Jestem już w kolejnej trasie ale weekend mam więc wystukałem co nieco.
Jestem w nowej firmie. Znalazłem ją dzięki jednemu z forowiczów Wagi Ciężkiej -
Bart'owi. Śledzi on moje opisy i dowiedział się z nich, że szukam dobrej firmy z okolic Trójmiasta. Dostałem więc pewnego dnia od niego informację, że w firmie z którą ma bliski i bezpośredni kontakt, może pojawić się możliwość zatrudnienia. Pierwszy raz dzwoniłem do niej jakoś w lutym tego roku ale dopiero teraz sprawa została dogadana i sfinalizowana.
W trasę wyjechać miałem 24 maja. Specyfika wykonywanych transportów jest taka, że auta nie zjeżdżają do kraju a najbliższym krajem Polsce są Niemcy. Dlatego też by dostać się do przypisanego mi na tę trasę zestawu, musiałem wyjechać z domu służbowym autem osobowym już dzień wcześniej.
Wyruszyłem około godziny 19:00 i nie spiesząc się specjalnie dojechałem następnego dnia przed południem w okolice Frankfurtu nad Menem. Kierowca którego miałem zmieniać musiał jednak się jeszcze rozładować i spakować przez co mogłem sobie spokojnie odpoczywać przed wyruszeniem w trasę.
Pojazdem który dostałem w użytkowanie okazało się Volvo FH16 z 2007 roku o mocy 540KM, na forum przez większość chyba znane. Od pewnego czasu Volvo nie miało już stałego kierowcy przez co było lekko zapuszczone ale wciąż całkiem przyjemne bo posiadające sporo elementów których w zwykłych autach nie ma - inna tapicerka, kierownica, dywaniki, materac oraz system Dynafleet z którym nie miałem jeszcze do czynienia a okazał się bardzo przydatnym.
Przypisana do auta naczepa chłodnia to Schmitz z agregatem TK SL 400 należąca do pewnej niemieckiej spedycji z którą moja firma związana jest kontraktem.
Na forum jest już pewna grupa która wyśmiewa ukrywanie jej nazwy a ja wyjaśniam, że spowodowane to jest właśnie zapisami w owym kontrakcie. Umowy takie bywają bardzo szczegółowe a ich specyfikacja objęta jest tajemnicą handlową. Dlatego też moje opisy będą pozbawione nazw firm dla których wozimy towary gdyż zostało mi to zakomunikowane od początku bo szefostwo wie, że opisuję swoje "przygody".
Czy się to komuś podoba czy nie takie są reguły a mi nie pozostaje nic innego jak się im podporządkować, tym bardziej, że moje opisy na tym wiele nie stracą.
Około godziny 17:00 ruszyłem na pierwszy załadunek do fabryki czekolady. Na miejscu byłem tuż po 19:00 a przed 21:00 po załadunku i załatwieniu wszystkich formalności ruszyłem w kierunku pierwszego miejsca rozładunku którym była miejscowość Saintes w Belgii. Rano zrzuciłem część towaru i udałem się do Ternat koło Brukseli.
Po wszystkim szukałem miejsca do pauzy i kilkanaście kilometrów od Trenat zaparkowałem na sporo zmniejszonym, przez remont, parkingu dużej stacji benzynowej. Nie wiedziałem jeszcze czy auto którym pojechałem będzie mi przypisane na stałe ale lubię mieć w aucie czysto więc wykorzystałem czas pauzy na dokładne jego wysprzątanie. Pogoda była tego dnia piękna bo było bardzo ciepło i słonecznie dlatego udało mi się nawet wyprać i wysuszyć wszystkie dywaniki.
Następnego dnia rankiem podjechałem zaledwie 50 kilometrów na załadunek do miejscowości Rekkem, gdzie załadowałem się mrożonymi warzywami z przeznaczeniem do Niemiec dla dwóch supermarketów i dwóch mniejszych firm. Czekały mnie więc aż cztery rozładunki ale przed nimi prawie dwa dni pauzy, gdyż na miejsce pierwszego rozładunku w okolice Saarbrucken dotarłem już po południu w sobotę a w nadchodzący poniedziałek Niemcy obchodziły święto swego zjednoczenia. Po drodze zaliczyłem jeszcze tankowanie w Luksemburgu.
Niedziela i poniedziałek upłynęły mi na dalszym doprowadzaniu auta do pożądanego stanu, opalaniu się i lenistwie.
W wtorek już o 13:00 rozładowałem wszystkie miejsca czyli Bous, Friedrichstahl, Saarbrucken i Frankfurt. Po wszystkim udałem się z powrotem, gdyż załadunek zaplanowany miałem w miejscowości Sarlouis. Na miejscu okazało się, że w firmie w której mam się ładować czeka specjalnie na mnie tylko dwóch jej pracowników. Okazało się jednak, że muszę zrzucić z naczepy palety i powkładać je do schowków paletowych gdyż nie będę ich tu wymieniał bo towar mam załadowany na angielskich paletach. Jako, że chcieli już iść do domu, bardzo sprawnie i szybko mnie załadowali i mogłem od razu ruszyć w kierunku Anglii dokąd przeznaczony był mój ładunek. Po drodze po raz kolejny tankowanie w Luksemburgu. Pauza wypadła mi gdzieś w Belgii - ciężko było mi znaleźć miejsce do spokojnego zaparkowania ale na jednym z parkingów spotkałem kolegę z pierwszej mojej firmy w której pracowałem jeszcze w biurze, który to posunął swój zestaw na tyle, że mogłem się wpasować między niego a wyjazd z parkingu dla osobówek. Chwilę pogadaliśmy i jako że Poli musiał ruszyć wcześniej ode mnie pozwoliłem mu iść spać.
Następnego dnia tuż przed siódmą rano ruszyłem do Calais na pociąg. Trochę się zdziwiłem bo kolejka do terminalu była dość spora - zaczynała się jakieś pół kilometra przed zjazdem z autostrady. Nigdy wcześniej nie jechałem tunelem, więc uznałem to za rzecz normalną ale później się dowiedziałem, że zdarza się to nie często i niewiadomo czym było spowodowane tym razem.
Dojechanie do bramek zajęło dobre pół godziny, potem drugie tyle czekanie na wjazd na pociąg. Po przeprawie jazda na północ Anglii do miejscowości Washington. Jazdy do celu mi nie wystarczyło więc zjechałem na strefę przemysłową jakiegoś małego miasteczka i stanąłem tuż obok firmy wkoło której ciągle się ktoś kręcił - tak dla własnego bezpieczeństwa.
Rano dotarłem do celu o wyznaczonej godzinie, rozładowałem bez problemów a po rozładunku udałem się na kolejny załadunek w okolice Leeds. Tam załadowałem lody w proszku z którymi udałem się w okolice Brighton. Na miejscu byłem około 22:00 Jako, że przy firmie kręcili się jeszcze jej pracownicy zapytałem o to czy mogę spędzić noc na ulicy przy niej i o której mam przyjść rano z dokumentami.
Następnego dnia rano około 10:00 już było po wszystkim i jechałem w kierunku tunelu na załadunek do w okolice belgijskiego Ieper.
Już w Belgii w miejscowości Vevelgem musiałem zaliczyć serwis agregatu gdyż od dwóch dni miał problem z rozruchem i wyświetlał kilka kodów alarmowych - okazało się, że obroty były za niskie oraz, że pozapychały się filtry paliwowe.
Na załadunku byłem już o 16:30 jednakże przyszło mi nań czekać aż do 23:00 bo tyle trwała procedura jego przygotowania. W tzw. międzyczasie musiałem jeszcze przerzucić palety ze schowków na naczepę gdyż tego tu wymagano przed załadunkiem. Po nim już tylko znalazłem dogodne miejsce do zaparkowania i położyłem się spać.
Następny dzień to była sobota a rozładunek miałem zaplanowany na poniedziałek a odległość do miejsca przeznaczenie była niewielka w związku z czym nie spieszyłem się wcale. Po drodze zaliczyłem postój na dobre śniadanie i prysznic. Do Kerpen dotarłem jakoś około 14:00. W magazynie pewnej sieci supermarketów była akurat wyprzedaż, dlatego też po zaparkowaniu udałem się doń, zobaczyć co takiego ciekawego przyciągnęło sporą rzeszę
okolicznych mieszkańców. Towary już w większości przebrane i ogólnie, jak większość produktów tej sieci, mało atrakcyjne, jednakże sam zakupiłem sobie dwie pary skarpet, butelkę białego nowozelandzkiego wina i jakieś słodycze. Gdy wróciłem do auta okazało się, że nie mogę zostać na placu, gdyż jest on przeznaczony dla aut jeżdżących dla sieci a nie dostawców. Na szczęście tuż za bramą był duży parking na który się od razu przestawiłem. Niedziela spokojna i leniwa bo deszczowa.
W poniedziałkowy ranek udałem się do biura. Po zameldowaniu się otrzymałem pager i kazano mi z nim czekać. Odezwał się około 9:30 wyświetlając numer rampy pod którą mam podjechać - była zajęta więc czekałem nadal. Gdy się zwolniła i się w nią wpasowałem na rampie okazało się, że nie mają miejsca na mój towar. Stałem pod rampą z otwartymi drzwiami i pracującym na wysokich obrotach agregatem ponad dwie godziny. Od razu zgłosiłem to szefowej która poinformowała zleceniodawcę. Po samodzielnym rozładunku na którym zmarzłem (nie wziąłem w trasę żadnej kurtki a rozładowywałem mrożonkę) wdałem się jeszcze w debilną dyskusję z pewnym Rosjaninem który wydawał palety (chciał mi wcisnąć jakieś rozwalone badziewie).
Jako, że rozładunek ów trwał dużo dłużej niż było planowane, przepadł mi jeden z załadunków i musiałem czekać na kolejny. W międzyczasie udało mi się zaliczyć zakupy w pobliskim Lidlu i uzupełnić wodę na stacji benzynowej.
Na załadunek ruszyłem tuż po 16:00. Na miejscu w miejscowości Bedburg byłem równo o 18:00. Załadowano mnie głównie croissantami z przeznaczeniem do miejscowości Verden. Na miejscu byłem około 1 w nocy.
Na rozładunku następnego dnia pojawił się jakiś problem z paletami gdyż szefowa magazynu nie mogła się doliczyć jednej z nich. Na szczęście udało jej się w miarę szybko sprawę wyjaśnić. Na kolejny załadunek ruszyłem do Bremerhaven gdzie załadowałem się bananami z przeznaczeniem do Francji. Po raz kolejny palety musiałem zwalić z naczepy i pochować w schowkach.
W zleceniu zazwyczaj od razu dostaję informację o planowanym czasie rozładunku - zawsze to weryfikuję swoim obliczeniami i tym razem wyszło mi, że zabraknie mi czasu by dojechać do celu. Od razu zgłosiłem to szefowej która to poinformowała mnie, że zgłosi to zleceniodawcy. Po załadunku dostałem wiadomość o tym by się starać jechać jak najszybciej i zgłosić czas dotarcia do celu jeśli go zabraknie. Zabrakło.
Rozładunek zaplanowany był na godzinę ósma rano a dotarłem nań o 10:30 - Francja to kolejny ze specyficznej grupy europejskich narodów (Włochy, Hiszpania) które dość dziwnie podchodzą do wielu spraw. Nie rozładowano mnie tego dnia. Szefowa uspokoiła mnie bym się nie przejmował bo zgłaszałem, że tak się może zdarzyć i mówi się trudno. Musiałem czekać do następnego w którym równo o ósmej rano polecono mi podjechać pod rampę.
Po rozładunku udałem się do Belgii, znów w okolice Ieper gdzie załadowano mnie mrożonymi warzywami do Bremerhaven. Znów palety ze schowków na naczepę przed załadunkiem. Mięśnie rosną. Na miejscu byłem tuż przed północą.
Po rozładunku następnego dnia rano, w oczekiwaniu na kolejne zlecenie zaliczyłem konkretny prysznic i dobre śniadanie.
Po drodze na kolejny załadunek udałem się do firmy oponiarskiej celem wymiany dwóch opon w naczepie gdyż ich bieżnik był już śladowy.
Na załadunku znów palety z naczepy do schowków
Po załadunku pauza 24h i jazda na Anglię.
Była sobota a rozładunek zaplanowano w poniedziałek więc spokojnie dojechałem tego dnia do Calais, przykleiłem się na terminalu za autami stojącymi w rajkach i położyłem się spać. Następnego dnia przeprawa i dojazd do Swindon. Odległość nie duża więc spokojnie, po drodze prysznic. Na miejscu byłem tuż po 15:00.
Następnego dnia rano samodzielny rozładunek, pogawędka z Polką pracująca w magazynie i jazda dalej do Spalding na kolejny rozładunek i w końcu do Atherstone gdzie mnie trochę zirytował fakt, że nie pozwolono mi czekać na rozładunek na ogromnym placu przed magazynem a polecono jechać "gdzieś indziej" uzasadniając to tym, że kierowcy sikają gdzie popadnie (sic!).
Rozładunek miałem zaplanowany na godzinę 17:00 a była już 16:05 - nie szkodzi, przyjedź o 17:00. Jeździłem jakieś pół godziny wkoło aż w końcu zaparkowałem pod firmą po drugiej stronie ulicy bo już była zamknięta o tej porze. O 17:00 stawiłem się pod szlabanem. Podstawiłem się pod rampę i wyładowałem plusową część towaru gdyż miałem także mrożonkę - w zleceniu było napisane, że mrożonka jest na inną godzinę awizowana i tak też się stało - rozładowałem ją dopiero o 23:00. Na szczęście nie kazano mi się wynosić między rozładunkami ale po tym drugim już owszem - uważam to za mega debilne, gdyż w promieniu 15 kilometrów od Atherstone nie ma parkingu dla ciężarówek większego niż na dwa auta. Pauzę spędziłem więc stojąc w uliczce prowadzącej na pole (sic!)
Następnego dnia ruszyłem w okolice Liverpool'u gdzie załadowałem mrożonkę znów do Swindon. Załadunek sprawny i szybki, mili ludzie w ochronie z którymi uciąłem sobie pogawędkę i pośmiałem się z tego, że ich przełożony przywitał mnie po niemiecku sugerując się tablicą rejestracyjną naczepy.
Na rozładunku byłem prawie dwie godziny przed zaplanowaną godziną rozładunku co okazało się błędem gdyż ten zapas czasowy musiałem spędzić w poczekalni a nie w aucie bo takie panowały w firmie procedury. Rozładowano mnie dokładnie o czasie podanym w zleceniu.
Po rozładunku kierunek Folkestone i znów szukanie miejsca do "przyklejki" w Calais - tym razem było trudniej ale się udało.
Następnego dnia ruszyłem do belgijskiego Staden gdzie załadowano mnie mrożonymi warzywami przeznaczonymi aż w cztery miejsca na terenie Niemiec. Gdy zawołano mnie pod rampę zapytałem co z paletami ale magazynier-wózkowy powiedział, że jeśli nie mam ich na naczepie to żebym je powyciągał ze schowków jak już się ustawię pod rampą i stamtąd je sobie zabierze. Gdy zacząłem to robić przyszedł jakiś "kerownik" z pretensjami o to, że palety nie są na naczepie - dyskusja z nim była jałowa a i w sukurs przyszedł mi ów wspomniany wcześniej wózkowy który polecił mu by sobie "poszedł" i jeszcze pomógł mi wyciągać palety ze schowków - dobry chłopina
Po załadunku znów obliczenia i jakoś nie chciały mi się zgodzić zaplanowane godziny rozładunków z odległościami przede mną. Poszła więc informacja do szefowej ze zweryfikowaną godziną pierwszego rozładunku i co za tym idzie wszystkich kolejnych.
Następnego dnia wystartowałem około godziny 10:00 i po drodze zatrzymała mnie do kontroli Polizei - sprawdzili wszystko dokładnie (dokumenty, ładunek, tachograf, kartę kierowcy) co zajęło im ponad godzinę po czym puścili wolno informując, że idealnie nie jest ale poważnych przegięć też nie ma. Dobra moja
Pierwszy rozładunek zaliczyłem o godzinie planowanej na ostatni - tak wyszło i nic nie poradzę.
Drugi niedaleko więc też się jeszcze udało ale dwa ostatnie zostały już niestety na następny dzień i dla mojego zmiennika gdyż tego dnia mijały mi właśnie trzy tygodnie i w miejscu trzeciego rozładunku miał już on na mnie czekać.
Szybkie pakowanie, przerzucenie rzeczy z Volvo do Skody, chwila pogawędki z również nowym kolegą i jazda do domu. Trasa przebiegała dość spokojnie. Na granicy trafiłem na stacji benzynowej na przerwę przed zmianą doby a że miałem jeszcze trochę paliwa a nie chciałem marnować czasu to zatankowałem się w Goleniowie. W domu byłem około 3 w nocy i tradycyjnie już gdy wracam nocą, nie spałem do wieczora następnego dnia
Póki co z pracy jestem zadowolony, szczególnie z dobrego kontaktu z szefową ale też z tego, że robota jest dość dobrze ułożona i tego, że to auto jest już dla mnie na stałe. Mam nadzieję, że dalej już będzie tylko lepiej bo dość już mam zmieniania firm i takich przygód jak miałem od początku roku - starczy ich na kilka najbliższych lat.
Praktycznie nie mam zdjęć bo baterie/akumulatorki z aparatu się po prostu zużyły. Jak złapię darmowe łącze to wgram tych kilka które udało mi się pstryknąć. Teraz już mam już nowe więc z kolejnej będzie ich pewnie więcej choć muszę przyznać, że obecnie obsługiwane kierunki jeśli chodzi o krajobrazy to bieda straszna w porównaniu z Norwegią czy Austrią
Jakby ktoś nie zauważył to zmieniłem swój forowy nick na właściwy