Jest nowa firma, jest inaczej, są jakieś perspektywy, jest auto tylko dla mnie, bez skoczków, podmian w deszczu i czekania nie wiadomo na co – czy będzie dobrze finansowo i jak się będzie układała współpraca to dopiero zobaczymy bo okazuje się zawsze dopiero po jakimś czasie.
Tymczasem jednak musiałem wypełnić ustawowe obowiązki względem pracodawcy i dotrzymać czternastodniowego okresu wypowiedzenia co skutkowało wyjazdem w ostatnią trasę.
Po ściągnięciu Mercedesa do Polski miałem dwa dni wolnego gdyż musiałem poczekać na serwisowego Dafa do którego miałem zaczepić swoją naczepę i jechać z załadowanym wcześniej papierem.
Do Szczecina przyjechałem w czwartek rano gdyż musiałem przed wyjazdem złożyć szefowi wypowiedzenie i jechać na oględziny do PZU z naczepą. Auto które dostałem na najbliższe dwa tygodnie to Daf tzw. „serwisowy” – auto rezerwowe należące do Andaro, które używane jest zawsze gdy jakieś inne zjeżdża na serwis. Jako, że jest to auto niczyje to żaden z kierowców nie traktuje go z należytą dbałością. Dlatego też zanim do niego wsiadłem poświęcić musiałem około dwie godziny na doprowadzenie wnętrza do jako takiego stanu. Po oględzinach musiałem jeszcze wjechać na serwis celem wymiany miecha w zawieszeniu naczepy i nadkola nad ostatnią osią z prawej strony. Wyjechałem więc ze Szczecina około 17:00. Jako, że czas pracy rozpoczęty około południa to i daleko nie ujechałem tego dnia, następnego gdy obchodziłem zestaw okazało się, że założone dzień wcześniej nadkole jest jedynie założone ale w ogóle nie odkręcone - cud, że go nie zgubiłem. Po dokręceniu udało mi się już pojechać konkretniej i dotoczyć do Włoch – towar przeznaczony był aż w okolice Neapolu w które dojechałem w poniedziałkowy ranek. Szkoda tylko, że po raz enty dostałem zły adres rozładunku i musiałem kluczyć zestawem wśród wąskich, krętych uliczek miasteczka Mercato San Severino – firma właściwa była jakieś 5km od podanego mi adresu w konkretnej dzielnicy przemysłowej – notabene duża firma transportowa – Trans Italia. Trafiłem akurat na przerwę śniadaniową którą wykorzystałem na… śniadanie. Stałem na placu gdzie zaparkowana była część floty Trans Italia i byłem świadkiem dość smutnego incydentu gdzie jeden z kierowców po zaczepieniu naczepy nie upewnił się czy sworzeń królewski jest dokładnie zablokowany i po ruszeniu z miejsca swoim 500 konnym Fiatem zgubił ją na placu po zaledwie dwóch metrach. Aby naczepa wróciła na miejsce musiał skorzystać z pomocy dwóch sztaplarek.
Po rozładunku który co chwila przerywały opady deszczu udałem się na rozładunek do miejscowości Scafati – prowincja południa Włoch jest strasznie brzydka, brudna, zaniedbana i w ogóle wydaje się być daleko w tyle za północą. Tuż za bramą firmy przywitał mnie… Jezus! Tuż na wprost wjazdu na plac firmy stał trzymetrowy posąg Jezusa.
Po zaparkowaniu poszedłem do biura gdzie przywitało mnie… Jezusów trzech! Pierwszy stał sobie w rogu biura, drugi patrzył z obrazu, trzeci wisiał na krzyżu. Trochę to jak dla mnie satanisty podejrzane i niepokojące ale Jezusów z kamienia, gipsu czy papieru to ja się nie boję
. Spodziewając się ładunku medalików do Częstochowy dowiedziałem się, że będę wiózł pomidory w puszkach. Załadunek tego dnia mimo, że było dopiero południe nie doszedł do skutku więc noc spędziłem stoją na placu Jezusa.
Następnego dnia po załadunku poświęciłem godzinę na to by dotrzeć na autostradę gdyż moja nawigacja wariowała na tym dzikim terenie. Po wyjechaniu skierowałem się na najbliższą stację paliw by zakupić olej silnikowy gdyż okazało się, że serwisowy Dafik wypija go spore ilości (ok. 2l na 1000km). Towar przeznaczony był do Danii. Po drodze okazało się, że w Veronie będę miał jednak doładunek gdyż na naczepie zostały dwa wolne miejsca paletowe i grzechem było ich nie wykorzystać. Na pauzę stanąłem w Nogarolle Rocca na parkingu zbudowanym przez lokalny samorząd specjalnie dla kierowców – stawałem już na nim kilka razy więc wiedziałem, że warto mimo, że jest płatny (1 euro za wjazd, bez względu na czas postoju).
Następnego dnia rano trochę się tradycyjnie powqurwiałem na opieszałość Włochów ale załadowałem resztę towaru i ruszyłem dalej. Ostatnia pauza przed rozładunkiem wypadła mi w Padborgu więc miałem okazję spotkać się kolegami którzy jeżdżą chłodniami. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, ponarzekaliśmy, piwko spiliśmy i tyle.
Rozładunki miałem dwa. Pierwszy w Vejen, drugi w Horsens – poszły dość sprawnie i szybko. Po nich dostałem trzy adresy załadunków Havndal, Randers, Holstebro – nazwy miejscowości tylko dla porządku były podane bo były to stojące w szczerym polu gospodarstwa rolników u których ładowałem choinki świąteczne. Dla przykładu jedno ze zdjęć mapy:
Jako, że miejscowości trochę rozstrzelone a i na drugim załadunku przez kalekę rolnika straciłem dużo czasu, tego dnia dojechałem jedynie znów do Padborga gdzie czekała na mnie bańka oleju bo Dafik już wypił 8 litrów które mu kupiłem we Włoszech.
Następnego dnia z rana ruszyłem na południe Niemiec do miejscowości Weilmerkingen. W poniedziałkowy ranek rozładowałem choinki i jako, że nie było możliwości stania pod firmą wyjechałem na autostradę by czekać na najbliższym parkingu na adres załadunku. Chciałem szybko coś załadować, zjechać do kraju i pożegnać Andaro. Czekałem na adres do godziny 15:30 i dostałem – 350 kilometrów w odwrotną stronę niż się spodziewałem, do miejscowości Traunreut niedaleko jeziora Chiem. Dotarłem tam około 20:30 więc dawno po godzinach załadunków.
Następnego dnia rano wjechałem tuż przed siódmą na firmę, jednak do godziny 10 nikt nie wiedział co mam ładować i dokąd. Po 10 wszystko się wyjaśniło, załadowałem siedem ton jakiś urządzeń elektrycznych i ruszyłem na północ. Trochę się zmotałem i niechcący spory kawałek pojechałem landówką, ale w sumie nie wiem czy nie wyszło mi to na dobre bo ominąłem całkowicie Monachium. Po drodze spotkałem Andarowców jadących w tym samym kierunku ale pogubiliśmy się na górkach za Norymbergą. Byłem przekonany, że podmiana dla mnie przyjedzie następnego dnia z samego rana gdyż na ring miałem dotrzeć około 21 więc nie było specjalnych szans by mój zmiennik zdążył jeszcze tego samego dnia na wieczorny prom do Trelleborga. Dodatkowo także po odbiór moich dokumentów kazano mi przyjechać następnego dnia osobiście. Nie chciano mi przygotować wszystkiego wcześniej i zostawić do podpisu u ochrony. Do berlińskiego ringu dotarłem około 20:30, wypakowałem się z auta, pożegnałem z kumplami i pojechałem do Szczecina – całe szczęście, że mam się gdzie w Szczecinie zatrzymać na noc bo mam tu sporo znajomych i część rodziny.
Po nocy spędzonej u nich przyjechałem do firmy z samego rana by odebrać co moje i pożegnać się z Andaro. Szefa oczywiście nie było, papiery były przygotowane tylko częściowo – musiałem jeszcze jechać do ASO Mercedes-Benz by wyciągnąć z Actrosa wszystkie pozostałe rzeczy należące do mnie, więc by nie sterczeć w biurze pojechałem to zrobić. Silnik już wyjęty z auta, czeka na nowy blok i jeszcze pojeździ:)
Po powrocie okazało się, że Pani kadrowa-księgowa nie ma czasu by tego dnia wystawić mi świadectwo pracy – miała na to dwa tygodnie!!! Posąg by się wqurwił. Dostaję gówniane załadunki na koniec, mam być osobiście przez co muszę kombinować noclegi a później i tak czekać i w ogólnym rozrachunku g**** z tego mam. Poprosiłem więc moją spedytorkę Anię by wysłała mi pocztą świadectwo gdy już je dostanie od kadrowej i pojechałem do domu. Jedyna osoba której nie mam absolutnie nic do zarzucenia w tej firmie to właśnie Ania – mieć taką spedytorkę to skarb! Tak się kończy moja praca dla firmy Andaro.
W dniu wczorajszym dopełniłem formalności w nowej firmie, przyjąłem auto (Volvo FH12 480 6X2), chłodnię (Frappa) telefon, dokumenty i wyjeżdżam w najbliższy poniedziałek w krótką trasę na Szwecję – powrót na święta i po nich wyjazd już na dłużej bo system ten sam co poprzednio czyli 3/1. Jak będzie zobaczymy bo opiszę i również się o tym dowiecie z większą ilością szczegółów.
Reszta zdjęć:
Ostatnia trasa w Andaro