Miło że się podoba, oto kolejna część.
Środa, 27 lipca
Obudziłem się około 8:00. Tata już jakiś czas nie spał. Powiedział, żebym powoli wstawał, a on idzie do biura i na Autohofa obok. Wstałem, ubrałem się, złożyłem łóżko i odpaliłem laptopa. Tata wrócił i powiedział, że gotowe będzie około 8:30. Wszystko było jak należy, więc przed 9:00 ruszaliśmy do Stans leżącego jakieś 40 kilometrów dalej. Droga minęła szybko. Zajechaliśmy, odczekaliśmy około godziny i podjechaliśmy pod rampę. Wypiliśmy herbatkę i czekaliśmy na koniec. Po rozładunku 2 palet przyszedł Austriak i powiedział, że musimy jechać do Sankt Johann In Tirol, bo u nich w magazynie nie ma już miejsca. Jak trzeba to trzeba. Umyliśmy naczynia i ruszyliśmy. W międzyczasie przyszedł nam adres załadunku. Rekompensatą za nieplanowane miejsce rozładunku były piękne widoki po zjeździe na landówkę. Nie wiadomo było gdzie się patrzeć i co fotografować. W końcu dojechaliśmy. Tata poszedł z papierami, a ja wbiłem w Navigatora adres załadunku. Myśleliśmy, że to będzie gdzieś w okolicach Bolzano, a tu zdziwienie – okolice Padovy, 363 km od nas. Pod rampą spędziliśmy około godziny. Ja spacerowałem i siedziałem w okolicach auta, co by nie siedzieć ciągle w kabinie. W końcu skończyli i można było jechać do celu – Piove di Sacco.
Kierowaliśmy się na Lienz – Cortina d’Ampezzo – Belluno, gdzie zaczęła się autostrada. Okolice na landówce były jeszcze piękniejsze. Serpentyny, w niektórych miejscach bardzo wąsko no i śliczne widoki ze wszystkich stron. Nie nudziło się. Jechaliśmy przez tunel Felbertauern liczący dokładnie 11 611 m. Jak dotychczas jest to najdłuższy tunel, przez który jechałem. We Włoszech zaskoczyły nas prawdziwe, włoskie, ciasne miasteczka. Uroki tego kraju. W Belluno stanęliśmy na 45-tkę, zjedliśmy obiadek i dalej Padovę. Już nie dużo zostało. W okolicach Treviso złapał nas naprawdę ostry, przelotny deszcz. Wiadomo co wtedy się dzieje – osobówki prawym, a ciężarówki lewym. W Mestre znowu zaczęło lać, ale już po chwili się rozpogodziło. Dotarliśmy do celu. Myśleliśmy, że będziemy musieli szukać jakiegoś miejsca do postoju do rana, ale wyszedł po nas jeden z pracowników i pozwolił nocować na zakładzie, z boku. Wjechaliśmy, obejrzeliśmy zdjęcia i filmiki na laptopie, pogadaliśmy i położyliśmy się spać.
Czwartek, 28 lipca
Wstaliśmy rano. Tata poszedł do biura, a ja złożyłem łóżko i włożyłem torby na górę. Po niedługim czasie zaczęli nas ładować. Skończyli przed 10:00. Papierki i musieliśmy jeszcze pojechać na urząd celny do Padovy, ponieważ ten towar szedł na Wschód. Musieliśmy czekać prawie do 14:00, więc był czas na obiad, umycie się, sprzątanie itp. Planowaliśmy wracać przez Słowenię, Węgry i Słowację, ale musieliśmy przekazać jednemu kierowcy centa i trzeba było wracać przez Austrię, Niemcy i Czechy. Trzeba było dojechać do Trento, więc skierowaliśmy się na Bassano del Grappa drogami SP67, a później SS47. Tam też było bardzo ładnie. Z Trento już na Bolzano, a później przełęczą Brennero. Umówiliśmy się na Vipiteno. Tam porządnie się wykąpaliśmy i zjedliśmy. Ja zrobiłem parę pstryków na parkingu. W końcu przyjechała Scania od nas z firmy, przekazaliśmy sobie centa, chwilę pogadaliśmy i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Na długą pauzę planowaliśmy dolecieć gdzieś pod Regensburg, a może i Waidhaus. Udało się jednak tylko pod Regensburg. Droga leciała szybko. Nie ma co opisywać, skoro cały czas autostrada. Tam poszliśmy do toalety, wyciągnęliśmy 4 fajne pluszaki z automatu (3 zaczepiliśmy w Volvie, 1 poszedł dla siostry), zjedliśmy czekoladę i poszliśmy spać.
Piątek, 29 lipca
Rano wstaliśmy, poszliśmy na stację i wróciliśmy do auta. Zrobiliśmy herbatkę, małe śniadanko, umyliśmy naczynia i ruszyliśmy w kierunku granicy czeskiej. Stanęliśmy na granicy, żeby nabić Premida i dalej rura. Akurat wyszła nam 15-minutówka. Kierowaliśmy się na Pragę, a później Hradec Kralove i Kudową. Tu również nie ma co opisywać. W Pradze duży stau spowodowany zjazdem na Brno. Później kolejny już w mieście. Poszło na to i czasu i nerwów. Stanęliśmy na krótką pauzę na stacji na wylocie. Mały obiadek, herbatka i jedziemy dalej. Kolejna planowana pauza na granicy. Jadąc odcinkiem od Hradca do granicy od razu przypomniały mi się ferie, kiedy to trochę kręciliśmy się po tamtych rejonach. Na pauzie stanęliśmy na granicy. Tam małe zakupy w Biedronce, przejrzałem neta i jedziemy dalej, na 10h. W Polsce jak to w Polsce. Nie pospieszy, bo co chwilę ktoś wyjeżdża i denerwuje człowieka. Czasu starczyło nam przed Syców i na długą pauzę stanęliśmy na LukOilu przy DK8. Poszliśmy do baru zjeść obiadokolację. Wróciliśmy do Volva, tata się położył, a ja siedziałem na laptopie. Przed północą pomogliśmy jeszcze jednej pani. Chciała dotrzeć do Warszawy, więc zawołaliśmy na CB i po chwili udało się. Podziękowała, a my położyliśmy się spać.
Sobota, 30 lipca
Wstaliśmy przed 5:00. Poranna toaleta, herbatka i ruszamy w kierunku bazy. Znowu przeszkadzały osobówki, ale nic na to nie poradzimy. Gdzie można było to się przyspieszyło, a gdzie nie to nie. W 4,5h dotarliśmy do Radomia. Tam padało, więc tylko przeczekaliśmy pauzę i ruszyliśmy dalej. Postanowiliśmy, że ja wysiądę w Lublinie, a tata pojedzie dalej na bazę. Na bazie nie było naszej osobówki, bo była potrzebna mamie, więc nie wiadomo czy nie trzeba będzie wracać stopem. W Lublinie wyszła po mnie mama, bo było trochę rzeczy do zabrania. Wróciłem do domu, a tata pojechał na bazę.
Tak zakończyła się moja druga wakacyjna trasa. Zrobiłem niecałe 4000 kilometrów i przejechałem przez: Polskę, Niemcy, Austrię, Włochy i Czechy. Dziękuję zarówno tym, którzy wszystko przeczytali, ale również tym, którzy nawet tylko przejrzeli zdjęcia. Pozdrawiam!