To jedziemy dalej.
Kolejna trasa się lekko opóźniła bo wyjeżdżałem w poniedziałek a nie w piątek jak to miało być zwykle. Dlaczego? – nie wiem i szczerze jest to mało ważne bo jak już pisałem czasu spędzonego w domu z rodziną nie zastąpi nic innego.
Więc. Nie zaczyna się zdania od „więc”. Zajechałem na bazę odpowiednio wcześnie. Wyjątkowo chciałoby się rzec bo niestety rzadko się to zdarza. Załatwiłem to co miałem i pojechaliśmy zatankować i w drogę do Padborga. W trasę jechał ze mną jeden z najświeższych skoczków który miał w naszej firmie za sobą jedynie kilkudniowy wypad na Włochy plandeką. Mieliśmy się okazję już poznać wcześniej gdyż wracał on na bazę w tym samym czasie co ja ostatnio.
W Padborgu byliśmy około 18:30 a jadący do domu już na nas czekali. Po przepakowaniu się poukładaliśmy nasze rzeczy i udałem się do biura by dowiedzieć się co i jak z załadunkiem. Załadunek na Włochy miał się odbyć w nocy i mieliśmy ruszać tuż po nim. Ruszyliśmy więc około 3:12. Dopóki nie zrobiło się całkowicie jasno jechało się średnio fajnie ale daliśmy jakoś radę i dalsza trasa przebiegała sprawnie. Do pierwszego miejsca rozładunku dotarliśmy tuż po 21, szybko rozładowaliśmy to co trzeba i udaliśmy się do Verony na giełdę gdzie następnego dnia mieliśmy ściągnąć kolejną część ładunku. Jako, że było to zaledwie 15km od pierwszego rozładunku to już około 22:30 położyliśmy się spać.
Następnego dnia rano rozładunek i po nim dwa kolejne oraz powrót bardzo blisko miejsca pierwszego rozładunku i bardzo dobrze znana nam Isola Della Scala gdzie mieliśmy spędzić noc w oczekiwaniu na załadunek następnego dnia.
Około 14 w czwartek polecono nam podjechać pod rampę – na szczęście był to ładunek całościowy więc nigdzie już nie musieliśmy jechać a jedynie ku Danii. Po drodze okazało się, że będziemy mieli pewien problem z rozładunkiem o czym poinformowaliśmy naszą spedytorkę Anię. Uspokoiła ona nas jednak gdyż okazało się, że w Padborgu przez który będziemy przejeżdżali jest już mój ukochany Mercedes i kierowca który może nam w problemie pomóc. Niestety ów kierowca odmówił pomocy najpierw Ani a później w bezpośredniej rozmowie również nam, argumentując to dość absurdalnie. Zaradziliśmy choć z niemałym trudem wszystkiemu sami jednak po zjechaniu do Padborga rozmowa z delikwentem nie wyglądała wcale delikatnie a jego postawę podsumował on sam słowami „w tym zawodzie nie ma kolegów” – na pewno z mojej strony już nigdy nie będzie miał okazji się o tym przekonać.
Po ponad dwumiesięcznej przerwie powróciłem nareszcie na swoje auto. Jak to zwykle bywa okazało się, że skoro auto nie jest moje to dbać o nie nie za bardzo trzeba więc zaczęliśmy od sprzątania, porządkowania i poszukiwań tych rzeczy które zmieniły swoje stałe miejsca bytowania. Niestety nie obyło się bez strat gdyż zaginął kluczyk do sztaby zabezpieczającej drzwi naczepy jak również brak dowodu rejestracyjnego od niej. Naczepę poprzednią zdano i Actros otrzymał od Frigoscandii inną i jakimś dziwnym trafem kierowca ją odbierający nie zorientował się, że jedynym dokumentem jaki otrzymał było zaświadczenie o przeprowadzonym badaniu technicznym – nie przeszkadzało mu jeżdżenie przez 3 tygodnie bez dowodu rejestracyjnego, ubezpieczenia, umowy użyczenia i niezbędnych świadectw ale „w tym zawodzie nie ma kolegów” więc może nie miał kto biednemu żuczkowi podpowiedzieć.
Po ogarnięciu odstawiliśmy naczepę na parking i udaliśmy się na prysznic i spanie.
Następnego dnia około 7 rano odebraliśmy naczepę i wyruszyliśmy do Włoch w okolice Mediolanu. Jechaliśmy w dwa auta gdyż jeszcze jedno z naszej firmy zostało załadowane dokładnie w to samo pierwsze miejsce zrzutki - Colturano. Trasa mijała więc na pogawędkach przez CB. Do celu dotarliśmy około 3 w nocy, załatwiliśmy sobie szybszy rozładunek i udaliśmy się na zasłużoną pauzę.
Po około 26 godzinach pauzy udaliśmy się na kolejny rozładunek do Cinisello Balsamo już bez asysty kolegów gdyż pojechali oni gdzie indziej. Po Cinisello jeszcze zrzuciliśmy się w Sesto Calende i po umyciu naczepy udaliśmy się do Isola Della Scala po pierwszą partię ładunku powrotnego. W Isoli szybko nas załadowano marchwią i pietruszką, kilka kilometrów dalej w Rosegaferro owocami kiwi a dalej pojechaliśmy w kierunku Alp po to by załadować jabłka. Po kolei zaliczyliśmy bardzo malowniczo położone przez co średnio wygodne dla 17metrowego auta górskie miejscowości Revo, Cles i Terlan. Niestety w Terlan byliśmy trochę za późno i wprawdzie wpuszczono nas na teren firmy ale na załadunek musieliśmy zaczekać do następnego dnia.
Rankiem udałem się do biura by uzyskać informację na temat tego kiedy mamy podjechać pod rampę – niestety biuro było zamknięte a otworzono je dopiero po 10 rano ze względu na ogromny korek który utworzył się na odcinki Bolzano-Terlan. Około 11 byliśmy już jednak załadowani i ruszyliśmy do Tilst w Danii.
Bez przygód po drodze dotarliśmy spokojnie na awizowaną godzinę. Polecono nam podjechać pod rampę i się pauzować gdyż po rozładunku i pauzie załadowano nas w tym samym miejscu towarem przeznaczonym do kolejnej firmy tym razem w Aalborgu. Tam rozładowano nas późnym wieczorem. Dostaliśmy też przy okazji trochę warzyw i owoców. Po rozładunku udaliśmy się pod firmę w której mieliśmy załadować mrożone krewetki następnego dnia.
Rankiem zbudzili nas śmieciarze którym zagrodziliśmy drogę do kontenerów gdyż z braku parkingu stanęliśmy tyłem do wydawało się nieczynnej bramy. Jak już wstałem to poszedłem męczyć o wcześniejszy załadunek, co mi się udało i tuż po pauzie załadowaliśmy się i ruszyliśmy do Padborga.
Na miejscu polecono nam przyjechać trochę później gdyż nie było w tamtej chwili mocy przeładunkowych, a że mieliśmy kilka spraw w Padborgu do załatwienia to udaliśmy się by naprawić koło zapasowe naczepy gdyż „ten co nie ma w tym zawodzie kolegów” zapomniał nas poinformować o tym iż je uszkodził. Po serwisie ogumienia zakupy, prysznic, internet i z powrotem pod rampę. Po rozładunku od razu zaczęto nas ładować z przeznaczeniem na Hiszpanię. Po pauzie ruszyliśmy w okolice francuskiego Lille gdyż tam mieliśmy doładować jeszcze 3 palety mrożonki – ładowanie mrożonki na sam koniec naczepy gdy jej pozostała część jest pełna świeżej ryby, obłożonej lodem to dość durnowaty pomysł o czym przekonaliśmy się na pierwszym rozładunku gdzie konieczne było jej wyjęcie by dostać się do przeznaczonego dla nich towaru. Wszystkie trzy palety przymarzły do podłogi gdyż dostawała się na nią woda z części z rybami. Konieczne było odrywanie palet od podłogi przy użyciu ciężkiego wózka widłowego przy czym wszystkie trzy palety zniszczono. Dobrze że ta mrożonka rozładowana została w drugim miejscu zrzutki.
Rozładunków mieliśmy aż 7. Pierwsze dwa (Irun, Orio) już opisane a kolejne dwa (Vizkaya, Basauri) przypadły na niedzielę rano a, że Hiszpania to wciąż katolicki kraj to niewielu w owe niedziele pracuje dlatego też w obu miejscach musieliśmy poprosić spedytora o telefon do odbiorców z informacją, że już jesteśmy i mogą przyjechać do swoich firm by odebrać towar.
Kolejne dwa rozładunki to Getafe i Merca Madryt w niedzielny wieczór.
– Getafe irytujące bo jedna paleta a rozładunek trwał 1,5 godziny gdyż „rampowy” musiał najpierw porozkładać sobie puste palety po całej hali a dopiero po tym mógł ściągnąć ową paletę.
- Madryt – przy wjeździe spotkaliśmy Andarowców. Rozładunek w nocy i zbieranie podpisów na cmr’ach o świcie – jednego z podpisujących nie zastaliśmy wcale więc podpisaliśmy sami i adios.
W poniedziałek rano ostatni rozładunek w Fuenlabrada i około 400km na załadunek do miejscowości Albacete – załadunek mrożonej papryki. Towar dopiero następnego dnia więc prysznic, gotowanie, filmy czyli relaks. Rankiem na firmę wjechało auto Andaro z którym już spotkaliśmy się w Madrycie – miejsce przeznaczenia to samo więc poczekaliśmy na nich i po załadunku ruszyliśmy na Danię. Po drodze problem na stacji Shella gdyż kasa nie czytała naszej karty paliwowej więc całe szczęście, że była z nami druga ekipa bo zapłaciliśmy ich kartą za paliwo. Pauza wyszła nam w okolicach Dijon, później kolejne tankowanie na Luxemburgu gdzie paliwo kosztowało już tyle co wszędzie indziej kilka tygodni wcześniej.
Na miejsce dotarliśmy około 8 rano, polecono nam zaczekać do 9:15 a potem podjechać pod rampę, co też uczyniłem. Po podjechaniu poszedłem odbezpieczyć towar i wyciągnąć materace które tworzą na obecnie ciąganej naczepie ścianę oddzielającą różno temperaturowe ładunki. W pewnym momencie przyszedł do mnie kierownik któremu wcześniej dawałem dokumenty i zrobił mi sporą awanturę o to, że otworzyłem sobie drzwi rampy i wyciągnąłem na nią owe materace, gdyż dla kierowców przeznaczona jest jedynie przestrzeń pomiędzy naczepą a drzwiami rampy do której prowadzą schodki z zewnątrz budynku. Na nic się zdały moje tłumaczenia iż tam materace nie mają prawa się zmieścić – generalnie rozmowa wyglądała jak małego głupiego jasia z Wielce Szanownym Panem Dyrektorem z tym że tylko pan dyrektor chciał bym się poczuł jak mały głupi Jasio. W związku ze sprowadzeniem kierownika do poziomu rampy postanowił mnie on z niej wygonić, a że odmówiłem to postraszył mnie tym, że zadzwoni do mojego szefa czym wzbudził już tylko i wyłącznie śmiech. Po około 5 minutach zadzwonił do mnie spedytor prowadzący i poprosił bym olał debila i poszedł do kabiny co też uczyniłem. Po około 10 minutach towar był rozładowany, materace na naczepie, papiery podpisane więc serdeczne spier-da-laj dla skarżypyty!
Dalej już tylko Padborg, sprzątanie auta, pakowanie a na finał kolejna kłótnia tym razem z innym kierowcą który chyba również „nie ma kolegów w tym zawodzie” a na pewno we mnie mieć nie będzie gdyż myśli tylko i wyłącznie o własnej dupie.
Tyle. W domu relaks na szczęście, dobre jedzenie, żonka, syn, przyjaciele, ukochana drużyna wygrała ostatni sparing przed rundą rewanżową aż 7:0 więc jest dobrze.
Mało zdjęć bo niewiele było ciekawych rzeczy do fotografowania a i aparat jakieś takie co raz gorsze zdjęcia robi.
Reszta:
http://s124220te.picturepush.com/album/ ... ndaro.html