież na Irxleben mogli iść do kina. Na pewno czas by im szybciej upłynął :P

_________________
Cichanos und Gibon Internationale Spedition u. Logistik GmbH & Co. KG, Hamburg (D) member.


Post Wysłano: 07 sie 2010, 19:00
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 15 sie 2005, 15:04
Posty: 2873

Cytuj:
Załadunek w Padborgu w nocy i znów północe Włochy (Gambetolla, Cesenatico, Rimini, Pievesistina di Cesena, Osimo). Droga przez Villach spokojna choć po drodze w Austrii rozciągnięty korek na około 45 minut.

Z Padborga w okolice San Marino jechaliście przez Villach? To jakaś trasa turystyczna? :mrgreen:


Post Wysłano: 11 sie 2010, 22:56
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
Cytuj:
Załadunek w Padborgu w nocy i znów północe Włochy (Gambetolla, Cesenatico, Rimini, Pievesistina di Cesena, Osimo). Droga przez Villach spokojna choć po drodze w Austrii rozciągnięty korek na około 45 minut.

Z Padborga w okolice San Marino jechaliście przez Villach? To jakaś trasa turystyczna? :mrgreen:
No pewnie bo turystów nikt nie waży :mrgreen:

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 15 sie 2010, 3:53
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Ciąg dalszy nastąpił:

Pauza kończyła nam się w sobotę rano, około godziny 11:30 dostaliśmy informację by jak najszybciej udać się do firmy gdzie zwykle ładujemy gdyż czekają na nas z załadunkiem. Od poprzedniego razu zdecydowaliśmy się pauzować, czy też czekać na załadunki na jednej ze stacji paliw w Padborgu gdyż firma nas ładująca nie zapewnia praktycznie żadnych „wygód” poza dostępem do wody – nie ukrywam, że trochę to irytuje biorąc pod uwagę to, że pauzy weekendowe wypadają tam nader często i z czym miałem do czynienia w norweskim oddziale podobnej firmy (Thermo Transit) w Vestby gdzie dla kierowców było wydzielone specjalne pomieszczenia z toaletą, prysznicem, pralką, suszarką, mikrofalówką, lodówką, ekspresem do kawy, telewizją kablową i darmowym dostępem do internetu bezprzewodowego. Dlatego od teraz pauzujemy na Shellu gdzie mamy darmowy net, toaletę, bar i prysznic (niestety płatny 2,7euro) bo kierowca to nie pies, żeby stał gdzieś na końcu świata w polu i pilnował trawy i krzaków.

Załadowano nas w ekspresowym tempie bo w 8minut – spieszyło im się bo o 12 kończyli pracę. Po załadunku, poszedłem załatwiać formalności i okazało się, że rozładunek jest przewidziany na rano dnia następnego co mnie dość zirytowało bo biorąc pod uwagę odległość, harmonogram dostaw nie uwzględniał niczego co mogłoby się na trasie zdarzyć (korki, awarie itp.), dojazd na pierwsze miejsce ustalony „na styk”.
Całe szczęście na całej trasie nic się nam nie przydarzyło ale na pierwszy rozładunek przyjechaliśmy z godzinnym spóźnieniem – nie miało on jednak żadnego wpływu na cokolwiek poza naszym zmęczeniem. Drugie miejsce musiało pokazać po raz kolejny „włoską inteligencję”. Ogromna firma (Esselunga) w miejscowości Biandrate, podjechaliśmy pod szlaban, podszedłem do okienka a „pan” ochroniarz od razu zdecydowanym głosem, mającym chyba odwrócić uwagę od nikłego wzrostu i mizernej postury, kazał zaparkować od razu auto na parkingu. Jako, że byliśmy we dwóch to kolega pojechał, parking 200metrów dalej ale z dość nieszczęśliwie wyprofilowanym wjazdem/wyjazdem. Podszedłem znów do okienka po to by wysupłać z włoskiego bełkotu, że koniecznym jest zostawić panu Nerwoliemu Przykrótcello nasze paszporty lub inne dokumenty tożsamości, poszedłem więc po nie do auta (400metrów – niby trochę ruchu nie zaszkodzi ale mógł gamoń powiedzieć od razu). Wróciłem, gamoń wziął dokumenty, zapisał na kartce numer rampy, wydał identyfikator i kazał wjeżdżać – okazało się więc, że wjazd na parking był całkowicie zbędny bo wszystko, nie licząc mojego spaceru do auta trwało jakąś minutę a w tzw. międzyczasie do firmy nie wjechało ani jedno auto. Ja rozumiem procedury ale cała ta szopka z wjazdem wydała mi się arcy idiotyczna. Na rampie zaniosłem papiery, rozładowali bez najmniejszego sprzeciwu i bez mojego udziału, bez problemowo – chociaż tu. Przy wyjeździe mikrus musiał zajrzeć na chłodnie – kolejny błysk inteligencji, gdyż nie robił tego przy wjeździe więc skąd mógł wiedzieć czy to co mi zostało na naczepie (na trzeci i czwarty rozładunek) nie ukradłem z pilnowanej przez niego firmy – farsa, ale nas wypuścił bez sprzeciwów.

Kierunek Mediolan. Na trzecim miejscu okazało się, że wjazd na tzw. „merca’ę” (takie jakby targowisko/bazar z działami owoców morza, mięsa itd.) możliwy będzie dopiero około północy gdyż wtedy otwierają bramy dla dostawców. Pauzowaliśmy więc sobie koło zakola tramwajowego, gdyż zasadniczo byliśmy jakieś 4km od ścisłego centrum Mediolanu. Pauza upłynęła na oglądaniu filmów i „odpędzaniu” męskich odpowiedników „cór Koryntu” o dziwo na motorach z którymi we Włoszech ma się nader często do czynienia. Rano rozładowano nas szybko i sprawnie więc udaliśmy się na ostatnie miejsce rozładunku którym była dość mała firma handlująca owocami morza a zlokalizowana w dość niezwykłym miejscu bo pod zabytkowym bardzo szerokim i długim wiaduktem na którym przebiegała chyba główna linia kolejowa Mediolanu. Dojazd do firmy wiódł przez ulice bliskie centrum miasta a co najdziwniejsze przypominały one trochę ulice spotykane w Berlinie. Po rozładunku oczekiwanie na wieści o ładunku powrotnym. Przyszły one po około 4 godzinach – co nas ucieszyło bo skoczek zdążył znaleźć w okolicy piekarnie gdzie zaopatrzyliśmy się w świeże bagietki, zjedliśmy śniadanie i zdrzemnęliśmy po nim.

Załadunek jakieś 200km dalej – tym razem suszone bakalie oraz winogrona w drugim miejscu. Właśnie w nim spotkaliśmy dwóch ślązaków w magnumce na katowickich tablicach którzy czekali już trzeci dzień na załadunek – miła pogawędka (zawsze lubię posłuchać gwary śląskiej), pojedliśmy winogron bo się ładującemu jedna paleta wywróciła z pospiechu, i pojechaliśmy dalej. Tego dnia dojechaliśmy już tylko do Vipiteno gdyż ładunek przeznaczony był do Norwegii więc musieliśmy zrobić rano jego odprawę celną. Rankiem zaniosłem wszystkie dokumenty do agencji, odwiedziłem kapliczkę w której umieszczone są zdjęcia kierowców i alpinistów którzy zginęli w tych okolicach (choć nie tylko w tych) bo mimo, że chrześcijaństwo nie odgrywa w moim życiu specjalnej roli to taka wizyta działa na podświadomość i hamuje zapędy do szarżowania z własnym życiem – polecam wizytę tym którzy jeżdżą na Włochy tą drogą.
Po odprawie czyli około 9:30, jak się to przyjęło pisać na WC, „ogień na tłoki” i około 2:30 zameldowaliśmy się w Padborgu. Rano rozładunek i znów długa pauza, zakłócona jednak podciągnięciem naczepy należącej do „zaprzyjaźnionej” firmy z terminalu kolejowego na rozładunek i z powrotem.

Po 45 godzinach kolejny załadunek i kierunek Ariano Irpino – czyli dla śledzących moje losy, miejsce już znane bo tam właśnie miałem spotkanie z włoskim panem Dźwigiem. Ogólnie mało przyjemne miejsce, daleko i kiepski dojazd ale jak każą to trzeba jechać. Po drodze w Niemczech straszliwe korki – na szczęście wszystkie w przeciwnym kierunku do naszego. Wyszło mi, że jeden z nich miał długość 65km choć niemieckie radio podawało zaledwie 52km. Chyba okres urlopowy się zaczął a do tego była to sobota więc stąd to wszystko. Udało nam się dojechać za Bolzano bo po drodze się specjalnie nie spieszyliśmy i zrobiliśmy sobie dwa postoje (drzemka i zakupy w Aldi’ku) więc skończył się nam czas pracy.

Rankiem po przebudzeniu okazało się, droga przy której stoimy znów zakorkowana, ale znów na szczęście w przeciwnym kierunku. Ruszyliśmy więc spokojnie do Ariano, korek z przeciwka liczył jakieś 35km – od celu dzieliło nas jakieś 760km co przy pomyślnych wiatrach wymagało dwóch szycht i kawałka trzeciej ale niepokoił ten korek z przeciwka.
Pierwsze 100km udało się przejechać ze średnią prędkością 87,5km/h co było zdecydowanie pocieszające, kolejne 20km również a później zaczęła się gehenna – pokonanie kolejnych 100km zajęło nam 3,5 godziny gdyż co kilka kilometrów z zupełnie niezrozumiałych powodów stawaliśmy lub jechaliśmy 2km/h. Dojazd do Ariano Irpino zajął nam pełne trzy szychty i zmęczył dość skutecznie. Tym razem już nie pojechałem pod firmę od razu ale znalazłem bezpieczne miejsce na parkingu przy stacji paliw. Rano podjazd na rozładunek i dojazd na drugi oddalony od pierwszego o około 250km, zlokalizowany ku uciesze „rzut beretem” od Adriatyku.

Po rozładunku pozwolono nam umyć na firmie naczepę, choć musiałem to robić w ekspresowym tempie bo na rozładunek czekał już jakiś Bułgar. Po umyciu i ogarnięciu znaleźliśmy parking oddalony od Adriatyku o 200 metrów, więc oczywiście najpierw udaliśmy się na plażę. „Plaża” okazała się skalistym, ostrym, pofałdowanym brzegiem z którego ni bardzo jest jak wejść do wody tym bardziej, że fale były dość duże więc rzucenie przez nie na skały mogłoby się skończyć tragicznie. Udało się jednak znaleźć zatoczkę w której mogliśmy spokojnie wejść do wody i zażyć ochłody. Była to moja pierwsza wizyta nad morzem śródziemnym i przyznaję, że jestem rozczarowany bo chyba za bardzo przywykłem do polskich szerokich piaszczystych plaż i wody o mniejszym stopniu zasolenia. Tym bardziej, że mieszkam od dwóch lat 35km od Bałtyku. Po kąpieli relaks bo na informację o załadunku mamy zaczekać do poniedziałku.

W poniedziałek około 10:30 dostaliśmy informację, że na popołudnie mamy ustawiony załadunek w miejscowości Noicatarro położonej jakieś 50km od miejsca w którym się znajdowaliśmy. Jako, że nuda, wiatr i brak słodkiej wody dawały nam się już we znaki udaliśmy się tam od razu. Po drodze natknęliśmy się na dość kuriozalną sytuację. Przez dach jadącego przed nami auta wyłonił się w pewnym momencie człowiek który dawał znać by zatrzymać kierowcę auta na którym siedział. Był to zapewne jakiś nielegalny imigrant lub ktoś taki. Udało nam się zrobić mu zdjęcie.

Na miejscu byliśmy około południa gdyż przejazd przez „obwodnicę” Noicatarro przysporzył nam sporo problemów. W pewnym momencie nadjechała Policja co trochę mnie zdziwiło gdyż byłem na drodze na której mogłem być i raczej żadnego zakazu nie złamałem – bo muszę przyznać, że we Włoszech zdarza mi się nader często łamać zakazy dla pojazdów ciężarowych gdyż nie ma innej opcji dojazdu do firm, lub znalezienie drogi bez zakazu zajęłoby zbyt dużo czasu – pisałem już o tym, że Włosi są beznadziejnym źródłem informacji drogowej. Młody policjant zsiadł ze skuterka więc zacząłem sięgać po dokumenty ale ku naszemu ogólnemu zdziwieniu wyciągnął z kieszeni bardzo głośny, jak się za chwilę okazało, gwizdek i wymógł nim na beznadziejnie parkujących swojej auta osobowe mieszkańcach by je poprzestawiali po to byśmy mogli bez przeszkód spokojnie przejechać przez bardzo wąską „obwodnicę”.

Włosi mają od wszystkiego inny rodzaj policji (Polizia: Stradale, Penitenziare, Locale, Municipale, de Finanza i do tego jeszcze Carabinieri) i każda jeździ innymi autami, ma inne uprawnienia, inne umundurowanie itd. Nam w tym przypadku pomagał przedstawiciel Polizia Municipale czyli z tego co wydedukowałem coś jak nasz prewencja czy dzielnicowi (tacy niby najbliżej ludzi i od wszystkiego). W kilku miejscach policjant wstrzymywał ruch żebyśmy swobodnie przejechali przez pozostałą część miasta i jako, że pokazaliśmy mu nazwę firmy do której zmierzaliśmy pilotował nas pod samą jej bramę, po czym ukłonił się grzecznie i oddalił w nieznanym kierunku. Takie zachowanie policji zasługuje tylko i wyłącznie na pochwałę.

W firmie zaliczyliśmy konieczny już prysznic, dobre śniadanie i czekaliśmy do godziny 15 na załadunek. Po wybiciu owej godziny szybko nas załadowano i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ładunek mamy do Szwecji, lecz mieliśmy go dociągnąć jedynie do ringu Berlina na podmiankę, gdyż mijają już nam 3 tygodnie w trasie i powinniśmy zjeżdżać do domu. W ciągu nocki udało nam się dojechać tuż za granicę Austrii z Niemcami gdyż o 7 rano skończył się nam czas pracy.
Wszystkim parkującym/pauzującym na Agip’ie Inntal (w stronę Niemiec, chociaż w przeciwną też chyba da radę dojść do jeziorka) polecam wizytę nad jeziorem oddalonym jakiś kilometr od parkingu – woda w jeziorze nie należy może do najcieplejszych ale jest krystalicznie czysta i przy panujących temperaturach daje ochłodzenie i chwilę relaksu. Idzie się pod szlabanem który jest na samym początku stacji, z górki a potem w lewo i cały czas prosto.

Wiele wskazywało na to, że po starcie z Inntala dojedziemy do berlińskiego ringu na podmiankę i stamtąd pojedziemy samym autem na bazę celem założenia z powrotem naszej lodówki, jednak nie została ona jeszcze naprawiona więc nasza spedytorka poprosiła żebyśmy pojechali z towarem do miejsca przeznaczenia a podmiana nastąpi w piątkowe popołudnie w Padborgu.
Obraliśmy więc od razu kierunek Rostock. Dotarliśmy tam o godzinie 4 rano w środę a prom mieliśmy zarezerwowany dopiero na godzinę 22:45. Cały dzień więc wylegiwaliśmy się. Na promie zaparkowaliśmy przed 22. Udaliśmy się na posiłek – nic specjalnego, bo od jakiegoś czasu na „Skanie” dają ciągle to samo. Dobrze, że mieliśmy sporo czasu przed więc dobrze zjedliśmy gotując „w paleciarze” przez co ustrzegliśmy się prawie pewnej zgagi po promowym posiłku.

Większą część rejsu spędziłem przed komputerem a kolega na zwiedzaniu promu i spaniu. Na promach Scandlines internet bezprzewodowy jest już dostępny normalnie bez ograniczeń, kabli czy logowania, tyle że najlepiej odbiera w „Drivers Lounge”.

Zjazd w Trelleborgu coś około 6:30, gdzie spotkaliśmy kolegów z firmy którzy płynęli innym promem. Okazało się, że zrzucają też w Helsingborgu więc udaliśmy się tam właśnie razem. Na miejscu mieliśmy małe problemy ze znalezieniem firmy w której mieliśmy rozładować gdyż w dokumentach widniała firma zamawiająca a nie ta z której usług składowania korzysta, więc odbierająca. Konieczna była więc wizyta najpierw u zamawiających po to by wskazali nam gdzie dokładnie mamy rozładować – niepotrzebne zamieszanie i strata ponad 1,5 godziny. Po rozładunku około 3 godzin pauzy po których udaliśmy się do miejscowości Eslov by załadować mrożoną pizze do Rygestrup w Danii. W Eslov znów problemy ze znalezieniem miejsca załadowania towaru gdyż fabryka pizzy korzysta z magazynów DB Schenkera a adres załadunku przysłała nam swój, znów zmarnowany czas. W Schenkerze okazało się, że załadować mamy sami w dodatku dość dziwnym wózkiem – chłopaki na magazynie szybko zauważyli, że idzie mi to tragicznie i załadunkiem zajął się sam kierownik.
Po załadunku udaliśmy się do Rygestrup po drodze pokonując most łączący Szwecję z Danią. Na miejscu byliśmy już około 17 lecz okazało się, że na rozładunek jest to za późno gdyż możliwe są one tylko do godziny 14. Trudno, stoimy więc do rana. Pogoda się załamała więc cały wieczór siedzieliśmy w aucie bo lało przez cały czas.

Pobudka o 7:00 ale znów trzeba czekać na rozładunek gdyż za mało osób przyszło do pracy. Około 10, ruszamy na pusto do Padborga skąd mieliśmy się udać na zasłużony wypoczynek do domu. Dzień wcześniej mój skoczek został poproszony o to by został w trasie jeszcze kilka dni dłużej, na co się zgodził. W Padborgu zameldowaliśmy się około 14 a o 15 przyjechała podmiana. Przywieźli mi dość przykrą niespodziankę – spedytor zapomniał mnie poinformować, że mam zostać jeszcze jeden dzień dłużej gdyż do Padborga przyjechało aż 5 kierowców na podmiany i ten który miał mnie zmienić nie zmieścił się już w firmowej osobówce. Dlatego też mam w nocy z piątku na sobotę załadować naczepę i dojechać z nią do Magdeburga dokąd przyjedzie mój zmiennik. Pal sześć ten jeden dzień dłużej ale wqurwiło mnie to, że nikt mnie o tym nie poinformował odpowiednio wcześnie. Jak mam spojrzeć w oczy 2,5latkowi któremu powiedziałem przez telefon, że jak wstanie w sobotę rano to tata już będzie przy nim – nie chcę, żeby bez względu na wiek moje dziecko pomyślało kiedykolwiek o mnie jako kłamcy!

Chłopaki się poprzepakowywali i pojechali do domu a ja zostałem. Ci którzy zostali w Padborgu wpadli na pomysł żeby pograć w piłkę. Nie da się ukryć, że śmiechu przy tym było sporo a zmęczenie przyszło bardzo szybko. Ja do nożnej mam dwie lewe nogi więc robiłem za fotografa ale w następną trasę zabieram piłkę do siatkówki musowo.

Załadunek rozpoczął się o 4:30 rano a zakończył się o 6:00 – ruszyliśmy w kierunku Magdeburga. Na umówione miejsce podmiany dotarliśmy przed południem ale okazało się, że mój zmiennik ugrzązł w korku tuż przed ringiem Berlina a potem na nim. Przez to wszystko dotarł do nas dopiero o 15:00. Ruszyłem więc szybko do domu i niestety też musiałem swoje w korku odstać i jechać objazdem przez co zmarnowałem dobre 1,5 godziny w Berlinie. Na bazie okazało się, że akumulator w moim S123 wyzionął ducha po miesięcznym postoju i konieczna była pomoc aku ze służbówki. Po odpaleniu ruszyłem na krajową „szóstkę” i do Lęborka dotarłem o 22:30. Z moich wyliczeń wychodzi, że zrobiłem dziś od 6:15 rano do 22:30 około 1200km i co najdziwniejsze piszę te słowa o 2:30 bo nie mogę zasnąć.
Dwa tygodnie wolnego przede mną. Kolejny wyjazd planowany na 27 sierpnia

Kilka zdjęć:
Ja zrzucam, on ładuje
Obrazek

Wschód słońca nad Adriatykiem
Obrazek

Synek sobie zażyczył auto "takie jak tata" i oto co udało mi się kupić na włoskiej stacji paliw
Obrazek

Chłopcy Andarowcy dbają o tężyznę fizyczną
Obrazek

Połowa "zimnej" połowy mojej firmy

Obrazek

Więcej zdjęć - http://filippo.picturepush.com/album/11 ... aro-2.html

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 15 sie 2010, 10:52
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 12 lut 2007, 16:06
Posty: 2140
GG: 6845711
Samochód: prawo fotelowiec
Lokalizacja: Gryfino

Bardzo ładny opis, aż chcę się go czytać. Wszystko w nim zawarte tak trzymaj. Zdjęcia również ładne, piękna 3 osiowa Scania z Danii.

_________________
www.flickr.com/marekjastrzebski


Post Wysłano: 15 sie 2010, 11:37
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 31 sty 2009, 13:47
Posty: 415
GG: 32844623
Lokalizacja: Radomsko

Świetnie się czyta Twoje opisy, naprawdę. :wink:
Podoba Mi się Twój styl pisania - krótko i na temat, przy okazji trochę humoru i jest ciekawie.

Kierunki też ciekawe, pozdrawiam.


Post Wysłano: 15 sie 2010, 11:43
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 22 lut 2009, 18:30
Posty: 1755
GG: 1
Lokalizacja: Częstochowa SC

Opis jak zwykle ciekawy,fajnie sie go czyta.trzymaj tak dalej :D


Post Wysłano: 16 sie 2010, 0:04
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 21 lut 2008, 20:19
Posty: 879
Samochód: Toyota Corolla
Lokalizacja: Balbriggan, IRL

Opis ciekawy ale to już norma, podoba mi się zdjęcie zbiorowe DAFów, jak i reszta zdjęć i opisu :D

_________________
VOLVO FAN!!!


Post Wysłano: 17 sie 2010, 19:07

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik


Rejestracja: 09 mar 2009, 17:43
Posty: 61
GG: 6213674

Naprawdę opis tras super,krótko i na temat.Zdjęcia też dobre.Pozdrawiam


Post Wysłano: 16 wrz 2010, 22:53
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Już jutro zjazd do domu a nic nie napisałem jeszcze bo w sumie nic specjalnego się nie działo - jazda Dania-Włochy-Szwecja-Dania i tak w kółko przez trzy tygodnie. Jak starczy czasu w trakcie wolnego to coś opiszę.

UWAGA KONKURS !

Dziś miało miejsce wielokrotnie odkładane spotkanie z pewnym forumowiczem z którym związane jest pytanie konkursowe które brzmi - o kogo chodzi?
Nagrodą w konkursie jest niewątpliwy zaszczyt wypicia za zdrowie obu uczestników owego spotkania. Toast będzie wzniesiony wysokoprocentowym alkoholem dobrej jakości*

Dla podpowiedzi zdjęcie:

Obrazek




*alkohol zapewnia zwycięzca konkursu.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 16 wrz 2010, 23:09
Awatar użytkownika

Użytkownik

Online

Online

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 04 gru 2005, 20:01
Posty: 2604
Samochód: Szybki
Lokalizacja: Szczecin

Jeszkin, zrzekam się nagrody na jego korzyść :D

_________________
Przyłożenie zewnętrznego silnego magnesu do czujnika ruchu (impulsatora) zamontowanego przy skrzyni biegów skutkuje wyrównaniem pola elektromagnetycznego w cewce nadajnika, a w rezultacie prowadzi do tego, że tachograf otrzymuje sygnał odpowiedni dla pojazdu nieruchomego.


Post Wysłano: 15 paź 2010, 17:32
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Ostatniej trasy nie opisywałem gdyż tak naprawdę nic godnego odnotowania się nie wydarzyło. Po prostu rzeleciały trzy tygodnie w trasie na odcinkach które już znam nie tylko ja ale i Ci którym się chce moje opisy czytać. Poza tym nawet gdyby było wtedy coś wartego opisu to w ciągu ostatniej mojej tygodniowej przerwy naprawdę miałem bardzo mało czasu wolnego w którym mógłbym to bez zaniedbywania rodziny czy obowiązków zrobić. Przyczyna była jedna dość poważna gdyż zakupiłem sobie nowe auto – oczywiście Mercedes-Benz tym razem S124 E220T. Jako, że jest ono sprowadzone to ogrom czasu zajęło mi walczenie z urzędami i urzędnikami o jego zalegalizowanie w Polsce. Nie było to zadanie wcale łatwe, wymagało sporych kosztów i przede wszystkim okazało się bardzo czasochłonne. W UK legalizowałem auto przez dwie godziny nie ruszając się z domu, bo przez Internet a w PL przez trzy dni odwiedzając dwa urzędy w Koszalinie i dwa w rodzinnym Łobzie. Mniejsza z tym.

Już w środę chciano byśmy jechali w trasę gdyż tak się jakoś ułożyły trasy mojego auta ale, że nie byłem na to absolutnie przygotowany to się nie zgodziłem. W czwartek po południu otrzymałem informację, że w piątek około 13 planowany jest wyjazd służbowym autem do Padborga celem podmiany. Mercedes zjeżdża na bazę tego samego dnia celem odwiedzenia serwisu i zamontowania lodówki (po dwóch miesiącach, w końcu). My mieliśmy wsiąść na tydzień znów do tzw. „demówki” czyli auta wypożyczonego z serwisu Dafa na takie okoliczności.
Jako, że mój stały skoczek mieszka blisko mojej rodzinnej miejscowości miałem go zabrać ze sobą po drodze. Wyjechałem więc z Lęborka po odprowadzeniu syna do przedszkola, z odpowiednią rezerwą czasową. Niemiła niespodzianka spotkała mnie kilkanaście kilometrów za Koszalinem gdyż moje nowo zakupione auto odmówiło dalszej jazdy. Zanim je kupiłem stało przez kilka miesięcy nieruszane z minimalną ilością paliwa w baku. Jak to często bywa w takich przypadkach po ponownym uruchomieniu auta, zalaniu czystym paliwem wszelki syf zostaje z baku zaciągnięty przez układ paliwowy. Tak też się stało i u mnie. Jakieś paprochy zatkały układ i nie można było kontynuować jazdy. Jako, że w tym modelu auta nie da się tego zrobić „na drodze” konieczna okazała się laweta. Wiadomo już było, że do 13 na bazę nie dotrę a wątpliwe stało się czy w ogóle będę w stanie dojechać tego dnia gdziekolwiek. W firmie postanowiono więc, że auto już załadowane przyjedzie w dniu następnym do Magdeburga a my ruszymy o godzinie 7:30 rano z bazy. Mój Mercedes trafił do mechanika a, że było już po 16 a sobota wolna to miało zostać u niego aż do mojego powrotu z trasy (odebrał je mój ojciec po przeczyszczeniu układu i wymianie filtrów paliwa.)
W dniu następnym tym razem to mój skoczek zabrał mnie na bazę. Ruszyliśmy z niej około 8 w stronę Magdeburga. Okazało się oczywiście, że pośpiech był absolutnie zbędny gdyż demówka wyjechała z Padborga dopiero po 10 rano mając jakieś 200km więcej niż my do pokonania. Na umówionej stacji byliśmy chwilę po 11 więc następne 4 godziny spędziliśmy na oczekiwaniu (spaniu). Po 15 pojawili się zmiennicy, szybkie przepakowanie – oni do domu my w trasę. Ruszyliśmy dokładnie o 15:37 mając przed sobą jakieś 1000km do pokonania. Po drodze tradycyjne tankowanie w miejscowości Kufstein tuż przy granicy Niemcy-Austria.
Pierwszy rozładunek to Colturano w którym byliśmy już wielokrotnie. Drugi natomiast to Carpiano oddalone od Colturano o około 10km z tym, że tam godzina awizacji była ustalona dopiero na późny wieczór tego samego dnia. Więc po I rozładunku udaliśmy się na II celem wypauzowania. Po II rozładunku udaliśmy się na III oddalony o około 90km a awizowany na godzinę 5 rano dnia następnego. Ostatnie miejsce rozładunku zaliczyliśmy około godziny 7:30.
Do godziny 11 czekaliśmy na informację o załadunku powrotnym. Zameldowaliśmy się po niego po godzinie 13 ale ze względu na włoską „mandziarę” czekaliśmy na załadunek do 14:30. Po nim mieliśmy udać się do włoskiego oddziału firmy Rhenus gdzie miały czekać na nas dokumenty przewozowe jak i celne gdyż towar przeznaczony był do Norwegii. W Rhenusie okazało się, że nic nie jest jeszcze gotowe i trzeba czekać około godziny. Po upływie prawie dwóch okazało się, że nie wiadomo jak długo zajmie ich zrobienie gdyż czegoś w nich brakuje. Stwierdzono więc, że nie warto dalej czekać bo towar i tak nie będzie wieziony do celu przez nas i polecono udać się na pauzę do dnia następnego. Stanęliśmy więc na stacji benzynowej przy obwodnicy Mediolanu. Rano otrzymaliśmy informację gdzie się udać po następną część ładunku. Dokładnie 18 minut po rozpoczęciu jazdy zostaliśmy zatrzymani do kontroli przez włoską Polizia Stradale. Mając praktycznie wszystko w porządku zachowaliśmy dobre humory, nie na długo jednak. Kontrola zaczęła się od sprawdzenia dokumentów oraz polecono nam zrobić wydruk z tachografu – i tu pierwszy problem gdyż w trakcie wydruku skończył się papier w drukarce i okazało się, że w demówce nie ma zapasowej rolki. Moja wina, że nie sprawdziłem tego przed odebraniem auta ale z drugiej strony to auto serwisowe więc kto inny winien o to dbać bo ja w swoim mam dwie rolki zawsze. Jako, że panowie policjanci tradycyjnie nie mówili ani słowa po angielsku czy niemiecku kontakt był dość utrudniony. Rolki nie zostały potraktowane jako główny problem gdyż pojawił się inny – panowie nie mogli zrozumieć jak to jest, że polska firma ciąga ciągnikiem nie należącym do niej naczepę wynajętą przez duńską firmę z duńskiej wypożyczalni naczep. Jako, że nie potrafili wyjaśnić czego od nas oczekują ten temat też odpuścili żądając jedynie dokumentów poświadczających to, że możemy się poruszać „demówką” Przedstawiłem im ów dokument ale ku mojemu (kolejnemu) zresztą zdziwieniu okazało się, że umowa najmu skończyła się 24 bieżącego miesiąca czyli dokładnie cztery dni wcześniej. Przyznam, że tego też nie sprawdzałem gdyż do głowy mi nie przyszło, że „demówka” która jest używana od dobrych kilku miesięcy tylko przez naszą firmę może jej nie mieć. Tego tematu już panowie policjanci odpuścić nie chcieli i po sprawdzeniu przez osobną ekipę numerów VIN, sprawności ogólnej oraz szczegółowej hamulców wszystkich osi na specjalnym urządzeniu (patrz zdjęcie), kazali czekać. Zajęli się obaj wykonywaniem kilkunastu telefonów gdyż odniosłem wrażenie że nie mają absolutnie żadnego pojęcia o tym co z nami począć. Co jakiś czas wzywali nas do siebie dopytując o jakieś szczegóły ale, że my mogliśmy się z nimi dogadać w co najmniej czterech językach oni zaś jedynie po włosku na nic się zdawały się ich zapytania czy nasze prośby o tłumacza. W pewnym momencie jeden z policjantów zdenerwował się na to, że jest totalnym głąbem nieznającym języków obcych i postanowił się na nas za to zemścić zamykając nam auto i zabierając kluczyki. Żebyśmy w oczekiwaniu na jego niemoc przypadkiem nie nauczyli się przy okazji włoskiego z książeczki „Rozmówki Polsko-Włoskie” którą mamy w aucie. Kolejne dwie godziny spędziliśmy więc siedząc na betonie.
Pomijając absurd całej sytuacji jak i tych dwóch debili którzy nam to wszystko zgotowali stanęło na tym, że nie ma opcji by nasza firma przesłała faxem bądź mailem wszystkiego co brakuje gdyż na tą chwilę auto zostało aresztowane (razem z nami, naczepą i ładunkiem w niej) do czasu wyjaśnienia i przedstawienia oryginałów (sic!) dokumentów wraz z tłumaczeniami na język włoski – PARANOJA
Po auto przyjechała specjalna firma na której terenie nasze auto wraz z nami miało zostać zdeponowane do wyjaśnienia. Kierowca z owej firmy na upoważnienie policji wsiadł i odprowadził (mało umiejętnie gdyż skrzynia Dafa przerastała jego umiejętności) auto na parking swojej firmy czyli jakieś 3km od miejsca gdzie nas zatrzymano.
Cały czas byliśmy w kontakcie z szefem naszej firmy który mimo absurdu całej sytuacji szybko uruchomił odpowiednie procedury i rozpoczął wyjaśnianie sprawy. Poprosił o pomoc Konsulat RP w Mediolanie, przesłał wszystkie dokumenty oraz protokoły które otrzymał faxem od nas. Konsulat wszystko poświadczył, przetłumaczył na włoski, opatrzył odpowiednimi pieczątkami. Na drugi dzień rano wszystko mieliśmy odebrać w konsulacie, byliśmy też umówieni z Panią tłumacz która udała się z nami do głównej siedziby Polizia Stradale w celu dalszego wyjaśniania sprawy.
Na miejscu okazało się, że sprawa jest bardzo poważnie traktowana (nie wiedzieć czemu?) i auto zostało aresztowane na okres 30dni a za brak umowy najmu grozi nam mandat w wysokości 4130 euro plus wszelkie koszta związane z parkowaniem auta. Całe szczęście, że nasza Pani tłumacz mieszka we Włoszech od kilkudziesięciu lat, ma męża sycylijczyka i zna dość dobrze mentalność tego dziwnego narodu. Udało jej się wszystko bardzo sprawnie wyjaśnić posługując się tymi dokumentami które posiadaliśmy i policjant który z nami rozmawiał został dosłownie przez nią zagadany (co jest naprawdę trudną sztuką biorąc pod uwagę ich gadulstwo), na tyle że musiał skonsultować się ze swoim zwierzchnikiem. Ten na szczęście dla nas uznał prawidłowość wszystkich wyjaśnień i zdecydował się wydać auto bez konieczności płacenia jakiegokolwiek mandatu. Mimo tego, że to nie nasza firma, nie nasze auto i nie nasze pieniądze to odetchnęliśmy z prawdziwą ulgą gdyż człowiek w takich sytuacjach bierze to mocno do siebie. Po wszystkim siedliśmy z Panią tłumacz w parku i analizując wszystko doszliśmy do wniosku, że bardzo dobrze się stało gdyż nie wierzyła ona początkowo w powodzenie. Rozstaliśmy się gdzieś w centrum Mediolanu w dobrych nastrojach.
Wróciliśmy taksówką do „aresztu” z decyzją o wydaniu auta, pozostała nam jedynie do uiszczenia faktura za zdeponowanie auta. Okazało się, że przyprowadzenie auta z autostrady do siedziby firmy (te 3km) kosztować nas będzie 220euro (sic!) natomiast doba parkowania na firmie 110euro czyli po dodaniu podatku faktura wyniosła ponad 400euro. Ręce i tatuaże opadają.
Podsumowując: całe halo przez brak dwóch kartek papieru A4 z dwoma podpisami i pieczątkami a koszta to zmarnowane dwa dni, nerwy oraz spore finanse (taksówki, faktura, usługi tłumacza).

Po wszystkim ruszyliśmy na załadunek i jakby mało było kłopotów, nie udało nam się znaleźć firmy, wjechaliśmy przez przypadek do miasta i dostaliśmy za to mandat w wysokości 78euro. Na nic zdały się nasze tłumaczenia, że wjechaliśmy jakąś remontowaną drogą na której żadnych zakazów nie było. Naprawdę mieliśmy dość Włoch, Włochów i wszystkiego co się z tym wiąże. Po wypisaniu mandatu poprosiliśmy policjantów by nas poprowadzili pod wskazany adres. Wyprowadzając nas z miasta dwa razy chcieli pojechać na zakazie dla ciężarówek co już powinno im dać do myślenia ale ta czynność nie ma we Włoszech zbyt wielu zwolenników. Najlepsze było jednak to, że finalnie doprowadzili nas do drogi którą to właśnie do miasta wjechaliśmy bo inaczej się nie dało – nie chcieli w żaden sposób zweryfikować mandatu ani pomóc w dalszym szukaniu firmy – typowe szmaciarstwo – sami zobaczyli, że się nie da ale raz dany mandat obowiązuje mimo wszystko, więc udali że wszystko jest w porządku i szybciutko zniknęli
Firmę znaleźliśmy sami, gdzie indziej niż początkowo mówiła nawigacja. Firma była dość dużą ale z dziwną drogą dojazdową ukrytą za krzakami, stąd nasz problem z jej znalezieniem.

Po tym załadunku zaliczyliśmy jeszcze dwa kolejne i udaliśmy się już w drogę powrotną.
Muszę wam powiedzieć, że zaraz jak przekraczam granicę Włochy-Austria to odczuwam jakąś ulgę a kiedy wjeżdżamy do Niemiec to już się czuję prawie jak w domu.

Przy zjeździe z Brennero zatrzymani zostaliśmy do kontroli przez Assfinag czyli firmę kontrolującą i pobierającą opłaty za autostrady na terenie Austrii. Okazało się, że „demówka” miała wykupionego go-boxa w lipcu tego roku ale z biura firmy nie trafiły do Assfinaga certyfikat E5, ksero dowodu rejestracyjnego oraz specjalny formularz – po wykupieniu go-boxa każdy ma na to nieprzekraczalny termin 10 dni. Po upływie tego terminu zrobiono autu trzy zdjęcia na autostradzie w Austrii i za każdy raz otrzymaliśmy mandat po 110euro – kolejne koszta ale to żadna nasza wina bo to akurat leży w pełni w gestii pracowników biura a nie kierowców.

Jakby mało nam było wrażeń na ten tydzień, postanowiliśmy uprzykrzać swoje życia wzajemnie z moim skoczkiem. Skończyło się to tym, że już razem jeździć nie będziemy. Szkoda ale po raz kolejny twierdzę, że nie ma idealnej podwójnej obsady.

Pierwsza zrzutka w Padborgu, druga w Tilst i po niej pauza. Po pauzie załadunek w Horsens i po 20 zameldowaliśmy się z powrotem w Padborgu. Naczepę zostawiłem do załadowania i rozładowania na terminalu Frigoscandii, zatankowałem demówkę i odstawiłem na serwis bo na terminalu czekała już na mnie moja ukochana Mercedes która została przyprowadzona przez jednego z kolegów z wreszcie naprawioną lodówką i wymienionymi oponami przednimi (W trakcie mojego wolnego nasi zmiennicy złapali gumę która nadawała się tylko do wymiany a, że nie można było dostać takiej samej drugiej więc zamienili mi Michelin’y na Yokohama’y. Na noc udałem na pewną stację paliw gdzie jest darmowy Internet.
O godzinie siódmej rano podjechałem po załadowaną już na Włochy naczepę na terminal. Po podpięciu i odebraniu dokumentów ruszyliśmy. I i II rozładunek był dokładnie w tych samych miejscach co poprzednim razem i o identycznych godzinach w niedzielę. Pozostałe trzy już na poniedziałek. Uwinęliśmy się z nimi dość szybko gdyż w tylko z jednym z nich nie byłem wcześniej. Około godziny 7 rano byliśmy gotowi już ładować się na powrót. Poczekaliśmy jednak na zlecenie do 9:30. Udaliśmy się na I załadunek do miejscowości Rodigo w celu załadowania 5 palet melonów. Na miejscu byliśmy 12:05 więc załapaliśmy się tradycyjnie na „Mandziarę” – przydała się gdyż spożytkowaliśmy ją na gotowanie i prysznic. Firma zlokalizowana wśród pól, bardzo miła właścicielka i nareszcie rozbudowana o trzy rampy załadunkowe – jedyna wcześniejsza wymagała mega gimnastyki za kierownicą by się ustawić do niej na wprost. Do 14 spokój pełen a już 20 minut później ruszaliśmy na kolejny załadunek do Isolla Della Scala do „Georga” bo tak nazywamy właściciela tamtejszej firmy w celu załadowania jednej palety z natką pietruszki. Od Georga udaliśmy się w nieznane dotąd miejsce w miasteczku Sona by załadować kolejną paletę z bliżej nieokreślonymi warzywami. Okazały się one koprem włoskim, sałatą czerwoną oraz cebulą a jedna paleta euro zmieniła się na dwie absolutnie niewymiarowe. Po szybkim załadunku w Sona’ie udaliśmy się na ostatni do miejscowości Bolzano – 20 palet jabłek. Tam również nigdy nie byliśmy wcześniej więc trochę czasu zajęło nam znalezienie firmy. Na miejscu okazało się, że towar jest gotowy lecz nie ma na niego dokumentów i trzeba będzie na nie poczekać do rana. Cóż, kolacja, film i spanie. Rano papiery były gotowe więc pod rampę i załadunek. Jako, że na trzy tygodnie trzeba zabrać ze sobą sporo jedzenia, jego część wożę w miarę możliwości na chłodni, więc przy załadunkach muszę wyciągać wszystko na rampę. Człowiek z którym dzień wcześniej rozmawiałem po angielsku podszedł, zauważył słoiki Łowicza i Pudliszek i od razu na to „trzeba było wczoraj mówić, że Ty Polak to bym jakoś załatwił te papiery”. Ciągamy duńską naczepę a wieczorem staliśmy tyłem do rampy więc nie widział naszego polskiego auta. Załadował szybko i ruszyliśmy na Danię.
Pierwszy rozładunek w Tilst, drugi zresztą też tyle, że 200m dalej. Po rozładunku pauza i jako, że obecnie panuje lekki zastój wróciliśmy na pusto do Padborga i do piątku w nocy się pauzowaliśmy.
Z piątku na sobotę ruszyliśmy tym razem na Hiszpanię dla odmiany. Terminarz dość napięty ale udało się tak rozplanować, że wszędzie byliśmy na czas bez najmniejszego problemu.
I rozładunek to niedziela w miejscowości Benevente (Zamora) – ciekawa droga dojazdowa bo po zjeździe z górek przed nami rozciągały się stepy, przyznaję że na własne oczy jeszcze takich nie widziałem. Po Benevente udaliśmy się do stolicy Hiszpanii, Madrytu na trzy kolejne rozładunki. Dwa z nich odbyły się w nocy na tzw. „Merce” czyli ogromnym targowisku spożywki wszelakiej (ryby, mięso, owoce, warzywa itd.). Jeśli chodzi o języki obce to Hiszpanie nie są w niczym lepsi od Włochów jednak charaktery mają zdecydowanie przyjemniejsze przez co łatwiej z pewnymi rzeczami dojść do porozumienia.
Ostatni rozładunek w poniedziałek rano – całe szczęście, że mój skoczek dotąd jeździł wyłącznie na Hiszpanię i znał to miejsce bo po adresie z CMR w życiu byśmy tam nie trafili.
Po rozładunku dwie godziny przerwy i po załadunek do miejscowości Alfarp zlokalizowanej w okolicy Walencji. Na miejscu trafiliśmy przerwę więc tradycyjnie wykorzystaliśmy ją na prysznic i gotowanie. Załadowano nam 32 palety mandarynki a którą udać się mieliśmy do Helsingborga w Szwecji. Nasza trasa wiodła przez Barcelonę, Lyon za którym zrobiliśmy pauzę, Nancy, Luksemburg, Kolonię, Hamburg do Travemunde skąd mieliśmy zarezerwowany o 10 rano prom do Malmo. Na promie śniadanie, prysznic i spanie bo brak Internetu. Godzinę przed przybiciem, obiad i zjazd z promu do Helsingborga.
Gdy już dojechaliśmy do Helsingborga staneliśmy w pobliżu pewnego fast fooda gdzie można było ciągnąć Internet za darmo – jednak sygnał był dość słaby i się urywał. Wystarczył jednak by poodpisywać na privy na WadzeCiężkiej.
Rano okazało się, że nasze mandarynki awizowane są dopiero dnia następnego co nie ukrywam dość nas zdziwiło. Udało się jednak rozładować je tego samego dnia, kilka godzin później. Po wszystkim dostaliśmy adres załadunku na Danię. Od Helsingborga było to jakieś 45km lecz w połowie drogi otrzymaliśmy informację, że ładunek odwołany i mamy czekać do rana. Rano z kolei okazało się że mamy wracać na pusto do Padborga, co też uczyniliśmy. Na miejscu tankowanie, zjazd na terminal, przepakowanie do służbówki i do domu. Jutro ślub i wesele najlepszego kumpla.

Zdjęcia będą jak dorwę szybszy internet.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 15 paź 2010, 17:49
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 12 lut 2007, 16:06
Posty: 2140
GG: 6845711
Samochód: prawo fotelowiec
Lokalizacja: Gryfino

Kolejna świetna opisana trasa, przygód też mało nie mieliście. Czekam na zdjęcia bo pewnie jest co oglądać.

_________________
www.flickr.com/marekjastrzebski


Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Strona 5 z 40 [ Posty: 798 ] Przejdź na stronę Poprzednia 13 4 5 6 740 Następna


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Przejdź do: