W przyszłym tygodniu zmiana wozu, ale to juz zadna nowość u mnie w firmie, dlatego też w tym tygodniu mam wolne
)
ostatni wtorek. tj, tydzień temu.
7.00 obudziłem zwłoki, zjadłem kanapke, wypiłem herbatkie i o 7.15 byłem już na bazie, zabrałem iveco, pojechałem na magazyn załadować się jak zwykle.
juz sama rozpiska trasy była zastanawiająca, dlaczego tak, a nie inaczej?
mianowicie
Proszowice - Słomniki - Miechów - Pilica - Włoszczowa - Słupia - Przedbórz - Kielce - Bodzentyn.
załadowałem zylion sztuk jakiś pierdół i juz o 10.00 zaczałem swoje wojaże. auto dowalone, ze jeszcze górki nie widze, ale juz redukuje. ale to nic złego, prawie codzienność. W proszowicach straciłem w sumie najwięcej, bo tam arystokracja pracuje, niestety trafiłem na LUNCZ, więc nie było szans by zabrali odemnie pół palety. W słomnikach moment, bo tam znów pół palety i głowa spokojna. Do Miechowa troche się sprzęt namęczył, ale tam schodziły aż dwie paletki, także juz auto troche sie odbiło od ziemi. jest 12.30, tniemy do Pilicy, tam tylko porywałem dwa papierki, bo kumpel z firmy zapomniał kopii faktury zabrać
. Włoszczowa. nie lubie tej mieściny. akurat tego dnia obsługiwałem takiego barana, który ma krawat zawiązany jak śnurek od snopowiązałki i spodnie zaprasowane w kantke na dupie. pedał jeden skończony, poskarżył sie na mnie do firmy, ze nie powiedziałem mu dzień dobry. W słupii znów mialem strasznie duzo rzeczy, całe dwie sztuki zawieszek sklepowych zostawić u chłopa pod stodołą.
Do przedborza wszystko szło ładnie, kupiłem po drodze litr kokakoli i paczke wafli gofrowych
miałem ochote na piwo, ale stwierdziłem, ze troche do dupy pić za kółkiem
W przedborzu jeb! nie zatrzymałem sie na strzałce. jupi! 50 zł i 2 pkt. karne. zajebista impreza po prostu. i nawet tłumaczenie, ze kobita z dzieckiem w domu, nie pomogło
to chyba za te mysli o piwie było. Z przedborza do kielc, w jednym punkcie na bohaterów warszawy zrzuciłem całą reszte 3 palety pierdół i poleciałem na drugi koniec miasta, przy wylocie na Tarnów załadowałem 6 beczek 200 litrowych oleju silnikowego, do Bodzentyna. o 17 zajechałem do Bodzentyna, do chłopa, do stodoły. rozładowałem. Więc pojechałem sobie do baru na obiad. ledwo wysiadłem z auta
dzwoni szefo
- co robisz?
- rozładowałem i bede jadł obiad
- to jedz szybko, jedziesz do Bochni, potem do Tarnowa, a z Tarnowa do Kędzierzyna.
- ej no, daj żyć człowiekowi
- weź nie sraj młody tylko jedź.
- no dobre, to pojade.
i tak z niesamowitą ochotą pojechałem do Bochni, w której byłem juz o 19.30. Załadowałem tam znakomite mebelki, które sa niesamowicie potrzebne i bez nich napewno świat by sie zawalił. Z owymi mebelkami pojechałem do Tarnowa, o 20.45 byłem juz na miejscu, oczywiscie mebelki do Kędzierzyna nie były gotowe, bo jak by to było ?! przecież tradycja to tradycja. ale ale ! o 21.30 Już sie mebelki zrobiły, co w ogóle było rzeczą nie do pomyślenia, ze tak szybciutko. Jako, ze śpieszyło mi sie do domu, dotankowałem iveco na Orlenie i poleciałem Do kędzierzyna. wykręciłem mistrz czas, 2 godziny 15 minut z Brzeska do Kędzierzyna
potem juz wolniej, bo 2 godziny do Krakowa jechałem, ale tak czy siak. 2.30 w domu byłem
no i w środe znów na 7.00 do pracy
zdjęcia dodam jak wyciagne aparat z auta