Witam szczęśliwców którzy spędzają święta w domu. Z góry życzę Wam Wesołego Alleluja! Chciałbym się z Wami podzielić wrażeniami z ostatniej trasy...
Pierwszy tydzień pozwolę sobie pominąć,gdyż obyło się bez sensancji,szybko dowiozłem jabłka z Grójca do Stavanger,w jednym czasie dotarłem na Brandasund gdzie od razu po dojeździe załadowałem rybę (troć) do Polski,konkretnie do Bielska Podlaskiego. Tutaj nastąpiła nowość w naszej firmie,gdyż po rozmowie z Włodkiem ( sped zajmujący się ładunkami do kraju) ustaliliśmy że nadam naczepę na prom w Karlskronie,a odbiorę naczepę załadowaną do Oslo. Tak jak ustaliliśmy,tak plan został wykonany. Po dojeździe do Oslo i rozładunku przestawiłem się na firmę w Langhus gdzie zazwyczaj ładuję towar do Harstad. Po przyjeździe na miejsce zameldowałem się u mojego znajomego z biura - Andre,wskazał mi rampę do załadunku i tam już rozpocząłem 24h pauzy. Jako że pierwszy tydzień spędziłem na jeździe nocnej,to po kąpieli od razu poszedłem spać. Gdy obudziłem się w sobotę,pełen werwy zabrałem się za porządki w aucie. Pogoda sprzyjała a że ruszałem w drogę w godzinach popołudniowych cały zabieg został wykonany skrupulatnie. Ruszając miałem niejasne przeczucie iż zima dla mnie jeszcze się nie skończyła,i tak też się stało,ale o tym już w dalszej części opowieści. Sobotnie popołudnie rozpoczęło się dla mnie omijaniem zakorkowanej E6,później już na rv3 od Elverum było spokojnie i jak zwykle pojechałem wykorzystując pełne 10h jazdy. Po drodze spotkałem dwóch kolegów z firmy i po krótkiej rozmowie ruszyłem w dalszą drogę dojeżdżając do miejscowości Trones. Do celu podróży zostało mi jakieś 600km. W godzinach wieczornych w niedzielę dotarłem do Harstad,ustawiłem się pod rampę i zasnąłem w mgnieniu oka. W poniedziałek po rozładunku przestawiłem się do miejscowości Henningsvaer,gdzie miałem podjąć świeżego dorsza z dostawą do Gdyni. Jednakże ów towar nie był przeznaczony dla mnie,gdyż po wcześniejszych ustaleniach z szefostwem umówiłem się że zostanę w trasie na święta,co zaprocentuje wolną majówką. W w/w miejscu odpocząłem ponad 26h, gdyż wcześniejsze dni były sztormowe i kutry nie wypływały na łowiska. Po załadunku we wtorek udałem się do miejscowości Bjerkvik niedaleko Narvik i tam już przejął naczepę kolega z firmy,jednocześnie przekazując mi ładunek 29t (tak 29ton) również dorsza,ale do Oslo i tu zaczyna się właściwa część opowieści
Po przepince rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę, tj. kolega w kierunku E10 granica Bjornfjell a ja w kierunku Narvik i dalej na południe Norwegią przez E6. Po zatankowaniu paliwa do pełna udałem się na prom Kjopsvik - Drag. Po dotarciu na nabrzeże pogoda zaczęła się zmieniać i przy temperaturze 0 +1 zaczął padać bardzo intensywnie mokry śnieg. Tutaj zaczęły się moje kłopoty gdyż po drugiej stronie czekało na mnie pasmo górskie z wzniesieniami 8%. Po zjeździe z promu przepuściłem norweskie auta i zabrałem się za pracę. Po ujechaniu ok 30km rozpoczynało się pierwsze wzniesienie na dokładkę urozmaicone robotami drogowymi (nowy tunel i droga) tam już niestety w błotku w towarzystwie norweskich kolegów zakładaliśmy zespołowo łańcuchy. Wszelkie przekleństwa zostały użyte,i jakoś udało się ruszyć. Po pokonaniu dwóch wzniesień spotkałem Norwega który darował sobie zakładanie łańcuchów co poskutkowało zablokowaniem drogi i musiałem się zatrzymać. Uwierzcie mi ruszenie z miejsca 50t masy całkowitej na lodzie nie należy do łatwych przy 8% wzniesieniu. Nie ułatwia też świadomość że w każdej chwili zestaw może zacząć podróż w dół,bez względu na to co zrobię... Na szcęście miałem ze sobą dwie skrzynie strosand ( kruszona skała,niesamowicie poprawiająca trakcję). Po wykorzystaniu w/w i usypaniu dwóch śladów udało się ruszyć z miejsca,niestety 8mm łańcuchy nie wytrzymały obciążenia i strzeliły jak nitka uszkadzając przy okazji boczny spojler. Po wjeździe na wzniesienie,ostatnie na tym odcinku zdemontowałem łańcuchy i z duszą na ramieniu kontynuowałem podróż. Postój zaplanowałem w miejscowości Fauske,ale nie było mi dane dojechać bez przeszkód. Ok 11km przed parkingiem,zaszwankował zawór unoszący oś boogie przy pełnym ładunku i nawet blokada mostu z załączonymi podrzutkami nic nie pomogła. Na szczęście po niedługiej chwili pojawił się pług który odgarnął ten kawałek górki i po powolnym wycofaniu udało się góreczkę pobić. Cała rzecz diała się na odcinku 120km a przebycie tego kawałka zajęło mi 5,3h. Spało się wybornie,pomimo piachu we włosach