Jako, że Jarek rozstał się z Andaro więc w kolejną trasę jechać miałem z „nowym” skoczkiem. Pojechał ze mną kolega Artur którego już znałem i takim stricte skoczkiem już nie jest a pojechał ze mną gdyż zaczyna powoli brakować ludzi do pracy.
Jeśli ktoś z czytających szuka pracy a nie ma doświadczenia i pasują mu warunki oferowane przez mojego szefa to jest praca w Andaro od zaraz. Jak każda ma swoje plusy i minusy – szczegóły u szefa, kontakt na forum jest a jak nie to na moim aucie. Do mnie raczej nie piszcie bo bywam na necie mocno nieregularnie (czekam aż satelitarny stanieje).
Więc z bazy wyjechaliśmy w piątek około godziny 16, dojechaliśmy bez przeszkód, spokojnie. Dalszy scenariusz podobny jak co przyjazd więc pomijam co by nie nudzić.
Rankiem następnego dnia start na dwa auta około 8:30 i dobra wiadomość bo tylko dwa miejsca rozładunku. Na początku lekkie zamotanie bo jeszcze zakupy jakieś i pomylony wjazd na autostradę, więc lekki poślizg. Kolejny zaliczyliśmy w Hamburgu a następny na A2 w okolicy Brunszwiku i dalej gdzieś koło Monachium. Wszystko to złożyło się na to, że do celu dojechaliśmy z lekką przeginką czasu pracy – mus to mus więc stosowny zapis na wydruku z tacho a po rozładunku pauza. Jako, że drugi z rozładunków miał być w Wenecji więc zdecydowaliśmy się podjechać do niej tuż po pauzie by móc pozwiedzać (był to już mój 3 raz tam). Po przyjeździe na lagunę udaliśmy się w tłum – była niedziela, bardzo ładna pogoda więc turystów zatrzęsienie. Spacerowaliśmy około 4 godzin. Mój zmiennik Artur był tu pierwszy raz więc mocno go wszystko fascynowało. Po wszystkim wypiliśmy po napoju regenerującym, obejrzeliśmy film i położyliśmy się spać co w sumie nie było wcale łatwe gdyż wysoka temperatura otoczenia utrzymała się w nocy i dokuczały nam weneckie komary.
Rankiem szybka zrzutka, wizyta na myjni i jazda na pierwszy załadunek – do miejscowości gdzie mieliśmy pierwszy rozładunek – Porto Viro po cztery palety marchewek. Po nich jeszcze dwa miejsca gdzie załadowaliśmy Łącznie 29 palet świeżutkich truskawek – których też kilka małych pojemniczków dostaliśmy od ładujących. Szybki rozładunek, szybki załadunek więc dostaliśmy wytyczne by się jakoś specjalnie nie spieszyć i przez Austrię nie jechać w nocy. Stanęliśmy więc na znanym wielu Nosslachu (notabene zamkniętym od niedawna aż do końca listopada). Rano ruszyliśmy dalej i trzy godziny po północy następnego dnia byliśmy u celu czyli w duńskim Tilst.
Po rozładunku i wykręceniu 9h pauzy udaliśmy się do Norresundby (przedmieścia Aalborga) by po rozładowaniu spędzić tam około 36h pauzy na parkingu przy supermarkecie (naprawdę dobre miejsce na pauzę – no z jedynym minusem bo brakiem prysznica).
Po pauzie pierwszy załadunek w Aalborgu, drugi w Hirsthals i trzeci w znienawidzonym Laeso we Frederikshavn. Ci którzy czytają uważnie moje opisy wiedzą o co chodzi a tym którzy nie bądź zapomnieli przypominam, że to ta firma gdzie jesteśmy zmuszani do samodzielnego ładowania ręcznym wózkiem paletowym palet z mrożonką które ważą ok. 600kg sztuka w mają wysokość ok. 2 metrów. Po drugim załadunku odmówiłem podjęcia ostatniego z przyjęciem na siebie wszelkich konsekwencji z tego tytułu mogących wyniknąć włącznie ze zwolnieniem z pracy. Gorąca linia trwała jakąś godzinę – podniosłem ciśnienie mojej ulubionej spedytorce Ani – ale efekt był taki, że podjechałem pod firmę, poinformowałem, że sam ładował nie będę. Szefostwo Laeso zatelefonowało do Frigoscandii i... towar załadowali mi pracownicy Laeso. Bardzo często zdarzają się załadunki/rozładunki samodzielne i zazwyczaj nie mam nic przeciwko bo jest to zawsze jakaś forma gimnastyki ale w tej firmie robił tego nie będę bo ładowanie ręczne nie ma tam absolutnie sensu. Niczyim parobkiem nie będę a tak się właśnie kiedyś tu poczułem gdy próbowałem zmieścić gówniano ułożone palety a kilku Duńczyków się ze mnie śmiało.
Ładunek był do Padborga w którym to wylądowaliśmy piątkowego popołudnia. Po odstawieniu na rozładunek samej naczepy udaliśmy się na prysznic, zakupy i relaks.
Rano dowiedzieliśmy się, że jedziemy dokładnie w to same miejsca co tydzień wcześniej czyli Porto Viro i Wenecja. Po drodze spokój, żadnego korka, żadnych przestojów więc z czasem wszystko w porządku. Po pierwszym rozładunku znów zwiedzanie Wenecji (czwarty raz).
W poniedziałek rano informacja o tym, że mamy jeden załadunek w miejscowości Lana koło Bolzano a z nim mamy jechać znów spokojnie do Rostocku i dalej promem do Szwecji.
Po drodze tankowanie i jakiś problem z kartami paliwowymi (drugi miesiąc z rzędu na przełomie nowego i starego miesiąca karty są odrzucane mimo, że firma nasza nie zalega z żadnymi płatnościami). Pauzę zdecydowaliśmy się robić na parkingu przy Aldiku w Denkendorfie. Na prom do Rostocku dojechaliśmy w strugach ulewnego deszczu około 18:30 we wtorek. Rejs „Niemcem” spokojny, nawet dobry obiad – na „Niemcu” zawsze udaje mi się dostać specjalne wegetariańskie danie, bo na „Szwedzie” jedynie bezsmakowe ziemniaki i surówka. Po obiedzie prysznic, regeneracyjny napój, film i spanie.
Po kiepskim śniadaniu, zjazd, zakup winiety i kierunek Helsingborg. Na miejscu byliśmy tuż przed ósmą rano, ale na rozładunek przyszło nam czekać aż do 11. Po nim od razu załadunek w helsingbor’skim oddziale Frigoscandii – samodzielny, na hali gdzie temperatura wynosi minus 24 – dostałem na szczęście specjalny kombinezon więc zmarzła mi tylko twarz.
Rozładunki cztery z czego wszystkie dopiero za dwa dni czyli w piątek rano gdyż czwartek był w Danii dniem wolnym od pracy. Dość męczącą pauzę kręciliśmy więc na parkingu przy autostradzie jakieś 12km od Odense. Męczącą gdyż na pace mieliśmy wysoko załadowaną mrożonkę więc agregat włączał się nam co chwilę, ale takie są „uroki” jazdy chłodnią.
W piątek rano pierwszy rozładunek w Odense, drugi w Middlefart i dwa ostatnie w Vejle. Ostatni z nich miał być w firmie Andreas Andresen i było to zaledwie osiem kartonów. Rozładunek ich trwał prawie 2 godziny gdyż na podstawie dokumentów które nam do towaru wydano nikt nie potrafił określić co to właściwie jest i dla kogo jest przeznaczone. Na szczęście moja lista rozładunkowa nieco sprawę rozjaśniła a kilka telefonów po zainteresowanych firmach dało rezultat.
Po tym rozładunku był już tylko zjazd do Padborga, pakowanie, sprzątanie auta i zjazd do domu.
Zdjęcia:
http://filip1125.picturepush.com/album/155878/p-I.html