W związku z kilkoma wydarzeniami w ciągu ostatnich dni zdecydowałem się zrezygnować z pracy w Andaro. Jako, że koniecznym jest pozostać w zgodzie z obowiązującą umową złożyłem dwutygodniowe wypowiedzenie. Musiałem więc jechać jeszcze w ostatnią trasę.
Na bazę przyjechałem w piątek po południu spóźniony o około trzy godziny czym wzbudziłem niezadowolenie pracowników biura i chłopaków którzy czekali na podmianę w Padborgu. Mój skoczek był o fakcie uprzedzony więc nie miał specjalnych pretensji a chłopaki w Padborgu dość szybko mi wybaczyli.
Nasz Mercedes był dzień wcześniej w Szczecinie na serwisie gdyż po poprzedniej wizycie i regulacji zbieżności coś zostało zrobione nie tak i auto miało spory luz na kierownicy przez co jazda w zwężkach, koleinach czy na wąskich drogach była mocno stresująca. My jednak nie byliśmy gotowi by je odebrać z serwisu w czwartek więc zabrał je kto inny a my jechaliśmy do Padborga w „ustawowy” piątek służbową osobówką.
Ruszyliśmy „cytryną” około 15, a na miejscu zameldowaliśmy się przed 21. Szybko przepakowaliśmy się do Actrosa, zasięgnęliśmy biurze informacji o tym o której mamy przyjechać po naczepę i udaliśmy się na wypoczynek.
Tuż przed 7 rano auto podczepiliśmy pod naczepę i ruszyliśmy na Włochy. Okazało się, że drugie auto z firmy też jest załadowane w okolice Mediolanu więc jechaliśmy tam razem, co jakiś czas wzajemnie się gubiąc ale i znów odnajdując więc większość trasy upłynęła na rozmowach na CB.
Na pierwszym rozładunku zameldowaliśmy się około 3 nad ranem ale firma pracowała dopiero od 8 więc chwilę pospaliśmy a po rozładunku pojechaliśmy na kolejny który był zaledwie kilka kilometrów dalej. Po nim musieliśmy poczekać do dnia następnego by załatwić trzy pozostałe.
Wszystkie te miejsca już odwiedzaliśmy już wcześniej więc dotarcie jak i rozładunki odbyły się sprawnie i bez problemów. Jednakże na ostatnim rozładunku nasze auto się zbuntowało gdyż przestało pracować na wszystkie cylindry a komputer wyświetlił informację, że „cylinder jest uszkodzony”. Usterka nie do ogarnięcia przez zwykłego kierowcę bez doświadczenia jak ja więc konieczna okazała się wizyta w Mercedes-Benz Truck Service Milano.
Po raz kolejny zostałem zaskoczony światłością umysłów włoskiej nacji. Firma nasza ma podpisaną umowę serwisową z Mercedesem oraz posiada do niej specjalną kartę serwisową uprawniającą do bezgotówkowych napraw w ASO Mercedes-Benz w całej Europie. Po dotarciu do serwisu udałem się do recepcji by wyjaśnić w czym problem i poprosić o jego naprawę. Uprzejma Pani próbowała przez około 20 minut ustalić co ma robić, po czym zapisała mi na kartce numer telefonu na ogólnoeuropejską linię Mercedes-Benz 24h Service Assistance (numer ten mam oczywiście na karcie serwisowej. Przyznaję, że wzbudziła tym mój śmiech – przyjeżdżam do serwisu MB a tam każą mi dzwonić na linię assistance po to bym mógł się umówić do serwisu – trąci jakąś paranoją ale nic co włoskie nie jest wcale absurdalne. Jako, że pani owa jako-tako rozumiała po angielsku udało mi się ją przekonać by poprosiła kogoś bardziej doświadczonego o pomoc. Wyjaśniła z grubsza jednemu z serwisantów w czym rzecz a ten pokazał jej jakie procedury winna przyjąć by auto mogło wjechać na warsztat. Trwało to dobrą godzinę, gdyż Pani robiła to pierwszy raz i nie mogła pojąć jak to jest, że w dowodzie rejestracyjnym jest firma leasingowa a na karcie serwisowej Andaro. Po wszystkim do auta podszedł mechanik i ku ogólnemu zdziwieniu auto „zagadało” wszystkimi tłokami, wróciliśmy więc do biura i na kartce papieru musiałem rozrysować pracujące tłoki i wyjaśnić po co tu w ogóle przyjechaliśmy czyli, że jeden z nich nie pracował. Jako, że kontrolka uszkodzenia silnika wciąż się świeciła auto wjechało na warsztat celem zdiagnozowania przyczyny. Okazało się, że filtry paliwowe są zapchane jakimś szlamem z paliwa. Nasze auto zawsze tankujemy na stacjach OMV w Austrii lub gdy jeździmy na Hiszpanię lub zachodzi gdzieś indziej taka potrzeba na stacjach Shell, jednak w czasie ostatniej wizyty w Szczecinie Mercedes został zatankowany paliwem na jakiejś stacji w Polsce – szef ma ustalić gdzie to było bo najprawdopodobniej stąd się wziął ten syf na filtrach. Auto miało niedawno wymieniany jeden ze zbiorników i czyszczony drugi więc nie ma mowy o jakiś starych złogach.
Dalsza diagnostyka silnika wykazała również uszkodzenie wtryskiwacza na czwartym cylindrze – najprawdopodobniej przez owe wadliwie paliwo. Zostaliśmy więc poproszeni o opuszczenie auta i udanie się do poczekalni serwisowej w której spędziliśmy ponad 4 godziny gdyż na wtryskiwacz trzeba było poczekać (filtry były na miejscu) a w tzw. międzyczasie złapała nas nasza ulubiona już „mandziara” czyli zwyczajowa włoska dwugodzinna przerwa w środku dnia pracy.
Po wyjeździe z serwisu udało nam się załatwić tylko jeden załadunek, po czym stanęliśmy na noc na jednym z parkingów przy stacji paliw na obwodnicy Mediolanu.
Dnia następnego udaliśmy się rano na giełdę owocowo-warzywną czyli „Ortomercato Milano” gdzie załadowaliśmy kolejną partię towaru. Po merce pojechaliśmy w kierunku Werony gdyż z początku nie znaliśmy dokładnego adresu załadunku. Kilkanaście kilometrów przed Weroną otrzymaliśmy smsem szczegółowe wytyczne co do kolejnych załadunków. Po załadowaniu w miejscowości Zevio udaliśmy się do znanej nam doskonale Isolla Della Scala gdzie ostatnimi czasy przeładowujemy bardzo często różne towary. Tam okazało się, że przeładunek trochę potrwa ale będziemy za to załadowani całościowo i gotowi do ruszenia do Danii.
Część towaru dla nas została przywieziona przez znajomych kierowców pewnej firmy ze Szczecina którzy robią niemal identyczne trasy co my. Po krótkiej pogawędce na rampie okazało się wszystko już gotowe i możemy ruszać. Niestety rozładunków będziemy mieli aż pięć ale wszystkie zlokalizowane w okolicy duńskiej stolicy - Kopenhagi.
Ruszyliśmy stosunkowo spokojnie gdyż rozładunki przewidziano dopiero na noc ze środy na czwartek. Udało nam się ujechać jakieś 250km za Monachium w głąb Niemiec po czym stanęliśmy na pauzę którą by się następnej nocy wyrobić z rozładunkami przedłużyliśmy do 13 godzin.
Rano do naszego auta podjechał bus niemieckich celników – skontrolowali oni jedynie nasze dowody osobiste i licencję na auto po czym oddali dokumenty i życzyli miłego dnia.
W międzyczasie też zadzwonił do mnie szef by porozmawiać ze mną o moim zwolnieniu. Wynik tej rozmowy jest taki, że póki co wciąż jestem pracownikiem Andaro.
Jak pewnie większość z was wie Kopenhaga leży na wyspie więc jedyną szansą dostania się do niej z Niemiec jest przeprawa promowa. Dlatego też po pauzie udaliśmy się do Rostocku skąd o godzinie 21 mieliśmy płynąć do duńskiego Gedser. W kasie biletowej okazało się jednak, że nasz prom został odwołany i popłyniemy dopiero o godzinie 23:30, później na CB radiu dowiedzieliśmy się, że jeden z promów kilka dni temu się zepsuł/został uszkodzony i wciąż nie jest sprawny.
Obejrzeliśmy więc film, notabene beznadziejny („Strangers” z Liv Tyler – odradzam), po czym zdrzemnęliśmy się w oczekiwaniu na przeprawę. Na promie upragniony prysznic i chwila by napisać tę parę słów. Z promu zjechaliśmy około 2 w nocy i od razu udaliśmy się na I rozładunek gdyż przez odwołany prom wszystko nam się poprzesuwało czasowo.
Pierwsze dwa rozładunki mieliśmy na giełdzie owocowo-warzywnej w podkopenhaskim Valby. Pozostałe dwa w niedużych firmach również gdzieś w okolicy Kopenhagi a ostatni 70km od niej w dość nietypowym miejscu bo wprost do stodoły w pewnym gospodarstwie rolnym do którego prowadziła droga na której ciężko byłoby się minąć nawet z autem osobowym. Po tym rozładunku wróciliśmy na najbliższy parking na autostradzie gdyż na wsi ciężko było znaleźć jakieś miejsce gdzie zmieściłby się zestaw. Przy autostradzie spędziliśmy 24h i jako, że nie było dla nas żadnego załadunku z tamtych rejonów, wróciliśmy na pusto do Padbroga kierując się wprost do serwisu Thermo King’a. Wizyta w nim była konieczna ze względu na problem z prawym kołem środkowej osi w naczepie którego hamulec najprawdopodobniej się skończył. Podejrzenie wzbudziło ono po obfitym deszczu we Włoszech po którym na feldze i oponie pojawił się rdzawy nalot sugerujący, że klocki hamulcowe są już bardzo zużyte i ich metalowa podstawa trze o tarczę hamulcową. Po zdjęciu koła okazało się że problem jest poważniejszy gdyż zewnętrzny tłok szczęk hamulcowych blokuje koło a wspomniany klocek jest starty praktycznie do zera. Naprawa potrwała prawie cztery godziny gdyż konieczna była wymiana tarczy hamulcowej oraz naprawa tłoczka, przy okazji mechanik sprawdził wszystkie pozostałe koła. Po wyjeździe z jednego serwisu pojechaliśmy do drugiej jego części celem uzupełnienia poziomu oleju w agregacie i zrobienia odczytu jego pracy ze wskazanego przez naszą spedytorkę okresu.
Już po wszystkim odstawiliśmy naczepę na terminal i udaliśmy się na stację paliw pewnej firmy posurfować po necie i spać.
Tuż przed 7 rano dnia następnego odebraliśmy załadowaną na Włochy naczepę i ruszyliśmy na kolejne „kółko”.
Po drodze do Włoch, gdzieś przed Norymbergą zatrzymaliśmy się by zmienić karty. Gdy wysiadłem z auta okazało się że złapaliśmy gumę w ostatniej osi po prawej stronie. W ogóle opony ostatniej osi nadawały się już do wymiany ale podczas opisywanej wizyty w serwisie nie było już na to czasu i musieliśmy się wstrzymać z tym jeszcze tydzień i jak bywa zgodnie z prawem "Murphego" musiało się nam to właśnie teraz przydarzyć. Z mojego auta jakimś cudem wyparował specjalny klocek służący do podstawiania pod lewarek gdy bywa on za krótki. Dlatego też zmiana koła przysporzyła nam trochę kłopotu i musieliśmy poświęcić na podstawienie pod lewarek jedną z palet – jako, że auto było załadowane to poszła ona na zmarnowanie gdyż została po prostu zmiażdżona mimo, że lewarek podstawiliśmy w najtwardszym jej miejscu.
Dalsza trasa bez przeszkód. Na pierwszy rozładunek dotarliśmy przed czasem i o dziwo udało się nam od razu rozładować. Po nim udaliśmy się na miejsce drugiego który miał mieć miejsce tego samego dnia ale wieczorem. Praktycznie cały dzień odsypialiśmy trasę a wieczorem oglądaliśmy filmy po czym rozładowaliśmy naczepę. Kolejne cztery rozładunki czekały nas w poniedziałek 1go listopada, z czego pierwszy już o 6:30 rano.
Okazało się jednak, że pierwsza firma gdzie mieliśmy rozładunek wcale od 6:30 nie pracuje a dopiero godzinę później. Nie da się ukryć, że irytujące są takie sytuacje bo nie dość, że mogliśmy dłużej spać to w przypadku gdybyśmy mieli tego dnia się załadować na powrót każda godzina byłaby cenna.
Kolejne dwa rozładunki bez przeszkód. Ostatni z nich miał być gdzieś w pobliżu centrum Mediolanu – zdarzają się firmy/detaliści którzy mają siedziby w miastach, niekoniecznie w dzielnicach przemysłowych. Jednak ta firma zlokalizowana była w… bloku mieszkalnym przy dość ruchliwej ulicy, dlatego też bardzo trudno było nam ją odszukać. Jedyna zewnętrzna informacja o jej istnieniu umieszczona była na domofonie którego z auta absolutnie nie widać. Oczywiście ludzie odbierający towar nie dysponowali odpowiednim do tego sprzętem w postaci wózka widłowego, więc rozładowywali paletę ręcznie wprost do zaparkowanej obok Lanci’i Ypsilon (sic!)
Po tym dziwnym rozładunku udaliśmy się na załadunek do miejscowości Saluzzo. Do celu dotarliśmy około godziny 15. Jako, że 1szy listopada jest we Włoszech również dniem wolnym od pracy, tak jak w Polsce, na terenie firmy nikogo nie było. Po telefonie do naszej spedytorki Ani, pojawił się pewien skośnooki jegomość w pidżamie i załadował nam 12 palet śliwek. Po tym załadunku dostaliśmy informację, że resztę towaru załadujemy następnego dnia rano w tym samym miejscu.
Rano niestety przedłużyło się do 14 i dopiero wtedy mogliśmy ruszać dalej, nie ukrywam, że z nadzieją, że to już wszystko. Po drodze okazało się jednak, że musimy udać się do Isola Della Scala by wyładować część towaru, gdyż jedna jego część była przeznaczona do Szwecji a druga do Danii. Wjeżdżając do Isoli zostałem przyuważony przez jednego z forumowiczów Wagi Ciężkiej –
nicek90 – chwilę pogadaliśmy na CB i gdy już zaparkowaliśmy pod rampą udałem się do niego, niestety nie zastałem ani jego ani jego auta tam gdzie był przedtem – przy wyjeździe okazało się, że przestawił swoje auto i dlatego go nie widziałem. Szkoda, że przepadła nam okazja do poznania się „na żywo”. Jeśli będzie jeździł częściej do Isoli to na pewno się jeszcze spotkamy – mimo wszystko pozdrawiam. Na miejscu wyładowaliśmy to co na Szwecję, doładowaliśmy inny towar do Danii i ruszyliśmy w okolice Bolzano by doładować następnego dnia rano jeszcze 5 palet. Cały towar przeznaczony jest dla jednej z firm zlokalizowanych na giełdzie owocowo-warzywnej w podkopenhaskim Valby.
Znów płynęliśmy promem z Rostocku do Gedser, tym razem bez opóźnień i odwołań. Na miejsce dotarliśmy bez przeszkód o czasie. Rozładunek zajął ponad godzinę gdyż każda paleta musiała być po wyciągnięciu zewidencjonowana i oznakowana. Po rozładunku pauza do popołudnia. Po niej wiedzieliśmy już, że wracamy do Padborga na pusto i jesteśmy umówieni ponownie do serwisu z naczepą celem wymiany opon i naprawy wszystkich rzeczy które tego wymagały (listwy dachowe, obrysówki itp.). W serwisie dogadaliśmy się, że zostawiamy naczepę do wieczora następnego dnia gdyż bez sensu jest na nią czekać. Sami więc udaliśmy się na parking celem dłuższego pauzowania.
Następnego dnia wieczorem odebraliśmy ją i zaprowadziliśmy pod załadunek. W sobotę o 7 rano naczepa była gotowa do drogi na Włochy. Cały dzień i nocka bez przeszkód. Po drodze pogawędki z innymi kierowcami w tym jednym z jakiejś firmy spod Warszawy który białą Scanią wiózł mozarellę do Włoch – pozdrawiam.
Pierwszy rozładunek w środku nocy w Calvignasco, następny rankiem w San Giuliano Milanese i pauza. Po pauzie o 21 kolejna zrzutka w Carpiano.
Poniedziałek o 5 rano pierwsza zrzutka w Cinisello Balsamo, potem na Merc’e Milano. Tu przy rozładunku dość dziwna sytuacja. Podszedł do mnie pewien Włoch o spytał po polsku czy jestem z Gdańska? Odpowiedziałem, że nie ale jakiś czas tam mieszkałem. Facet dość dobrze mówiąc po polsku wyjaśnił mi, że kiedyś mieszkał w Radomiu, potem w Gdańsku a na końcu w Warszawie. Od słowa do słowa okazało się, że jego pobyt w Polsce miał ścisły związek z działalnością trójmiejskiego „biznesmena” o pseudonimie „Nikoś”. Trochę się swego czasu interesowałem tym tematem i mogę stwierdzić, że ów jegomość znał takie fakty że raczej na pewno nie konfabulował. Zastanawiające było jedynie to, że jest on w tej chwili „tylko” kierowcą.
Po tej ciekawostce udaliśmy się do centrum Mediolanu by rozładować pozostałą resztę towaru. Dostaliśmy też dość szybko informację o tym by się udać do Isola Della Scala gdyż tam będzie dla nas cały towar. Po drodze jednak musieliśmy zgarnąć jedną paletę z miejscowości Sona. Załadunek w Isoli się przedłużył gdyż nasz towar dopiero do nas jechał z okolic Peruggi. Czas oczekiwania wykorzystaliśmy więc tradycyjnie na film i jedzenie. Załadunek zakończył się tuż po 19 i wtedy też ruszyliśmy kierując się do Danii. Czasu pracy wystarczyło by dojechać do okolic Monachium – nie małe problemy z miejscem parkingowym gdyż mało kto w nocy jeździ i wszystkie parkingu zawalone.
Pauza przedłużona o dwie godziny po to by wystarczyło czasu pracy na rozładunki, jak się później okazało wyliczone bardzo bezpiecznie gdyż, na pierwszym zameldowaliśmy się dwie godziny przed czasem. Krótki sen, rozładunek pierwszy i jazda na drugi. Czasu było tyle, że rozładowaliśmy drugie miejsce i dodatkowo załadowaliśmy je znów na Włochy. Jako, że załadunek ów był prawie trzy dni wcześniej przed zwyczajowym terminem więc przesunął nam się dzień podmianki i zjeżdżamy dwa dni wcześniej. Później okazało się jednak, że tylko ja zjeżdżam gdyż deficyt skoczków zmusił mojego do tego, żeby został o kilka dni dłużej i zrobił jeszcze jedno kółko na Włochy.
Po pauzie ruszyłem do Magdeburga, gdzie przyjechać miał ze Szczecina mój zmiennik, po drodze prysznic w środku nocy na jednej ze stacji po drodze i parę minut po 3 byłem już na miejscu. Mój zmiennik przyjechał dopiero przed 6 rano. Szybkie przepakowanie i jazda na bazę a z niej w moją gwiazdę i do domu do rodziny.
Koniec na tę chwilę.
Kilka fotek:
Scania Dark Diamond
Coś takiego ciągać
Rozładunek w Mediolanie
Reszta zdjęć:
http://filippo.picturepush.com/album/12 ... -2010.html
PS: Zbaczając trochę z kursu zajechałem do mojego rodzinnego miasta by zostawić w domu rodziców nowo zakupione felgi do opon zimowych i zjeść śniadanie u mamy. Jadąc później dalej spotykałem po drodze ciężarówki które mijałem wcześniej na trasie z Magdeburga do Szczecina.