Witam po krótkiej przerwie z Istambułu.
Z PAMIĘTNIKA WĘDROWNIKA
28 lipca 2014 - Poniedziałek
Dawno nie prowadziłem pamiętnika, co tez czynie teraz.
Kolejny wyjazd do Turcji, kierunek, który lubię, uwielbiam i kocham ... jak pierwszą żonę.
Czyli może być.
Na załadunek do Brzegu Dolnego docieram na 8:20, ładowałem już tutaj więc wiem, że o miejsce przed zakładem trudno jednak gdzieś na poboczu znajduję miejsce i duję z buta 300 metrów do biura obsługi klienta uroczyście zgłosić swoje przybycie. Oczywiście mimo, że na zleceniu mam załadunek na 7:00 nikt na mnie nie czeka, że o kwiatach powitalnych nie wspomnę.
Pani Zosia nie wie kto ja jestem, Marysia tymbardziej, czy ktoś ma Turcję??? Ma... Jola ale poszła na śniadanie, więc układam sie na wygodnym krześle w poczekalni i cierpliwie czekam. Za czas jakiś pojawia się moja pani i lokalizuje moje papiery gdzies złożone w nieładzie artystycznym na biurku, pośród kwiatków, misiów i fotografi dzieciaczków ( kto jej tyle dzieci narobił jak ona taka brzydka? ).
Oczywiście pani nic nie wie, gdzie, co i po co, jaki ładunek, gdzie granica, odprawa i takie tam nieważne pierdoły, więc musiałem jej wszystko podyktować łącznie z instrukcją wypełnienia karnetu. Pani zostaje z papierami a ja z kwitkiem na załadunek, podjeżdżam na wagę. Tam okazuje się, że mnie przymuliło i nie wziąłem przepustki, więc wywijam rogala na wadze i wyjeżdżam z zakładu, znów szukam miejsca parkingowego i grzecznie udaję się z buta do biura przepustek, które jest ... na wadze, ale jak sama nazwa wskazuje, waga jest do ważenia, a nie do stania. Tam pani Basia mimo, że ma mnie już w systemie sprawdza jeszcze raz moje dowody, paszporty wypytuje się o rozmiar buta i długość członka jakby jej to było do czegoś potrzebne. Mam przepustkę i mogę teraz pójśc po Merci i ustawić się w miejscu, które dziś już odwiedzałem. Na wadze nikt nie waży tylko sprawdza przepustkę, którą już szczęśliwie posiadam.
Znajomy ochroniarz, tradycyjnie powtarza znaną mi już regułkę, że to [wycenzurowano] zakład ale on musi, bo są kamery. Jak musi, to musi. Przegląda jak mam urządzone w Merci udając, że szuka .... alkoholu. U mnie nie znajdzie, chociaż powinienem mieć, bo obiecałem Turanowi polską wódkę jednak pomyslałem, że nie będę rozpijał narodu tureckiego, wystarczy, że polski jest już dostatecznie rozpity. Wódki nie mam, więc pogadaliśmy trochę o dupie Maryni, sprawdziliśmy czy drzwi w naczepie się dobrze otwierają i zamykają i można jechać. Można i trzeba na "szesnastkę" tam mam zabrać jeden kontener, potem po kolejne 19 na "szóstkę" więc jeżdżę sobie po fabrycznym miasteczku lokalizując magazyny. Na "szesnastce" mojego kontenera już nie mają, bo w piątek zawieźli na "6" bym nie krążyl po zakładzie.... z tym, że nikt o tym nie wiedzial, dopiero Józek wózkowy sobie przypomniał po czasie. Więc godzina w plecy. Jadę po te dziewiętnaście plus jeden z szesnastki, który jest na szóstce już. Ostatnio ładowałem w magazynie wyrobow gotowych, teraz mam ładować na produkcji, od razu jeszcze ciepłe, bynajmniej nie bułeczki. śmierdzi jak z ust panienki po całonocnym chlaniu taniej wódy, że przedałaby się maska przeciwgazowa, którą notabene, każdy przy pasku nosi, no prócz mnie. Na wszelki wypadek ubieram kamizelkę odblaskową by jak padnę z braku tlenu ktoś mnie namierzył. Pytam śmigającego wózkiem, wózkowego gdzie jakieś biuro wydań mają. Ot tu,do mistrza trza iśc on wszystko wie, pokazuje palcem w niebo.
Siódme piętro, przez halę na końcu po prawej. Zdurniał? Winda jest? Jest ale służbowa, ja muszę po schodach. Więc wspinam się na ten Sky Tower na siódme piętro do mistrza, który wszystko wie. Gdzieś w połowie tej wspinaczki pomiędzy trzecim a czwartym piętrem spotykam dwóch jegomości w drodze powrotnej. Jeden to kierowca, od razu poznać po klapkach i wielkim brzuchu, drugi wcale na mistrza nie wyglądał. Ale pytam, gdzie mistrz? I am - odpowiada dumnie ten, który na mistrza nie wyglądal, nie wiem dlaczego uśmiechnięty od ucha do ucha. Ten drugi był tylko spocony od pachy do pachy i patrzył na mnie z politowaniem. Mistrzu poprosił mnie bym poczekał na siódmym piętrze na niego, tam dadzą mi wody. Oby usta usta nie robili, jak padnę przed metą. Chociaż... mogliby robić, bo wita mnie uprzejma miła pani, a i ładna, szczupła i młoda, co ważne butelką mineralnej. Czekam. Wszyscy czekamy. Mają klimatyzację. Ci na produkcji gdzie gorąco jak w piekle, nie maja, więc co jakiś czas wpadają się ochłodzić do biura mistrza, a niby to po spinacz lub zapytać która godzina i ile do końca zmiany. Biuro jest w sterowni, gdzie co chwile piszczy w niebogłosy jakiś alarm, bo na produkcji dzieje się poważna produkcja jakiś tam bliżej nieokreślonych cieczy, które bulgoczą, pienią się i syczą. Miła pani co chwilę gdzieś dzwoni pytając czy jeszcze nie wybuchli i czy można im ten alarm wyłączyć bo jej to piszczenie przeszkadza w słuchaniu eremefki. Zaczynam się czuć niepewnie, więc dla kurażu prosze o drugą i trzecią mineralną. Za czas jakiś pojawia się mistrzunio - No juz jestem idziemy na dół... k**** to po to kazałeś mi się na ten twój WTC wspinać by mi to z usmiechem obwieścić? Mogłem poczekać w cieniu na parterze pod krzakiem. Idziemy. Tak, idziemy, niby winda jeździ w tę i nazad ale mistrzu się odchudza i dla sportu chodzi schodami. Ja się nie mam z czego odchudzać !!! Jednak w dół łatwiej. Idziemy na halę produkcyjną gdzie za schodami stoi ten z "szesnastki" - o ten weźmiesz, potem na druga stronę z półkilometrowej hali - o i ten - a potem gdzieś zakamarkami na rampę, przez tory, opłotki i pobliskie krzaki - a i te osiemnaście - Co? Na plecy mam wziąść? Jeden kontener to ponad tona. Tam się podstaw tyłem i czekaj, bo Stasiek pojechał na czworkę bo tam ładują, więc jak przyjedzie to mu pokaż, tylko go pilnuj by nie pomylił - by jaj nie było - śmieje się jakby Monthy Pythona cytował - bo on szybki chłopak jest i gotów ci załadować bóg wie co - i poszedł, ale powiedział, że wroci. Podstawiam się pod rampę i ... palę faję. Może nie wybuchniemy, śmierdzieć nie przestaje. Gdzieś tak po trzech godzinach przyjeżdża z piskiem wózka Stasiek - Cześc, co już ładujemy? - Głupi? A możemy ładować, co mi tam. Faktycznie Stasiek jest szybki z 20 minut i Merci załadowana. Z tym, że po chwili konkluzji, okazuje się, że źle. Kompletny brak profesjonalizmu. Za duży nacisk na trzecią i czwartą. Mój błąd. Nie chce mi się ani Staśkowi, którego zreszta już nie ma cokolwiek z tym robić, więc chcąc nie chcąc, spinam co się da pasami, a da się raptem cztery kontenery by nie odpinać boków, więc zamykam drzwiczka, przeciągam linke i wracam na wage, gdzie mnie przecież i tak nikt nie waży, ale sprawdza czy czasem nie wywożę wódki. Przecież nie wwoziłem, to jak mam wywozić. Wódki nie produkują, a tego gówna co mam na pace w domu mi nie potrzeba. Coś do robienia kleju, z tego co mi tłumaczył mistrzu, ale trzeba jeszcze coś dodać i vikol gotowy. Z wagi na parking i do biura obslugi klienta. Tutaj papiery już na mnie w rządku czekają, sprawdzam czy pani wpisała wszystko zgodnie z prawdą w odpowiednich rubryczkach, certyfikaty, analizy i inne [wycenzurowano]. Wszystko mam. Mogę jechać na urząd celny. Tam tylko formalność. Dwie godziny na kawę i mam plombę i komplet dokumentów uprawniających opuszczenie Uni Europejskiej. Obieram kierunek Kudowa. tutaj dobijam myto czeskie, bo ostatnio zapomniałem i ... nie jadę dalej, czas pracy zaraz się skończy, a w czeskich lasach nie uśmiecha mi się spać. Więc jeszcze drzemię na polskiej ziemi, przez jakiś czas jej nie zobaczę. Nastawiam budziki na drugą w nocy.
Pozdrawiam....
Więcej na
https://www.facebook.com/greg.spiryt
Trzeba się wprosić