Skoro prosisz...
W sumie wypadałoby coś czasem napisać, ale póki co głównie jeżdżę po Niemczech.
A jak wiadomo temat oklepany i nawet magisterką z Uniwersytetu na Garbsenie nie zaimponuję tu nikomu.
Moja firma póki co nie współpracuje już z innymi spedycjami zagranicznymi, więc trasy nudne.
Niemniej opiszę swój ostatni tydzień pracy...
Zastrzegam, że du*y nie urywa i jak ktoś ma to na co dzień - może sobie odpuścić...
14.03 byłem już na pozycji medalowej, tj. zdążyłem nawet załadować eksport w Gliwicach.
12 koszy ze zderzakami do Opla Corsy. Po ostatnich zawirowaniach w Oplu, zderzaki robią Polacy
Towar wozimy do Grossenlupnitz (okolice Eisenachu).
A więc 17.03 parę minut po północy ruszyłem sobie jak biały człowiek z bazy.
Trochę niewyspany, bo w niedzielę jak wiadomo człowiek ma milion innych rzeczy na głowie i spanie się do tych rzeczy nie zalicza.
Niemniej jednak dotoczyłem się do Okmian. Bar u Helenki, czy tam innej Grażynki. Moje ulubione miejsce na ewentualne zakupy i popas.
Tam 45 min na "przytrenowanie" oka i jazda dalej. Zapasu sił starczyło mi do okolic Bautzen. Świtało już. Godziny krytyczne do jazdy.
Nawet ciekawy audiobook z patefonu nie pomagał. Znów zjazd na pompę i ponowne trenowanie oka.
Na rozładunek dojechałem coś w okolicach 10 rano. Zrzutka bezproblemowa pomijając fakt, że jeden kosz złożył się podczas jazdy (źle złożony), ale towar raczej nieuszkodzony. Porobili niemniej
zdjęcia i zdjęli (mnie głowa nie boli, bo to wina załadowcy jak coś).
Potem 100m. podjazdu na zatoczkę i pauza.
Dzień i tak zmarnowany, więc dostałem SMSa z załadunkiem na wtorek.
Jako, że weekend miałem pod znakiem imprezy urodzinowej, w trasę wybrałem się "na sucho".
Więc na pauzie jakiś kawałek filmu, herbata (sic!) i nyny.
We wtorek podjechałem 4 km do firmy (w Hoerselberg) i załadowałem części do Forda (cel: Ford Werke Koeln). O ile się zorientowałem - elementy skrzyni biegów, ale głowy nie dam.
Robota w kółku. Wrzucili mi do plecaka około 13 ton i ruszyłem. Nic ciekawego, A4 do A7, potem A5, A480, A45 i znów A4
Niby auto nie załadowane do końca, ale i tak opornie mi się jechało po tych górkach. Sześciobiegowa skrzynia jak i silnik w nowych DAFach nie lubią wysokich
obrotów, więc ślimaczyłem niczym Lublinkiem z Bodzio Meble.
W Kolonii zeszło mi pół godziny na wykoncypowaniu odpowiedniej bramy (kto był, ten wie jaki teren zajmuje ta fabryka). W papierach miałem tylko "Ford Koeln" i ulicę która prowadziła do bramy tylko dla osobówek.
Wjechałem i nastąpiło ogólne "wkur*ienie kierowcy". Nie wiem kto to wymyślił, ale "na samochodówce" popularne jest (roz)ładowanie naczepy prawą stroną.
Nie wiem co za baran to wymyślił, bo często gęsto nie ma przeciwwskazań "terenowych" do otwarcia lewej strony, no ale "cham się uparł..".
Zacisnąłem zęby i zacząłem rozbierać prawą stronę. Naczepę mam nową, więc nadal mam komplet desek. Do tego z 17 pasów, które trzeba zdjąć, mało rozchodzone rolki prawej plandeki...
No ale w końcu otworzyłem i wózkowy (naturalnie po 30 min przerwy) zaczął zdejmować.
W SMS miałem napisane, że ładuje puste opakowania z powrotem do Hoerselberg. Wózkowy się zdziwił, ale kierownik mu kazał, więc załadował.
Zamknąłem prawą stronę (uf uf) i otworzyłem lewą, aby spiąć puste kosze (około 11 ton).
Gdy kończyłem zamykać lewą stronę naczepy przyszedł magazynier i oznajmił (gadał trochę po polsku), że mam ładować co innego na innym magazynie i muszą to zdjąć. A że on już kończył zmianę to drugi kazał mi otworzyć znów prawą stronę.
Coś we mnie pękło. Ktoś spieprzył sprawę, a ja przez to mam dymać jak murzyn...
Przyznam, że wspiąłem się na wyżyny bluzgania. Moje piętrowe przekleństwa zawstydziłyby każdego. Ale Niemiec tylko się uśmiechnął i sobie poszedł. Złamałem się i otworzyłem znów prawą stronę...
Totalnie wyprowadzony z równowagi pojechałem parę kilometrów na inny magazyn, gdzie mi załadowali korpusy skrzyni biegów (czyli jednak nie były to puste pojemniki).
Potem powrót na "DDrówek". Pauza wypadła przed zjazdem na Giesen, na A45. godzina była już wieczorna i na dzikusie musiałem już wycofywać na prawe lustro w jedyną wolną rajkę. Tacho "zakończyłem" z wynikiem 13h2m (15-tki trzymałem na ewentualny powrót).
Rano doturlałem pozostałe 200 km, pozbyłem się ładunku i podjechałem do Grossenlupnitz, aby "per pedes" skoczyć do Kauflanda po jakiś alkohol i inne frykasy.
Po zakupach dane mi było jeszcze odbębnić godzinę poświęconą na czekanie, zanim dostałem adres kolejnego załadunku. Podjazdu miałem około 70km do Weisensee, gdzie wg SMSa miałem ładować samochodówkę do Prostejova (CZ).
Samochodówka okazała się 11 zwojami drutu (prawie 23 tony). Trasa biegła mniej więcej tak: z Weisensee do A38, potem A14, A4 do Drezna, A17 do granicy z CZ, dalej na Pragę, Brno i do Prostejova.
Górki prawie mnie zabiły. Spalanie skoczyło jak onegdaj kurs Franka Szwajcarskiego. Na drodze byłem niby Czasowstrzymywacz z PKSu...
Stanąć na popas chciałem przed Pragą, ale godzina była już wieczorna i parkingi nabite do niemożliwości. Ostatni raz w Pradze byłem ze dwa lata temu, ale przypomniałem sobie cudem ulicę, przy której miałem wtedy rozładunek.
Pamiętałem, że tam była taka niemrawa uliczka pod mostem, gdzie można od biedy stanąć. Dotoczyłem się tam na 15 godz. pracy. Późna obiado-kolacja, parę piw, film i spanie. Co prawda niezbyt komfortowo się spało, bo uliczka naprawdę niemrawa, poza tym obok umiejscowione węzły rur ciepłowniczych gdzie jak pamiętałem z ostatniego pobytu znajdowały się legowiska meneli i innego sortu typów..
Jednak przez noc nikt nie zrobił zamachu na paliwo, plandekę lub mój anus i o świcie ruszyłem dalej. Zostało mi około 200km do celu.
Naturalnie w Pradze nawet mój TomTom ześwirował i musiałem do jednego zjazdu robić dwa podejścia. Potem znowu górki na trasie Praga - Brno, trochę korka, gdzie musiałem bawić się w szeryfa ruchu i blokować margines, bo część cwaniaków objeżdżała poboczem (i to tylko cwaniaczki w drogich furach). Potem rozładunek w Prostejovie. Po rozładunku (godzina około 15) cisza w eterze, więc dygnąłem sobie na "benzinkę". Na zewnątrz +19st., w lodówce piwko z niemieckiego Kaufa.. HajLajf...
Wieczorem dostałem dyspo, że mam podjechać rano do Olomouca i załadować jakieś 3 maszyny do Ostravy, potem mam na pusto cisnąć na bazę. Trasa z ładunkiem wynosiła połowę dystansu, ale pozwoliła "opłacić" zjazd do PL.
Rano elegancko zrobiłem kawkę, umyłem się, puściłem szczocha na jakieś choinki i ruszyłem. Przejeżdżając przez Prostejov stałem się ofiarą czarnego kota, który przebiegł mi drogę.
Wyśmiałem sam siebie, że wierzę w takie "zabombony" i pojechałem dalej. W Olomoucu okazało się, że te trzy maszyny to nie maszyny, a normalne koparki.
Kur*a. 90 km trasy ładownej i rozpinania oraz spinania naczepy na "pierdyliard godzin". W toku załadunku okazało się, że koparka gąsienicowa po czesku zwie się "Pasove Rypadlo"... No cóż...
Pierwsze dwa rypadła ważyły po 8 ton, a trzecie 900 kg (małe rypadełko). Opuściłem kuper naczepy na zaworach, a ciągnika wywindowałem w górę. Pepiki przyłożyły podjazdy i zaczęli wjeżdżać. Duże koparki tak gniotły na dupę, że mało nie wyrwało mi sworznia z naczepy. Potem troszkę poprawek z ramionami koparek, aby zmieściły się pod dachem, po 4 pasy na rypadło i ogień na tłoki. Po około półtorej godzinie dojechałem do Ostravy. Ulica Frydecka... plac firmy wielkości przyblokowego ogródka warzywnego...
Musiałem stanąć na ulicy, w zatoczce blokując całkowicie sklep spożywczy...
Czekając na przyjazd ludzi (rozładować mieli Ci sami co ładowali w Olomoucu) otworzyłem naczepę, bok, dach... Zacząłem rozpinać pasy...
Gdy tak śmigałem z pasami, podeszła do mnie kobieta mieszkająca na przeciwko i stwierdziła że widziała jak dwa cygany okradały mi auto. Naturalnie nie przybiegła od razu, tylko odczekała 10 min aż sobie uciekną (bała się chyba).
Łupem padła służbowa komórka i 20 Jurków w portfeliku ,które leżały na kokpicie. Nie zdążyli buchnąć nawigacji i zegarka. Cudem prywatną komórkę miałem w kieszeni, a właściwy portfel z kartami i dokumentami leżał w torbie z laptopem na górnym koju...
Zrozumiałem jedynie z gadki baby, że jeden był w czerwonej czapce. Poprosiłem pepików z firmy, by wydzwonili służby, bo nie znam na tyle tego zwariowanego języka.
W międzyczasie spostrzegłem 100m dalej jak zza domów wyłazi dwóch facetów. Jeden niósł reklamówkę i miał...czerwoną czapkę na głowie. Podbiegłem do pracowników firmy i poprosiłem o kawałek wsparcia, a sam pobiegłem (co przy mojej tuszy o kondycji było cudem) w stronę tych dwóch podejrzanych osobników. Zachowywali się dziwnie... jak mnie zobaczyli przeszli na drugą stronę ulicy i schowali się (tak mi się wydawało) za "Aviczką"...
O dziwo nie stawiali oporu. Nie ma co się oszukiwać, przy stosunku 1:2 nie miałbym większych szans, poza tym nie miałem dowodu, że to złodzieje.
Zgodzili się podejść ze mną do ciężarówki i zaczekać na Policję... Obaj wyglądali na pijanych. Ten w czapce coś mi tłumaczył po czesku, po czym stwierdził że to ja jemu ukradłem telefon...
Czekając na policję weszli do spożywczaka na piwo... Komórka "czapeczki" się odnalazła, gdy jego kompan mu ją przyniósł. Czeska policja spisała się na medal.
Przyjechali po około 10 min. w sile dwóch radiowozów... Nawet udało mi się z nimi dogadać po japońsku (czyli "jako tako")... Weszli do sklepu, gdzie tych dwóch piło sobie piwko. Pijaczki coś się tam stawiały, ale służba ich zgasiła (na ile ich mogłem zrozumieć).
Jeden z policjantów poszedł do domu kobiety, która była świadkiem kradzieży. Niestety, dwaj zatrzymani nie byli tymi złodziejami. Tamci mieli po ok. 20 lat i byli cyganami. Policjanty porobiły "słit-focie" lustrzanką (auto, wnętrze, przebieg na liczniku (?)).
Spakowałem wartościowy dobytek do plecaka (zapobiegawczo) i pojechałem ze służbami na komisariat "dać na papier". Potem mnie odwieźli do kamiona, odpaliłem wrotki i wróciłem via Chałupki na bazę. Tam już czekał na mnie duplikat karty SIM i nowy telefon.
Suma Summarum najbardziej mi szkoda tej kasy, którą trzymałem na zagraniczne kible i prysznice... Niby nie majątek, ale boli że jakieś brudasy wzięły bez wysiłku coś, na co musiałem pracować.
Sądzę, że po tej przygodzie nie zdzierżę już obecności cygana w pobliżu auta i będę skłonny sprzedać mu ciosa (zapobiegawczo profilaktycznie).
I tak się skończył ów tydzień. Gdyby nie kradzież - nie różniłby się od innych tygodni w mojej pracy. Nuda i stagnacja.
Fotek z trasy brak, ale mam zdjęcia rypadeł
http://imgur.com/a/mhgMu
Przepraszam za ewentualne błędy i literówki, ale pisałem w notatniku i po wklejeniu na forum Firefox stwierdził, że nie będzie sprawdzał pisowni (za dużo chyba tekstu jak na jeden raz)...
PS: Fotki, to może i by się znalazły (kilkanaście sztuk), ale nie wiem czy uda mi się je wrzucić teraz. jak nie zapomnę - to zrobię to z domu)
Póki co: Uchwycone spalanie na podjazdach w Czechach:
http://i.imgur.com/6kH1Kdw.jpg