Ciepło się zrobiło więc wykorzystuję ten czas maksymalnie dla siebie, dlatego też nie miałem za bardzo czasu pisać ale ostatnio zacząłem to robić w trakcie tras więc dziś trzy opisy na raz będą.
Jedziemy.
Kolejna trasa to tradycyjny wyjazd w piątek z bazy do Padborga. Jako, że od jakiegoś czasu podmiany moich kolegów następują częściej na początku tygodnia to jest np. we wtorek więc tym razem znów jechaliśmy do Padborga tylko we dwóch.
Zanim dotarłem na bazę zrobiłem lekkie zakupy najpotrzebniejszych rzeczy tym którzy mieli być również tego dnia w Danii by nie musieli robić zakupów za eurasy.
Na miejsce dotarliśmy około godziny 21, przejęliśmy auto a po wypakowaniu się i ogarnięciu rozpoczęliśmy towarzyską część wieczoru z kolegami z firmy. Po wymianie filmów, uwag i poglądów położyliśmy się spać.
Z Padborga wystartowaliśmy następnego dnia o godzinie 7:20. Po drodze w okolicy znanego pewnie niektórym Rasthof’u Borde zostaliśmy zatrzymani do kontroli przez niemieckich celników. Kontrola dokumentów ładunku, auta, naczepy, naszych przebiegła pomyślnie z tym, że jeden z celników uderzył do mnie w te oto słowa
-
"Auto ist ok., ladung und papiren auch ok. aber du Herr …(tu padło moje zniemczone nazwisko) bist nicht ok.!"
Okazało się że celnicy w swojej bazie danych wyszukali, że mam niezapłacony mandat z zeszłego roku, wystawiony przez Bundes Autobahn Gestapo i niestety nie możemy ruszać bez jego zapłaty.
Pospacerowaliśmy więc do bankomatu i po uiszczeniu 144 euro ruszyliśmy dalej. Już bez kolejnych niespodzianek ale mój zmiennik jeszcze przez kilka następnych dni naśladował kapitalnie owego celnika i jego gadkę. W Austrii tradycyjne tankowanie.
Na miejsce pierwszej zrzutki czyli Porto Viro dotarliśmy o 2:48 i od razu położyliśmy się spać gdyż firmę otwierają dopiero około 7:30. Rankiem pod rampę, rozładunek i pauza do wieczora.
Na kolejny rozładunek ruszyliśmy około 20:30 do Cesenatico. Zapomniałem, że firma ta jest zlokalizowana tuż obok plaży a, że pogoda tego dnia była piękna to mogliśmy podjechać tam trochę wcześniej by na plaży poleżeć. Mówi się trudno ale i tak nie omieszkaliśmy pomoczyć nóg w Adriatyku wieczorem.
Po porannym rozładunku ruszyliśmy dalej bo mieliśmy ich na rozpisce jeszcze całe mnóstwo bo aż osiem (czyli łącznie 10). Dzień upływał nam więc na krótkich podjazdach i rozładunkach po jednej palecie. Ciekawa sytuacja spotkała nas na piątym miejscu w miejscowości Civitanova Marche. Pierwszym problemem było znalezienie dojazdu pod wskazany adres gdyż trzeba było się dostać na drugą stronę torów kolejowych a dokonać tego można było jedynie przejeżdżając pod nimi. Niestety większość tunelów absolutnie nie przystawała do naszych gabarytów. Udało nam się jednak takowy odnaleźć gdy zaczęliśmy śledzić pewien autobus. Gdy już dojechaliśmy pod firmę (wśród bloków przy plaży) okazało się, że nikogo w niej nie ma. Jeden z kierowców parkujących pod nią swego busa-izotermę poinformował nas, że firma której szukamy owszem jest tu ale pracuje w godzinach od 2 w nocy do 10 rano, a w owej chwili była godzina 14:15 – nie wiem kto ustalał akurat ten rozładunek na tę godzinę ale głowy do tego chyba nie użył. Pojechaliśmy więc dalej a tę paletę musieliśmy przestawiana kolejnych rozładunkach i na koniec wrócić do tego miejsca by rozładować ją następnego dnia. Jako, że lokalizacja tej firmy była mocno nieodpowiednia do parkowania nocą z włączonym agregatem to spędziliśmy ją na parkingu przy autostradzie jakieś 15km od Civitanova.
Rankiem podjechaliśmy na rozładunek i po nim wróciliśmy na ten sam parking tyle, że po drugiej stronie autostrady. Kiedy „przygotowywaliśmy” naczepę do kolejnego załadunku na parking zajechali piękni chłopcy z polizia stradale i po krótkich konsultacjach zdecydowali, że musimy wspomóc włoską gospodarkę kwotą 100euro gdyż naczepy myć na parkingu nie wolno. Jako, że nie mieliśmy ze sobą aż takiej gotówki więc poprowadzili nas do najbliższego bankomatu. Gdy wręczałem im stówkę, jeden z nich wkładając ją do saszetki powiedział, że to dla Berlusconiego, odpowiedziałem że ok. bo przecież bunga-bunga kosztowne są, czym wzbudziłem u nich sporą wesołość.
Chwile po kolejnym mandacie dostaliśmy informację by udać się dalej na południe Włóch gdzie mieliśmy stanąć w pewnym bliżej nieokreślonym miejscu by wykręcić pauzę 24h.
Udało nam się znaleźć w sumie niezłe ale nie idealne miejsce w pobliżu miejscowości Lesina która zlokalizowana jest w dość ciekawym miejscu Włoch a dokładniej w ostrodze „włoskiego buta”. Stacja benzynowa była malutka więc chyba nieczęsto się zdarzało, żeby takie ciężarówki jak nasza spędzały nań 24h przez co wzbudzaliśmy dość spore i nie bardzo zrozumiałe zainteresowanie tankujących autochtonów. Ciekawe było też to, że w dniu w którym tam przyjechaliśmy pogoda była piękna bo słoneczna i około 25st. by już w nocy zmienić się diametralnie na ostry wiatr, deszcz ze spadkiem temperatury do ok 10st. C.
Po pauzie udaliśmy się do miejscowości Torre Mileto gdzie mieliśmy załadować całe auto kalafiorami. Nie małych problemów dostarczyło nam znalezienie miejsca załadunku gdyż prowadziła do niego bardzo kiepska polna droga a sama firma ukryta była za dosłownymi ruinami jakichś stodół.
Po załadunku ruszyliśmy w kierunku Danii. Cała trasa przez Włochy, Austrię, Niemcy i Danię przebiegła spokojnie. Po drodze pauza wypadła nam gdzieś w Niemczech ale naprawdę już nie pamiętam gdzie. Po piątkowym rozładunku zjechaliśmy do Padborga gdzie był czas na prysznic, ogarnięcie auta, filmy, pogaduchy.
Następnego dnia odebraliśmy załadowaną naczepę i udaliśmy się razem z drugą ekipą z Andaro do Włoch. Pierwszy rozładunek mieliśmy w tym samym miejscu a było to Colturano w pobliżu Mediolanu – miejsce doskonale nam znane gdyż stosunkowo często tam jeździmy. Dotarliśmy tam tuż po 5 rano w niedzielę. Tym razem również lista naszych rozładunków była niewąska bo zawierała znów 10 pozycji.
Drugi rozładunek mieliśmy o godzinie 4:30 rano w poniedziałek w Weronie, po nim sześć kolejnych i finałowy znów w Weronie – dość ciekawy bo firma zlokalizowana w mieście tuż przy wiadukcie, brak ramp, podjazdu, sztaplarki a w dodatku zamknięta – czekaliśmy ok. 1,5 godziny stojąc wprost na ulicy na światłach awaryjnych czekając na rozładunek. Panowie jak już przyszli to na naczepę wrzucili ręczny wózek paletowy by palety podwieźć do krawędzi naczepy a stamtąd już sobie po kartoniku ściągali.
Po tym śmiesznym rozładunku polecono nam udać się gdzieś na parking by znów pauzować 24h gdyż nie ma o tej porze (17) dla nas załadunku – głupi nie jestem a i doświadczenia co raz więcej więc logiczne było dla mnie, że skoro nie ma załadunku o 17 w poniedziałek to i we wtorek o 17 nie będzie bo nie jest to godzina na załadunki, no chyba że…
Żadne, „że” się nie wydarzyło i staliśmy więc do środy gdy około 11 polecono nam zabrać jedną paletę z miejscowości Sona i zawieźć ją do Isola Della Scala gdzie miano nas doładować do pełna byśmy mogli wrócić do Danii. W Isoli jednak polecono nam zdjąć ową paletę i udać się pusto do miejscowości Laas zlokalizowanej już w Alpach a jakieś 350km od Isoli. Pojechaliśmy. Na miejsce dotarliśmy około 18 i jak łatwo było przypuszczać załadować już tego dnia nikt nas nie chciał. Kolejna pauza i kolejny zmarnowany dzień.
Rankiem w czwartek udałem się do biura celem ustalenia szczegółów załadunku. Miła pani spisała dane i poleciła pojawić się przy jej okienku około godziny 10. O 10 okazało się, że miła pani nic nie wie na temat tego by nasza naczepa miała być załadowana tego dnia. Szybki telefon do naszej spedytorki Ani która zgłosiła ten fakt pryncypałom z Frigoscandii. Informacja zwrotna wskazała godzinę 16 na tę w której ma nastąpić załadunek. Podjęliśmy więc decyzję, że nie będziemy jak pajace siedzieć cały dzień w aucie i idziemy „na miasto” celem zwiedzania (choć nawet nie wiedzieliśmy czy będzie cokolwiek do zwiedzania) i zrobienia jakiś zakupów (chleb, bagietki czy inne świeże pieczywo, owoce i warzywa).
Po drodze zaszedłem by się upewnić o tym iż faktycznie o 16 nastąpi załadunek. Miła pani poinformowała mnie byśmy się podstawili pod rampę gdyż towar jest już gotowy – nici więc ze zwiedzania. Załadunek poszedł szybko i sprawnie jednak po nim okazało się, że miła pani nie ma jeszcze gotowych dokumentów i poleciła mi przyjść po nie za ok. 20 minut. Po ich upłynięciu znów nie były gotowe więc kazano mi przyjść za kolejnych 10 minut. Gdy i te upłynęły okazało się, że drzwi firmy są zamknięte a w biurach nikogo nie ma gdyż była to pora słynnej włoskiej mangiary – czyli kolejne dwie godziny trzeba czekać. Poczułem się delikatnie rzecz ujmując „zrobiony w człona” przez ową miłą panią. Pomyśleliśmy, że może na rampie ktoś będzie kto dokumenty nam wyda byśmy mogli jechać na kolejne dwa załadunki - nie było a co najlepsze gdy chcieliśmy z firmy wyjechać by znów udać się pod biura zamknięto nam przed nosem bramę wyjazdową. Mangiara w tej firmie trwała 1,5 godziny a nie dwie więc zawsze to trochę czasu oszczędzonego – jednak nic z tego gdyż po jej zakończeniu dokumenty nadal nie były gotowe. Miła pani w moich oczach była już wredną biurwą która nie potrafi niczego załatwić dlatego po ten ostatni raz poprosiłem by udał się do niej mój zmiennik. Liczba zmarnowanych godzin i straconych nerwów niewspółmierna do rangi załadunku. Kolejne dwa przebiegły dość sprawnie bo musiały być trochę przez nas podsycane gdyż był to czwartek przed świętami a w piątek Austria miała być wyłączona z ruchu ciężarówek a część naszego ładunku jechała na Norwegię więc musieliśmy jeszcze przed opuszczeniem Włoch zrobić jego odprawę w Schenkerze Vipiteno który to pracuje tylko do godziny 21. Na szczęście nasza spedytorka Ania wszystko ładnie załatwiła i panowie z Schenkera zaczekali na nas i zrobili wszystkie dokumenty bardzo szybko i bez marudzenia.
Rozładunek mieliśmy na szczęście w Padborgu gdyż był to faktycznie przeładunek na inną naczepę która dalej pojechała pociągiem do Norwegii.
Ogarnęliśmy więc auto, spakowaliśmy się i pojechaliśmy na święta do domu.
Foty:
http://filip1125.picturepush.com/album/156501/p-II.html
Kolejna:
Po świętach dostałem już informację chyba w środę o tym, że wyjazd nastąpi dzień wcześniej bo w czwartek oraz o tym, że pojadę sam (mój zmiennik Jarek wziął 2 tygodnie wolnego) w okolice Rzymu. Jarek poinformował mnie również, że złożył w firmie wypowiedzenie i pojedzie jeszcze ze mną tydzień i odchodzi do innej firmy, czemu się w sumie nie dziwię znając jego, jego sytuację i zarobki skoczków w naszej firmie.
W czwartek rano sprecyzowano szczegóły wyjazdu – miałem dotrzeć na godzinę 6 rano do Magdeburga na swoje auto i dalej ruszać na Rzym.
Z domu wyjechałem wieczorem i muszę przyznać, że kiepsko mi się jechało do Szczecina strasznie, po drodze zmuszony byłem zatrzymać się na chwilę by się zdrzemnąć bo nie byłbym w stanie inaczej dotrzeć bezpiecznie nawet do Szczecina. Na bazę dotarłem więc około 4 nad ranem czyli do Magdeburga byłbym teoretycznie spóźniony, jednak ekipa która przyprowadziła mojego Mercedesa dotarła tam dopiero około 11 więc mimo spóźnienia czekałem na nich ponad 3 godziny. Przepakowałem się spokojnie, ogarnąłem auto, zjadłem śniadanie i ruszyłem bez pośpiechu na Rzym. Tego dnia dotarłem w okolice Insbruku i tam spędziłem nockę. Wjechałem w „rajki” odwrotną stroną co by nie przeszkadzać za bardzo pracującym agregatem, stojącym obok „plandekowcom” – przysporzyło mi to sporo kłopotów podczas wyjazdu gdyż w ciągu dnia parking został zastawiony przez „laweciarzy” i samotne konie. Po drodze do Rzymu spotykałem dość sporą liczbę osobówek i autokarów z Polski które podążały do Watykanu – nie wiem po jaką cholerę.
Do celu mojej trasy czyli Fiumicino zlokalizowanego tuż obok rzymskiego lotniska im. Leaonarda Da Vinci dotarłem około godziny 22 w sobotę. Ustawiłem się pod firmą i po kolacji położyłem spać.
Następnego dnia rano około 10 zostałem obudzony przez pracownika firmy dla której przywiozłem towar. Dość szybko i sprawnie rozładowaliśmy całą naczepę, po czym umyłem ją sobie i ustawiłem we wcześniejszym miejscu. Załadunku tego dnia absolutnie nie miałem się co spodziewać gdyż była to nie dość, że niedziela to jeszcze Święto Pracy. Dlatego też reszta dnia upłynęła mi na montowaniu ostatnio zakupionych chlapaczy do mojego auta i sprawniejszej anteny do CB radia a także „myciu” auta – z nudów wlazłem aż na jego dach by porządnie go umyć i wymienić żarówkę w halogenie.
Następnego dnia rano otrzymałem informację by udać się w kierunku Florencji gdzie miałem załadować pierwszą część towaru. Dotarłem tam przed 14 i załadowałem 19 palet mrożonej pizzy. Dalej polecono mi się udać do miejscowości Nogarolle Rocca mieszczącej się niedaleko Verony. Tam musiałem poczekać około godziny na to by w firmie Svat znaleziono towar który miałem zabrać. Po jego załadunku polecono mi znaleźć jakiś parking i czekać do następnego dnia – jako, że strefa przemysłowa NR posiada świetny parking to tam też się udałem.
Wtorkowego ranka nikt nie dzwonił więc z nudów wymyślałem sobie kolejne misje do wykonania przy aucie a także przydarzyła mi się dość ciekawa rozmowa z kierowcą firmy Unterer (firma austriacka, z oddziałem we Wrocławiu, z autami zarejestrowanymi w Czechach a naczepami w Austrii – niezły misz-masz).
Około 13 polecono mi pojechać do Isola Della Scala na załadunek. Po nim pojechałem do miejscowości Rosegaferro by doładować się do pełna owocami kiwi. Trochę się zamotałem w owej miejscowości przez zakazy tonażowe.
Powrót przebiegał dość sprawnie i tego dnia dotarłem do miejscowości Denkendorf (ok. 15km za Ingolstadt) gdzie zazwyczaj staję na zakupy w „Aldiku” – tam też spędziłem noc.
Rankiem po zakupach i śniadaniu ruszyłem w stronę Rostocku gdyż mój ładunek przeznaczony był do Szwecji. Po drodze musiałem zmienić auta gdyż mój Mercedes musiał zjechać do Szczecina na coroczny przegląd techniczny. Zmiana ta nastąpiła na ringu Berlina na stacji benzynowej na której następują zazwyczaj podmiany plandek Andaro. Jako, że wcześniej stałem ponad 45 minut w korku to na ring dotarłem spóźniony i mimo pośpiechu przy przepakowywaniu się do Daf’ne, na promowisko w Rostocku dotarłem w ostatniej chwili a na prom wjeżdżałem z marszu i chyba jako ostatni.
Następnego dnia po zjechaniu z promu zmuszony byłem „dokręcać” pauzę przez co również lekko spóźniłem się na pierwszy rozładunek – firma odbierająca była jednak na tyle duża, że nie robiło jej to specjalnej różnicy. Druga firma była jeszcze bardziej wyrozumiała gdyż w ogóle się nie spodziewała mnie tego dnia. Warte odnotowania było też to, że była to firma zlokalizowana na przysłowiowym końcu świata. Jechałem do niej w przekonaniu, że będzie mała. Zjechałem z drogi głównej na dzielnicę przemysłową która przeszła w dzielnicę domków jednorodzinnych, dalej asfalt zmienił się w szuter a później szuter w zwykłą polną drogę gdy domy się skończyły. Nawigacja była już od dawna „w polu” ale do celu prowadziły mnie drogowskazy z nazwą firmy. Celem mojej podróży okazało się dość pokaźnych rozmiarów gospodarstwo rolne które specjalizuje się w uprawie i sprzedaży warzyw czystych ekologicznie. Rozładunku dokonywał spokojny brodacz który zadawał sporo pytań. Moja wiedza o ekologii jest nie mała dlatego nie zdziwiło mnie gdy pokazał mi na czym polega pierwsza widoczna różnica między warzywami Eko a nie Eko na przykładzie bakłażanów które mu przywiozłem – te Eko są mniej więcej o połowę mniejsze od tych które można kupić w polskich marketach.
Po rozładunku ruszyłem w kierunku Padborga gdyż z tych okolic ciężko cokolwiek znaleźć na załadunek do Danii a i potrzebowałem pauzy weekendowej. Zjechałem więc do Padborga do którego w nocy przyjechał również mój zmiennik Jarek, moim Mercedesem po przeglądzie.
Piątek wykorzystałem by w końcu całym zestawem pojechać na myjnię. Po myjni resztę dnia spędziliśmy na nic nie robieniu.
W sobotę rano ruszyliśmy w kierunku Włoch na dwa auta. Po drodze bez przygód i ekscesów. Do Colturano dotarliśmy przed 5 rano, pierwsza drzemką pod rampą a po rozładunku na parkingu. Około 17 ruszyliśmy na następny rozładunek na drugą stronę Mediolanu, by po nim wrócić do oddalonego o 7 kilometrów od Colturano, Carpiano. Tam ostatnia zrzutka i noc.
Rankiem dostaliśmy wytyczne czterech załadunków które wykonywaliśmy do około 21, ze względu na to iż na każdym załadunku wszyscy mieli czas.
Droga powrotna spokojna jak zazwyczaj. Pierwszy rozładunek w Tilst, potem mała przetwórnia gdzieś na duńskiej prowincji i ostatni rozładunek w Odense. Po nim zjazd do Padborga co nas w sumie zdziwiło gdyż była dopiero środa. Dostaliśmy jednak wiadomość, że podmiana nastąpi wcześniej bo w czwartek, przez co będziemy dzień wcześniej w domu. Po pauzie w Odense zjechaliśmy do Padborga, noc spędziliśmy na necie a następny dzień upłynął na czekaniu na podmianę. Zmiennicy dotarli około 19 a do ciepłego łóżka w domu położyłem się około 4:30 rano następnego dnia.
Fotki:
http://filip1125.picturepush.com/album/ ... p-III.html
Będzie jeszcze jeden.