Cytuj:
Rozladunek w Anglii w deszczu, coz dziwne by bylo gdyby nie bylo deszczu
, co do przygody nie zazdroszcze, natomiast pierwszy raz spotkalem sie ze spolszczeniem wyrazu lay- by i mi sie podoba, hehe leiba
Wymyśliłem to na poczekaniu.
Najpierw koledzy mówili cały czas 'lejba, lejba', a po tej akcji na parkingu Anglik który pomógł nam i zadzwonił po policję tez używał tego określenia - co nas zdziwiło, bo byliśmy pewni, że to jakiś parkingowy slang.
Ale widzisz, teraz już znam oryginalną pisownię angielską.
Z nudów wziąłem się za relację ze środy.
_____________________________
Środa, 21.08.2012
Po lekkich negocjacjach z budzikiem decydujemy się jednak wstać kilka minut po 7. Przebieramy się, badziew od razu wraca z foteli na górne kojo i decydujemy się od razu ruszać. Wklepanie w tacho odpowiednich opcji i możemy ruszać. Jak pamiętacie z odcinka poprzedniego, staliśmy kilka minut drogi od miejsca załadunku. Wjeżdżamy na teren zakładu, parkujemy w odpowiednim miejscu. Idziemy dowiedzieć się na magazyn co i jak. Po drodze kierowca spotyka znajomego Polaka, właśnie schodził z nocki. Jest to dosyć stałe miejsce załadunku (angielski odpowiednik, firma-matka firmy, z którą przewoźnik współpracuje w Polsce). Chwilę pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się jednak, że nie czekają nas dobre wieści u magazyniera - tak też się stało. Brakuje dosłownie kilku palet, a zepsuł się wózek widłowy i to w taki sposób i w takim miejscu, że nie sposób go objechać by dotrzeć do naszych palet, a tym bardziej zastąpić go innym. Tak więc, musimy czekać na serwisanta. Zrezygnowani wracamy do kabiny. Uruchamiamy filmy i bierzemy się za jakieś śniadanie..
Po, uwaga uwaga, 4 godzinach zawołano nas na załadunek. Ekstra! No nic, kolega sprawnie cofa pod rampę, dziwnie ustawioną i rozpinamy wóz. Wózkowi biorą się za swoją robotę.
tak wyglądaliśmy oczekując na załadunek / i już lecimy!
Dosyć sprawnie to zrobili. Tak więc spinamy się, idziemy jeszcze do toalety, po czym podjeżdżamy pod bramę. Kolega idzie załatwić papierkowe sprawy, ja napełniam wodę z pobliskiego kranu. Wszystko gotowe? Wskakujemy do Volvo i ruszamy. Najbliższy cel? Dostać się na autostradę.
Kiedy już wpadliśmy na trasę, wszystko szło bez problemu. Obyło się bez zbędnych korków. Cały czas trochę ubolewamy nad naszym pechem, który nas prześladuje - kradzież, 4 godziny czekania wczoraj na rozładunek i kolejne 4 czekania dzisiaj na załadunek. Kolega próbuje żartobliwie zwalić winę na mnie - 'jak jeżdżę sam, to nic się nie dzieje! Ciebie raz wziąłem i już jakieś dziwne akcje!'. Ja usprawiedliwiam się, że chociaż pozna jakie ryzyko niesie za sobą jego zawód i w dobrych humorach dziarsko suniemy przed siebie, wyprzedzając kolejne 'slow lorries'.
niefortunna rejestracja, za kierownicą poczciwe małżeństwo / lecimy!
Jak to w tym kraju, raz po raz częstowano nas deszczem. Jednak plandeka zaklejona, tak więc lecimy bez strachu. Raz po raz urzekały mnie widoki. Według mnie Anglia ma świetne krajobrazy, nie jest tak monotonna jak inne kraje.. ale może już to pisałem.
Cały czas kierunek London. Jeszcze dziś mieliśmy w planach przeprawić się promem i przejechać chociaż kawałek Europy, żeby nazajutrz zameldować się już w Niemczech. Najbardziej pozytywne plany zakładały dojechać nazajutrz do miejsca rozładunku, ale sami wiecie jak to bywa.. Nie ma co planować dalej niż kilka godzin do przodu. Póki co - kierunek Dover.
W pewnym momencie, na ringu Londynu zaskoczyło nas małe zagęszczenie ruchu. Po niezbyt miłych wspomnieniach z poprzednich dni byliśmy trochę zniechęceni do tego widoku, jednak jak się okazało, udało się przejechać w dobrym tempie - ruch był gęsty, ale szedł bardzo sprawnie. Zresztą podczas pobytu tam zauważyłem zamiłowanie Anglików do ich rodzimej motoryzacji. MG, Rover, Mini, Jaguary, Aston-Martiny. Było tego sporo. Ale w sumie nie dziwię im się. Gdybyśmy mieli w Polsce takie maszyny, też dbalibyśmy o to jak o najwyższe dobro narodowe.
Kolejną rzeczą, która mnie w Anglii zaskoczyła w pewien sposób były ich dosyć nietypowe, wysokie naczepy. Oczywiście gdzieś tam kiedyś o nich słyszałem, widziałem zdjęcia - ale na żywo robią wrażenie, dziwne bo dziwne, ale wrażenie. Nawet rozmawialiśmy o tym, ile kilometrów ujechałby taki zestaw po dostaniu się do Europy.
W klimacie rozmów i robienia zdjęć dotarliśmy już w bliskie okolice Dover..
W międzyczasie wykręciliśmy jeszcze 45' żeby mieć to już z głowy, poszliśmy przejść się po Service, po czym wróciliśmy do autka i zagrzaliśmy sobie jakieś jedzonko na gorąco, bo trochę już byliśmy głodni. Zjedliśmy, posprzątaliśmy i postanowiliśmy spakować ręczniki, itp. do torby, żeby nie męczyć się z tym na promie, tylko od razu wyskoczyć i iść na górę.
Zdjęcia mogą się teraz trochę rozjeżdżać z opisem, bo będzie kilka zdjęć z Dover, a ja postaram się lecieć z relacją już trochę dalej. Zobaczymy zresztą Zanim dotarliśmy do tego malowniczego miasteczka, z daleka było widać promy, co uwieczniłem na pierwszym zdjęciu poniżej. Możecie myśleć sobie o mnie dziwne rzeczy, ale dla mnie jako osoby która pierwszy raz miała okazję być w takich dalekich stronach, sprawiało to radość.
Powoli przejeżdżaliśmy przez Dover w towarzystwie wielu wielu innych ciężarówek, ale też samochodów osobowych. Z tego co zaobserwowałem po rejestracjach, przeważały pojazdu z Anglii, Francji i Belgii. Nawet fajnie wygląda ten zamek na górce.
I dostaliśmy się na teren już portu. Obeszło się bez zbędnych kontroli w poszczególnych budkach, które czasem podobno mają miejsce. Ważymy się, podjeżdżamy po bilet, który ładna Pani z obsługi wypisała na moje nazwisko, więc zachowałem je sobie na pamiątkę i .. ustawiamy się w ustalonym stanowisku, 204.
Po chwili byliśmy już zainstalowani na promie. Zaparkowaliśmy samochód w wyznaczonym miejscu i udaliśmy się na górę. Wzięliśmy torbę przygotowaną wcześniej. Najpierw porobiliśmy zdjęcia sobie i okolicy na górze promu, 'obejrzeliśmy' start i zeszliśmy na dół. Wzięliśmy gorącą kawkę i usiedliśmy na fotelach. Do rozmowy włączył się facet siedzący nieopodal. Jak się okazało, był Polakiem pracującym we francuskim oddziale Norberta Dentressangle'a (pewnie poknociłem pisownię). Miło nam się rozmawiało, jednak poszliśmy wziąć prysznic. Kiedy wróciliśmy na to samo miejsce, koleszki już nie było - a szkoda, bo fajny człowiek. W każdym razie, widać już było brzeg - Francja wita.
Wyjechaliśmy z promu, następnie z terenu całego portu i uderzyliśmy dziarsko przed siebie. Czas pracy powoli się kurczył, jednak kolega postanowił dolecieć jak najdalej - tak też uczyniliśmy. Bez zbędnych atrakcji przemknęliśmy przez Francję. Kiedy zostały już groszowe sprawy jeśli chodzi o dostępne minuty jazdy, pojawiać zaczęły się upragnione znaki wyznaczające odległość do najbliższego parkingu. Reakcja? Musimy zdążyć.
Dzięki odrobinie szczęścia dolatujemy na parking mieszczący się już na terenie Belgii. Zaparkowaliśmy w pierwszym lepszym miejscu, dosłownie na minutę przed końcem wyznaczonego prawnie czasu jazdy.
Tak więc, ja posprzątałem jakieś śmieci i wyniosłem je do pobliskiego kubła. Zabraliśmy się za kolację. W międzyczasie podszedł do nas jakiś obcokrajowiec i nieznanym językiem wymieszanym z migowym prosił nas o napompowanie mu kół w aucie. Jednak nie mamy odpowiedniej końcówki do kompresora. Zrezygnowany odchodzi, pozdrawiając nas.
Kiedy już zjedliśmy kolację, ulokowaliśmy się w łóżeczkach. 9h.
Zachęcam do komentowania. Chętnie poznam wasze opinie.