Cytuj:
w firmie pod którą jeździmy jest duża presja na to aby jeździć nawet po 20h dziennie, kiedy mówię że czas nie pozwoli często słyszę, że mogą poszukać sobie innego przewoźnika. Myślę, że małe zatrzesienie karami również dla zleceniodawców wkońcu doprowadziło by rynek do porządku.
Ja znam ten system niejako od drugiej strony - jeżdżę w firmie X, która obsługuje pewien duży zakład (niech będzie Y) do spółki chyba z 4 innymi podobnymi, każda ma swój rejon i Y zleca im robotę, w tych firmach wygląda to tak: firma X ma kilkadziesiąt naczep i tylko kilka aut, większość naczep jeździ u podwykonawców którzy je dzierżawią i dostają na nie ładunki. Tylko że własne auta jeżdżą dokładnie według tacha, kierowcy są drobiazgowo kontrolowani i karani za przekroczenia, jeśli trzeba to doszkalani. Natomiast podwykonawcy są gonieni jak psy - jest ładunek i trzeba go dowieźć, to nie jest problem firmy tylko przewoźnika, jak się nie wyrabia to można mu nie dawać roboty. A że [wycenzurowano] idzie w dół, to podwykonawca ciśnie kierowcę rzucając mu za to jakieś ochłapy albo strasząc zwolnieniem. I w ten sposób każdy jest zadowolony - X jest czysty jak łza, więc nie ma problemu z inspekcją itp, do tego ma dostarczone na czas wszystkie ładunki które zleci Y, wyrabia się na czas, wychodzi na solidnego wykonawcę. Y też jest zadowolony bo wszystko gra i jest po jego myśli. A przewoźnicy i kierowcy się cieszą bo kilometry lecą, a z nimi kasa.
Mi to pasuje bo jeżdżę na aucie firmy X i nie wiem co to przegięcie (przez pół roku chyba 3 razy opisywałem jakieś drobiazgi), mówię że kończy mi się czas i to jest święte. Robotę mam przy tym poukładaną, własne auta nie dostają "śmieciowych kursów" więc na kilometry i kasę też nie narzekam, chociaż jak zawsze mogło by być lepiej
Ale jak zaczynałem jeździć w tej firmie to mieli tylko 1 auto które jeździło z innymi ładunkami i miało innego spedytora, ja wskoczyłem na drugie, i na początku miałem częste przepychanki ze spedytorami którzy przyzwyczajeni do tego że współpracują tylko z podwykonawcami i że robota MUSI być zrobiona nie znali słów "nie zdążę", "nie da się", "za mało czasu", za to świetnie znali słowa "musisz" czy "wyjmij kartę". Potem zostali odpowiedni ustawieni i te słowa zniknęły ze słownika, ale nie chciał bym być w skórze podwykonawców (chociaż tak jak napisałem większości jazda w systemie "dwutarczkowym" odpowiada), bo dla nich nic się nie zmieniło.
Kierowcy to tylko ostatnie ogniwo tego łańcucha, jeśli patologia ma zniknąć to trzeba się głębiej przyjrzeć systemowi i uderzyć w tych, od których więcej zależy i których to naprawdę zaboli. Coś jak z współodpowiedzialnością załadowcy za zabezpieczenie ładunku - od razu widać różnicę u niemca i u nas - u nas to tylko problem kierowcy, więc wszyscy mają go w dupie i ma sobie radzić sam, u gebelsów nie wyjedziesz z zakładu bez odpowiedniego zabezpieczenia (a często nawet do niego nie wjedziesz nie mając określonego wyposażenia), bo w razie W załadowca może za to konkretnie beknąć, więc się przejmuje, tutaj jest (albo raczej powinna być) podobna zależność.