Strona 13 z 40 [ Posty: 798 ] Przejdź na stronę Poprzednia 111 12 13 14 1540 Następna
Autor
Wiadomość
Post Wysłano: 16 lis 2011, 0:09

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik


Rejestracja: 26 cze 2008, 10:53
Posty: 512
GG: 12345722

Jeśli Cię to jeszcze bardziej zmotywuje - miałem iść spać ale tyle to poczekam :D


Post Wysłano: 16 lis 2011, 0:30
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
Jeśli Cię to jeszcze bardziej zmotywuje - miałem iść spać ale tyle to poczekam :D
Lepiej idź i zarezerwuj czas na jutro bo w wordzie wyszło tego 15 stron :) a zdjęć jest około 300.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 16 lis 2011, 1:53
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Dawno niczego ode mnie nie dostaliście, ale w końcu są nowości. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, o czym głównie w tekście. Zmian nastąpiło sporo gdyż ostatni opis to czas, kiedy jeździłem chłodnią w podwójnej obsadzie, byłem kawalerem i było ciepło a teraz jeżdżę z „firaną” sam, jestem żonaty i jest, co raz zimniej. Ale od początku.

Ostatnia trasa na chłodni przebiegała bardzo spokojnie i bez jakichkolwiek komplikacji w tych samych kierunkach co zwykle, więc nie jest warta szczegółowego opisywania. Jedyny fakt warty odnotowania to ten wynikający z tego, że ostatniego dnia zdałem naczepę chłodnię i pożegnałem się obsługą terminala Frigoscandii w Padborgu informując ich, że jeśli w ogóle się jeszcze spotkamy to zdecydowanie incydentalnie. Naczepa została odstawiona na terminal, sporządzono protokół i wyruszyłem samym ciągnikiem do Szczecina. W sobotni wieczór odstawiłem auto na bazę, z której w najbliższy dzień roboczy pojechało do serwisu na okresowe przeglądy.

Czas spędzony w domu został skrócony o dwa dni bo już w czwartek rano zjawiłem się na bazie celem wyjazdu po nowo zakupioną naczepę kurtynową, czyli „firanę”. Jako, że obecność mojego auta na bazie w niedzielę nie umknęła uwadze, mieszkającego nieopodal forumowicza WC, Mareck10, ugadaliśmy się na „spot” gdyż wiedziałem, że będę musiał jechać najpierw po auto do serwisu Mercedes-Benz w szczecińskiej dzielnicy Dąbie. Spotkaliśmy się pod bramą bazy jednak niedane było Markowi pojechanie ze mną po auto, gdyż zawoził mnie po nie mój szef, który dysponuje autem-naleśnikiem, które ma tylko dwa miejsca siedzące. Szkoda Marka fatygi, ale byłem przekonany, że do serwisu zabierze mnie firmowym busem jeden ze spedytorów. Mam nadzieję, że będzie jeszcze nie jedna okazja by się spotkać ponownie.

Przed odwiezieniem do serwisu odebrałem w biurze wszelkie potrzebne do odbioru upoważnienia, zaświadczenia oraz tablice rejestracyjne i dowód gdyż naczepa została od razu zarejestrowana w PL.
Po odebraniu auta z serwisu, pojechałem je zatankować oraz by zamontować nowe radio FM i wyregulować CB. Jako, że znaleziony przeze mnie serwis nie miał dojazdu dogodnego dla ciężarówek to jego właściciel świadczy usługi mobilne więc umówiliśmy się w miejscu tankowania. Radio, które w aucie zamontowałem jest przystosowane do mocy 12V dlatego też potrzebowałem pomocy fachowca. Cała operacja przebiegła nadzwyczaj sprawnie i profesjonalnie gdyż pan Jarek wszystko przygotował wcześniej w swoim warsztacie. Jeśli ktoś ze Szczecina potrzebuje pomocy fachowca od CB to polecam i zapraszam po kontakt. Montaż nowego radia został wymuszony faktem, że fabryczne radio Mercedes-Benz, mimo, że gra całkiem dobrze nie odtwarza plików MP3, nie ma wejścia USB ani AUX.
Po wszystkim udałem się już prosto na granicę i dalej do położonej w Niemczech miejscowości Burtenbach gdzie znajduje się fabryka firmy Koegel. Jako, że zazwyczaj pierwszego dnia po powrocie z wolnego mam problemy z utrzymaniem należytej uwagi przez pełne 4,5 godziny zmuszony byłem zrobić po drodze dwie pauzy zamiast jednej. Na miejscu zameldowałem się późnym wieczorem i od razu położyłem się spać.

Rankiem udałem się od razu do biura firmy by dopełnić wszelkich formalności związanych z odbiorem naczepy. Po zostawieniu właściwych dokumentów udałem się pod prysznic i by zjeść śniadanie a chwilę po nim poproszono mnie o wjazd na teren placu, bo naczepa już została przygotowana przez obsługę. Ciekawe było to, że połowa placu zastawiona była naczepami pewnej polskiej firmy z Jędrzejowa, która jak czytałem w branżowej prasie zamówiła ich podobno 150 sztuk.

Obrazek

Po sprawdzeniu naczepy, założeniu tablic rejestracyjnych i podczepieniu udałem się na pierwszy załadunek. Nie był on daleko, bo jakieś 70km w miejscowości Tettnang. Dojechałem na miejsce dość szybko, trochę czasu zmarnowałem jednak na poszukiwanie firmy gdyż miasteczko było całe rozkopane. Załadunek przebiegł sprawnie w towarzystwie miłej Pani kierowniczki magazynu. Załadowałem jakieś ekstrakty do produkcji piwa i innych napojów dla pewnego norweskiego browaru. Po załadunku od razu ruszyłem na północ, po drodze spotkałem się w okolicach Norymbergii z jednym z kolegów z firmy, który to odbierał identyczną naczepę tydzień wcześniej a miałem mu do przekazania kartę serwisową do niej. Na pauzę stanąłem kawałek dalej około 20:00.

Następnego dnia rano ujechałem jedynie trzy godziny, kawałek za Lipsk bo dopadł mnie sobotni zakaz. Po jego zakończeniu o 20:00 ruszyłem dalej by dotrzeć do Rostocku, w którym zameldowałem się o pół do pierwszej w nocy. Na terminal wjechałem jednak dopiero po 5 rano gdyż w nocy bramki są zamknięte. Prom miałem o ósmej.

Po promie udałem się od razu na parking bo pauza wymagała „dokręcenia” a i towar miałem dostarczyć do Drammen dopiero w poniedziałek, więc nie wymagał on specjalnego pośpiechu. Z Trelleborga wyruszyłem tuż po południu i około 20 byłem na granicy szwedzko-norweskiej. Tam spotkałem kolegę z Andaro który czekał na dokumenty do odprawy – ja z kolei spodziewałem się, że spędzę na niej zaledwie chwilę – jakże się pomyliłem. Najpierw okazało się, że wszędzie trzeba stać w potężnej kolejce, a po dopchaniu się do spedycji okazało się, że nikt nie przesłał im moich dokumentów – łaziłem więc od Ajfasza do Kajfasza i z dopiero następnego dnia o 10 rano sprawa została załatwiona.

Do Drammen dojechałem około pierwszej po południu. Na miejscu okazało się, że nikt nie wie za bardzo co im przywiozłem, po co i gdzie to złożyć. Po około 45 minutach oczekiwania polecono mi wjechać na teren browaru z zupełnie innej strony i przydzielono starszego Pana do rozładunku. Starszy Pan okazał się nie mówić po angielsku, co w Norwegii należy uznać za dość niespotykaną sytuację, a do tego niezłą fajtłapą. W trakcie wyciągania z auta pierwszych trzech palet, dwie z nich wywrócił i uszkodził. Z następnymi poszło już łatwiej, ale cały rozładunek zajął mu prawie dwie godziny.

Obrazek


Po wszystkim od razu skierowałem się do Arendal gdyż w międzyczasie otrzymałem informacje o kolejnym załadunku.
Na miejscu okazało się, że ładuję zmieloną skałę w big-bagach o łącznej wadze 25 ton. W smsie była także informacja, że wszystkie dokumenty do ładunku dostanę w porcie w Kristiansand wraz z biletem na prom do Hirsthals. Po załadunku, sztaplarkowy od razu się ulotnił a ja po zabezpieczeniu worków udałem się od razu do portu. W porcie okazało się, że nie ma tam żadnych moich dokumentów i polecono mi przyjść ponownie następnego dnia o 5 rano (prom miałem mieć o 8).

Rankiem dokumentów dalej nie było, więc poranny prom przepadł. Na promowisku spotkałem znajomego ze Szczecina więc oczekiwanie na dokumenty i kolejny prom mijało szybko i przyjemnie. Papiery dostałem około godziny 14 i popłynęliśmy promem o 16:30. Szkoda, że wszystkie promy nie są tak wyposażone i zapewniają posiłki na takim poziomie jak ten który pływa między Kristiansand a Hirsthals. Polecam :)

Po promie konieczne było dopełnienie formalności celnych w Danii i jazda na Włochy. Jako, że w nocy jakoś kiepsko mi się jechało stanąłem na pauzę około 5 rano gdzieś koło Hamburga.
Następnego dnia start, około 16 więc znów jazda nocą i kolejnego dnia również. W miejscu przeznaczenia, czyli włoskim Peveragno pojawiłem się w czwartek. Okazało się, że z przywiezionej przeze mnie zmielonej skały włosi wyrabiają kostkę brukową.

Kolejny załadunek to Pavia i 20 ton ryżu par-boiled przeznaczonego do Szwecji.
Droga spokojna i bez komplikacji, nie licząc zakazów weekendowych. Prom z Rostocku już w poniedziałek przez zakazy. Dojazd do Strangnas również bez komplikacji. Samodzielny rozładunek i ciekawa pogawędka z pewną pielęgniarką która przyjechała rozładować ciężarówkę męża.

Kolejny załadunek dostałem w Gavle, na północ od Sztokholmu. Jako, ze wozimy bardzo często papier zdążyłem już być w kilku papierniach, ale takiej ogromnej jak w Gavle, jeszcze nie widziałem. Ogromny był również panujący przy rampach załadunkowych smród. Kierunek wiatru był mocno niesprzyjający, bo kierował ów smród z instalacji odstojników czy innej chemii służącej do produkcji papieru w stronę ramp załadunkowych – klamerka na nos. Po załadunku udało mi się dotrzeć jedynie do miejscowości Motala gdzie spędziłem noc. Następnego dnia o 17:30 odebrałem w Trelleborgu bilet na prom do Rostocku o wjechałem na promowisko.

Trasa do Włoch spokojna, ale z wątpliwą atrakcją przejechania się z ciężarówką pociągiem przez Austrię.
Rozładunek po trzech godzinach czekania od przyjazdu do pewnej firmy w Modenie a także załadunek tego samego dnia około 21 w hucie w Valesse Di Oppeano koło Werony. Po załadunku czasu starczyło mi tylko na tyle by wyjechać za bramę huty.

Następnego dnia rano szybka jazda by zdążyć dojechać jak najdalej przed początkiem zakazów. Sms informował o tym, że towar jest przeznaczony do Neuss k. Kolonii i tam jadąc między zakazami się udałem. Pod firmą zameldowałem się w poniedziałek rano około 10. Wyciągnąłem dokumenty z teczki i stwierdziłem, że stoi w nich odbiorca z Hannoweru a nie Neuss – podpisując cmr’y zupełnie nie zwróciłem na nie uwagi bo byłem dość wyczerpany całym dniem upału. Szybki telefon do mojej spedytorki Ani i okazuje się, że faktycznie towar jest do Hannoweru a nie Neuss. Nikt do tej pory nie wie, dlaczego podano mi inny adres w sms’ie, ale moja wina, że nie spojrzałem co podpisuję. Jako, że rankiem wbiłem się w potężny korek w Kolonii, więc do Hannoweru zabrakło mi jakieś 20 minut – trudno.
Następnego dnia rano, rozładunek i oczekiwanie na dane załadunku. Dość długie to czekanie było bo dopiero około 14 kazano mi jechać do Lubeki. Po drodze wbiłem się w ogromy korek przed Hamburgiem, przez który zmuszony byłem przedłużyć czas pracy, czas jazdy a na załadunek dojechałem dopiero następnego dnia rano.

Na miejscu okazało się, że ów ładunek miał podjąć dzień wcześniej kolega z Andaro, ale jego auto akurat podczas podjeżdżania pod rampę uległo awarii i zostało przez nią uziemione. Czekał on więc na serwis a towar załadowałem ja. Po załadunku udałem się szybko na berliński ring gdyż tego dnia zjeżdżałem do domu i to aż na 10 dni wolnego.

Po tym pseudo-urlopie wystartowałem w sobotę i ruszałem z berlińskiego ringu do Rostocku i dalej do Szwecji. Naczepa załadowana była aluminiowymi prętami, które to przeznaczone były dla trzech szwedzkich odbiorców.

Po „dokręceniu” pauzy promowej udałem się do pierwszego z nich, mającego siedzibę w Goteborgu. Jako, że w nigdy wcześniej w owej firmie nie byłem to i nie wiedziałem czy w jej okolicy można bezpiecznie zaparkować toteż zdecydowałem się pod samą firmą nie spędzać nocy a zatrzymać się na jednym z parkingu przy stacji benzynowej po drodze do Goteborga. W poniedziałkowy ranek pojawiłem się o 7:20 pod firmą, dość szybko rozładowano właściwą jej część towaru i mogłem jechać dalej.
Kolejny rozładunek to Karlstadt. Na miejscu okazało się, że w biurze firmy jest tylko jedna osoba – bardzo miła Pani, która poinformowała, że wprawdzie obsługuje wózek widłowy, ale nie wie, czy da sobie radę z rozładunkiem aluminiowych prętów. Zajęło jej to trochę dłużej niż w poprzedniej firmie, ale dała radę – w trakcie rozładunku przyznała się, że zasadniczo to pracuje ona jako tzw. nocny listonosz na szwedzkiej poczcie tj. w godzinach od 3 w nocy do 8 rano a na 10 przychodzi sobie dorabiać właśnie w tej firmie która handluje metalami.

Po rozładunku udałem się szybko na ostatni do Norrkoping. Niestety odbiorca ostatniej partii mojego ładunku, towar przyjmował jedynie do godziny 15:15 a pojawiłem się u niego jakiś kwadrans później a i przede mną czekały już na rozładunek następnego dnia dwa inne auta. Nocka pod firmą więc.
Rankiem rozładunek i powrót do Karlstadt by załadować tam papier w Stora Enso. Na miejscu musiałem odczekać jakieś 2 godziny zanim zaczęto mnie ładować. Załadunek szybki i sprawny przez młodą sztaplarkową i długie, mozolne zabezpieczanie ładunku w mało sprzyjających warunkach (gorąco, pod namiotem). Po załadunku na styk z tachem udało mi się dojechać do Trelleborga by móc popłynąć wieczornym promem do Rostocku. Na promowisku spotkałem kolegów z Andaro, więc nie płynąłem sam.

Następnego po dokręceniu pauzy „na betonce” ruszyliśmy na Włochy. Po drodze zatrzymaliśmy się na ringu, bo jeden z nas potrzebował skoczka na swoją trasę. Na parkingu, na którym zwykle stajemy po skoczków lub podmiany podszedł do nas pewien Polak z zapytaniem czy podwieźlibyśmy go w stronę Lipska. Jako, że ja jechałem sam a i nie raz zdarzało mi się w przeszłości podróżować auto-stopem powiedziałem, że nie ma problemu. Okazało się jednak, że jest ich dwoje, bo na stacji benzynowej czekała jeszcze koleżanka. Poinformowałem, że w przypadku kontroli pokrywają osobiście ewentualny mandat za jedną osobę nadprogramowo w aucie, na co przystali. Ruszyliśmy więc a po drodze okazało się, że mają więcej szczęścia, bo Lipsk nie był ich miejscem docelowym a Neapol. Jako że jechaliśmy do Włoch to spędzili z nami dwa dni w trasie. Okazali się dość kontaktowymi osobami więc czas w trasie szybko mijał. Wysadziłem ich koło Bolonii życząc powodzenia – autostopowicze obiecali przysłać pocztówkę z Neapolu – niestety słowa nie dotrzymali.

Po rozstaniu się z autostopowiczami dojechałem jeszcze tego dnia w okolice Pescary gdzie na jednym z parkingów przy autostradzie spędziłem noc a następnego dnia rano stawiłem się na rozładunku w Balsorano. Po rozładunku szybko dostałem informację o kolejnym załadunku w Fabriano. Były to jakieś elementy AGD do Whirlpoola. Po załadunku i dopełnieniu wszelkich wymaganych formalności wyjechać mogłem jedynie za bramę bo tego dnia od godziny 16 obowiązywał we Włoszech całkowity zakaz dla ciężarówek. Stanąłem więc na pobliskiej stacji benzynowej, z której pewien gamoń próbował mnie wygonić, ale gdy mu powiedziałem, że jedynie polizia bądź karabinierzy mogą mnie do tego zmusić, odpuścił.

Zakaz kończył się następnego dnia wieczorem i wtedy też ruszyłem dalej. Trasa do Rostocku przebiegała spokojnie i bez komplikacji. Na promie spotkałem kolegę z firmy i po dokręceniu pauzy w Trelleborgu ruszyliśmy dalej razem. On jechał do Jonkoping a ja kawałek dalej, do Mariestadt, bo tam miałem rozładunek w dość dużej firmie składującej AGD. Po rozładunku przez czas jakiś nie przychodziły informacje o załadunku, ale była to już pełnia okresu urlopowego we Włoszech i zaczęło się robić krucho z załadunkami. Po kilku godzinach polecono mi jechać do Sodertalje na załadunek, który miał nastąpić tam następnego dnia. Będąc w kontakcie z jednym z kolegów z Andaro wiedziałem, że jest on właśnie tam i też ma jutro ładować. Okazało się, że na tej samej ulicy. Myśleliśmy, że będzie to załadunek w firmie Scania gdyż z niej właśnie słynie Sodertalje, ale ku naszemu dość sporemu zdziwieniu następnego dnia załadowano nas kompletem 33 palet… chipsów ziemniaczanych dla IKEA Italia. Załadunek był samodzielny a że stanęliśmy przy dwóch rampach jednocześnie to pomogliśmy sobie wzajemnie i wszystko poszło błyskawicznie. Ku kolejnemu zdziwieniu za samodzielny załadunek w firmy wyjechaliśmy obdarowani sporym kartonem chipsów – przyznaję, że bardzo dobrych – robionych podobno ze specjalnej odmiany ziemniaków, uprawianej w najbardziej wysuniętym na północ regionie Szwecji gdzie sezon jest krótki ale intensywny gdyż latem słońce świeci tam przez całą dobę.
Po załadunku ruszyliśmy w kierunku Trelleborga, po drodze pauzując w Jonkoping gdzie na załadunek czekał kolega, z którym płynąłem ostatnio promem. Jak się później okazało dojechał do niego jeszcze jeden i jeszcze jeden bez załadunku i po trzech dniach czekania wrócili oni z jednym autem na bazę zostawiając auta w serwisie Volvo w Jonkoping – tak kiepsko było z załadunkami. Nasz ładunek też trafił się niejako cudem od spedycji, pod którą jeżdżą nasze chłodnie, bo ta, pod którą zwykle jeździmy dla nas nic nie miała a pięć aut bez załadunku przez kilka dni to już była by mała katastrofa dla firmy.
Udało nam se również w drodze do Trelleborga odwiedzić miejsce tragicznej śmierci pierwszego wokalisty zespołu Metallica który zginał 27 września 1986 roku w wypadku autokaru w okolicach Ljungby w Szwecji.

Obrazek


Promem popłynęliśmy jeszcze tego samego dnia a rano po zjechaniu z promu posprzątaliśmy auta i spakowaliśmy gdyż oboje zjeżdżaliśmy do domu.

Telefon dotyczący następnego wyjazdu otrzymałem już w środę. Było to uściślając zapytanie-prośba o to czy pojadę nie swoim autem na Norwegię. Wolałbym swoim, ale skoro tak się sytuacja ułożyła a i że była to właśnie Norwegia to zgodziłem się. Wyjazd nastąpił w piątek po południu. Około 21:00 byłem już na miejscu podmiany i po zapakowaniu się do auta i krótką pogawędką z właścicielem auta – Marcinem, z którym pojechałem w pierwszą swoją trasę w Andaro. Prom miałem z Rostocku, o 23:00 więc należało się dość spieszyć.

Następnego dnia byłem w Trelleborgu. Po drodze do odbiorców, bo było dwóch, musiałem zahaczyć o Oslo celem przeładunku części towaru z innej naczepy, więc nie musiałem się specjalnie spieszyć. Zostałem więc do niedzieli i po południu ruszyłem do Oslo. Tym razem na granicy wszystkie dokumenty były gotowe i nie musiałem stać w żadnej z kolejek.

Przeładunek miał miejsce w poniedziałek rano w firmie Schenker. W poniedziałkowy ranek panuje tam spory kocioł więc musieliśmy odczekać na swoją kolej i przeładunek ten był dla mnie mało zadowalający. Na naczepie miałem załadowane od ściany cztery systemy klimatyzacji dachowej do autobusów a dalej dwie skrzynie biegów do wozideł przemysłowych i podwójną oś do tychże. Od kolegi zabierałem dodatkowo jeszcze dwie skrzynie biegów z osprzętem w drewnianych pudłach. Jako, że klimatyzacje miałem rozładowywać w pierwszej kolejności miały być one przełożone na tył naczepy a na ich miejsce włożone skrzynie od kolegi i przesunięta do przodu cała reszta. Niestety poinformowano nas, że mają w Schenkerze tyle pracy, że mogą mi jedynie dorzucić towar od kolegi bo na żadne przeładunki nie mają czasu. Więc zamiast mieć dociążoną oś napędową wyjechałem z notabene sporo odciążoną, co jak się później okazało było przyczyną ciekawych problemów.

Pierwszy rozładunek to miejscowość Stryn. Trasa przepiękna, malownicza z niesamowitymi widokami, szczególnie jeśli się jest tam po raz pierwszy. Po drodze przyszło jechać przez kilka spadających w dół serpentynach, co z odciążoną osią napędową było, szczególnie w pierwszej chwili dość stresujące, gdyż skręcając auto na „zawijce” naczepa jeszcze przez chwilę jechała dalej prosto – jedyna metoda to pokonywać te najostrzejsze części zakrętów z możliwie jak najmniejszą prędkością wytracaną jeszcze sporo przed zakrętem. Firma, w której miałem się rozładowywać pracowała jedynie do godziny 15:30 a ja, również przez problemy z gówniano załadowanym autem, stawiłem się w Stryn około 17:00. Jednakże wcześniej poinformowałem o planowanej godzinie przybycia moją spedytorkę Anię, która to załatwiła, iż w firmie czekać miał ktoś to miał mnie rozładować. Tak też było w rzeczywistości, choć musiałem na tego kogoś chwilę poczekać. Gość przyjechał, rozładował, podbił dokumenty i pojechał a ja zostałem z do połowy pustą naczepą, na której całość ładunku spoczywała na osiach naczepy. Pierwszy problem pojawił się już przy próbie wyjechania z firmy gdyż znajdowała się ona nad rzeką i wyjeżdżało się z niej na dość stromą groblę w dodatku pod kątem prawie 90 stopni. W pewnym momencie okazało się, że utknąłem gdyż auto pod górę iść nie chciało więcej jak pół metra a w wyniku rozpaczliwego manewrowania za naczepą miałem jakąś furgonetkę. Sytuacja patowa, ale znalezienie wyjścia konieczne, poszedłem więc poszukać właściciela furgonetki po to by ją przestawił o kilka metrów. Dość szybko znalazłem właściciela firmy, do której należało auto, jednak po kilkuminutowych poszukiwaniach okazało się, że nie ma kluczyków do auta gdyż zabrał je ze sobą kierowca na co dzień jeżdżący u niego w firmie tym autem. Jednak Norwedzy to nie Włosi, więc właściciel otworzył garaż, wyjechał z niego sztaplarką i przestawił nią zawadzającą mi furgonetkę i jeszcze pomógł wymanewrować z feralnego podjazdu i wyjechać z firmy pod prąd tą samą drogą którą wjechałem. Ruszyłem dalej na drugi rozładunek. Dojechałem do miejscowości Stranda skąd miałem się przeprawić na drugą stronę fiordu do Liabygda. Stranda to malutka miejscowość położona jak nie trudno się domyślić tuż nad fiordem. Na promenadzie przez przeprawą siedziało sobie dwóch chłopaków i piło piwo. Postanowiłem ich zapytać o szczegóły przeprawy, podszedłem i zapytałem po angielsku. Odpowiedź zaś dostałem najczystszą polszczyzną. Cały więc czas oczekiwania na przeprawę upłynął nam na pogawędce, do której w pewnym momencie przyłączyli się pasażerowie osobowego auta również czekającego na prom – również Polacy.

Na promie miałem problem z płatnością zań gdyż terminal nie przyjmował żadnej z posiadanych przez nas kart paliwowych, ani płatniczej a gotówki w NOK ani takiej sumy w Euro nie posiadałem. Na szczęście moja prywatna karta płatnicza przeszła. Prom płynie na drugą stronę fiordu zaledwie 10 minut, więc tuż po uporaniu się z płatnością musiałem z niego zjeżdżać. Zaraz po dobiciu do brzegu droga na którą się wyjeżdża idzie po górę na odcinku kilku kilometrów, nawet nie specjalnie stromo, bo chyba jedynie kilka %. Jednak z odciążoną osią napędową, po mokrym asfalcie podjazd pod taką górkę to swoista męczarnia, gdyż za każdym razem gdy dodało się trochę więcej gazu koła mielą asfalt w miejscu a stanąć i potem ruszyć na pewno nie byłoby łatwo. Cały czas delikatnie operując gazem udało się wspiąć na górę. Stanąłem na pierwszym większym parkingu i poszedłem spać.

Następnego dnia asfalt cały czas był mokry, ale na szczęście nie było serpentyn ani zbyt długich podjazdów. Kolejna tym razem półgodzinna przeprawa Vestnes-Molde, dalej tunel i byłem na miejscu w firmie Doosan-Moxy w Elnesvagen.

Obrazek

W trakcie odbezpieczania ładunku pojawił się szybko kolejny Polak w dodatku pochodzący ze Szczecina z zapytaniem czy nie zabrałbym mu czegoś do Szczecina. Zazwyczaj, jeśli człowiekowi dobrze z oczu patrzy, nie odmawiam. Po rozładunku czekałem jednak na niego ponad godzinę, ale się nie pojawił ani nie zatelefonował na dany mu wcześniej numer mojej komórki. Trudno.

Podsumowując. Widoki niesamowite ale nie wyobrażam sobie jazdy z tak załadowanym ładunkiem, w tych rejonach, zimą. W ogóle w kilku miejscach zastanawiałem się jak pokonuje się je zimą mając nawet dobrze rozłożony ładunek. Jakiś czas później rozmawiałem z naszym nieocenionym modem Jeszkinem, który to powiedział, że na pewno są w Norwegii jeszcze ciekawsze i dużo trudniejsze odcinki dróg.

Obrazek


Załadunek już mi załatwiono na następny dzień w miejscowości Sveg w Szwecji, dokąd bezpośrednio się udałem. Jakieś 30km za Elnesvagen miejsce miały roboty drogowe, więc trochę przeorganizowany był ruch w kilku miejscach. Najpierw malowane były oznaczenie poziome jezdni a za następnych zakrętem stał koleś z lizakiem i kierował nim z głównej drogi, którą zmierzałem. Zastosowałem się do jego wskazań i zjechałem z drogi na jak się okazało kontrolny parking gdyż ów koleś był funkcjonariuszem norweskich służb kontroli drogowej na wzór naszego ITD. Cóż zdarza się.
Kontrola poza rutynową dokumentów auta i naczepy objęła w 100% jedynie informacje zapisane w tachografie i na mojej karcie. Chyba była dość szczegółowa gdyż zajęła kontrolerom prawie godzinę – niczego ciekawego nie znaleźli, więc oddali dokumenty, wręczyli protokół kontroli i życzyli szerokiej drogi.

Około godziny 22:30 dojechałem do Sveg, co ciekawe sporą część trasy pokonując praktycznie samotnie gdyż od około godziny 19 auta na trasie spotykałem jedynie sporadycznie i to praktycznie jedynie zmierzające w odwrotnym niż ja kierunku – takie sytuacja wzbudzają podejrzenia o to czy aby na pewno jedzie się właściwą trasą :)

W Sveg spotkałem jeszcze jednego z pracowników tartaku, w którym miałem się ładować następnego dnia, który to pokazał mi pomieszczenia w których mogłem się wykąpać, ugotować i zjeść.
Następnego dnia około 7:15 rozpoczął się załadunek drewna (listwy). Jako, że były one dość wysokie musiałem trochę poskakać z pasami do ich zabezpieczenia. Po tym ruszyłem i wyjechałem swoje około 18:00. Następnego dnia dojechałem już do Trelleborga i wieczorem popłynąłem do Rostocku.

Gdy ruszałem z Rostocku dostałem informację o tym, iż w drodze na Włochy przesiądę się na swoje auto, do którego od ponad tygodnia zaczepiona jest ponownie chłodnia, gdyż taką podjęto decyzję by uniknąć problemów z załadunkami we Włoszech na plandeki. Liczyłem na to, że spotkamy się gdzieś za Norymbergą jednak poinformowano mnie, że kierowca jadący moim autem będzie w stanie dotrzeć jedynie w okolice Lipska – nie wiem jak on to sobie obliczył lub co z czasem zrobił, ale trudno. Stanąłem więc na Shellu Osterfeld i tam czekałem na swoje auto. Kolega przyjechał dopiero około północy. Przepakowałem się zaraz po wykręceniu pauzy i ruszyłem z chłodnią na Włochy do doskonale znanego Colturano. Jako, że byłem sam dojechałem jedynie do włoskiego Vipiteno a w poniedziałek rano dotarłem do pierwszego celu. Rozładunek tradycyjnie około dwugodzinny i dalej jedynie jakieś 80km do firmy Esselunga w Biandrate. Firma owa to dystrybucyjny moloch z ponad 200 rampami, na którą przed wjazdem trzeba zrobić specjalne przepustki. Podjechałem więc pod szlaban, wysiadłem z dokumentami i podszedłem do budki ochrony by ją wyrobić. „pan” ochroniarz polecił mi udać się najpierw na parking, zaparkować auto, przyjść z powrotem, wyrobić przepustkę, wrócić do auta i dopiero wjechać na firmę. Uznałem to za czynność bezsensowną gdyż wyrobienie przepustki trwa jedynie krótką chwilę, auto moje nie blokuje wjazdu a na towar na 100% już czekają. „pan” ochroniarz tradycyjnie posługuje się jedynie tym językiem który ma w gębie, więc wezwał wyższego rangą który to okazał się jeszcze większym imbecylem niż niższy gdyż rozmowę zaczął od poinformowania mnie, że skoro jestem we Włoszech to muszę mówić po włosku – ciekawym jak Ci debile podróżują skoro wychodzą z takiego założenia a sami nie mówią w żadnym języku poza ich własnym??? No to pogadaliśmy sobie. Wróciłem do auta, zaparkowałem, wróciłem do budki wyższy poinformował mnie, że na firmę nie wjadę, więc przepustka mi niepotrzebna. Udawał, że gdzieś dzwoni i poinformował, że da znać jak dostanie informacje o tym kiedy towar będzie im potrzebny. Piach ci w oczy debilu. Wykonałem telefon do spedycji, że jestem na miejscu i nie chcą mnie wpuścić – dla zabezpieczenia przed obciążeniami za spóźnienie. Po około trzech godzinach wyższy rangą imbecyl przyjechał autem na parking by powiedzieć mi, że dziś nie wjadę na firmę. Poczekałem jednak do godziny 16:00 aż zmieni się obsada ochroniarzy i gdy to się stało, poszedłem raz jeszcze do budki. Dostałem przepustkę z zapytaniem, dlaczego stoję od rana na parkingu skoro towar był awizowany na 9 rano (sic!). Nóż się w kieszeni otwiera. Mam jakieś takie szczęście do wszelkiej maści funkcjonariuszy służb mundurowych i pseudo mundurowych, którym ów mundur/uniform odbiera resztki rozumu i powoduje, że czują się dużo bardziej władczymi niż winni być.

Jako, że naczepa miała oś podnoszoną a byłem rozładowany to ją podniosłem i udałem się na najbliższy parking z toaletą i prysznicem (mimo weekendowego zakazu). Po ujechaniu zaledwie kilkuset metrów zauważyłem, że prawe koło uniesionej osi jest za nisko i przy pokonywaniu nierówności dotyka podłoża. Gdy stanąłem okazało się, że na felgę założona jest opona w nieodpowiedniej wysokości, zamiast 55 założono 70. Po kilku dniach okazało się, że ekipa która ciągnęła tę naczepę przede mną miała wystrzał we Włoszech tydzień wcześniej a serwis który przyjechał ją naprawić nie miał innej (sic!). Opona ta była przyczyną kolejnych problemów kilka dni po tym, ale o tym później.

Dojechałem na parking oddalony od Biandrate jakieś 20km a jako, że była to niedziela spędziłem ją na nim. Nie była to zbyt szczęśliwa lokalizacja gdyż stanąłem wzdłuż płotu który oddzielał parking od linii kolejowej po której pociągi jeżdżą z prędkością około 200km/h o ile nie więcej. Na szczęście był prysznic, co przy wciąż panujących tam wtedy upałach było jak zabawienie. W poniedziałek rano ruszyłem w kierunku Brennero gdyż załadunek miałem w miejscowości Lana, niedaleko Trento. Załadowałem 22 tony jabłek.

Trasa do Rostocku spokojna i bezproblemowa. Prom z wtorku na środę. W Trelleborgu dokręcałem pauzę, gdy jeden ze stojących obok kierowców poinformował mnie, że nie mam powietrza we wspominanej wcześniej oponie. Dziwne było to, że powietrze nie zeszło całkowicie a jedynie do pewnego stopnia. Po dopompowaniu powietrza i szczegółowych oględzinach okazało się, że ucieka ono z mikroskopijnego pęknięcia na feldze. Jako, że naczepa owa nie miała kół zapasowych, bo paleciary pełne a z tyłu winda to konieczny był serwis. Informując o tym szefa, bo on się zajmuje sprawa technicznymi w firmie od razu poinformowałem szefa o tym, że opona jest nieodpowiednia. Okazało się wtedy, że szef o tym wie i wyjaśnił mi właśnie dlaczego tak jest.
Serwisant pojawił się dość szybko, jednak nie lada trudność przysporzyło mu wyciągnięcie owej opony spod naczepy przez jej wysokość. Gdy mu się to jednak udało zabrał całość i pojechał do siedziby swojej firmy skąd wrócił z nową oponą na nowej feldze. Tę za wysoką oponę mi oddał a ja kilka dni później przekazałem ją razem z naczepą jej właścicielom.

Rozładunek miałem w Helsingborgu i niestety nie było już tego dnia żadnego załadunku. Następnego dnia również był problem z załadunkiem a znalazł się on dopiero około 15. Po załadunku udałem się z Helsingborga do Padborga. Tam zdałem towar razem z naczepą-chłodnią, podczepiłem zaparkowaną tam moją plandekę i poszedłem spać.

Następnego dnia rano załadowałem się w DHL elementami do elektrowni wiatrowych wziąłem autostopowicza który zaczepił mnie dzień wcześniej i jak się okazało do tego dnia nie znalazł transportu do Berlina. Dojechaliśmy do ringu i tam miałem przesiadkę do firmowego busa, bo czekały mnie trzy tygodnie wolnego i wesele, własne.

Po weselu, udanym z wszechmiar, i kilku dniach wolnego wróciłem na szlak. Wyjazd z bazy w czwartek rano, przed południem podmiana na berlińskim ringu i start na Włochy. Rozładunek w Merate, załadunek w Nerviano i powrót na północ, jednak tym razem na Norwegię – naprawdę nic szczególnego poza tym, że powrót po trzech tygodniach wolnego jest dość ciężki.

Jako, że rozładunek w okolicach Stavanger, więc trasa na kołach przez całe Niemcy i Danię do Hirsthals, skąd prom do Kristiansand i dalej do celu czyli małej miejscowości Varhaug. Dośc szybki rozładunek (samodzielny) i jazda z powrotem w okolice Kristiansand do miejscowości Vannesla na załadunek papieru. Jednak chwilę po wymanewrowaniu spod rampy, słyszę, że gdzieś ucieka mi powietrze – wysiadam z auta i szukam źródła – okazało się, że kable łączące ciągnik z naczepą jakimś dziwnym trafem zaplątały się w trójnik rozdzielający powietrze na poduszki zawieszenia kabiny auta. Powietrza jest na tyle dość, że jechać z tym można, jednak świst denerwuje a w kabinie wstrząsy porównywalne z tymi w ciężarówkach w poprzedniej epoki. Jak się później okazało był to dopiero początek serii nieciekawych zdarzeń. Po drodze znalazłem serwis ciężarówek Renault lecz mimo szczerych chęci serwisanci nie mieli odpowiedniego elementu by mi go wymienić, zlikwidowali jednak świst i dali adres serwisu Mercedesa w Kristiansand. Niestety mój szef z obawy o duże koszta serwisu w Norwegii polecił jeździć z tym uszkodzeniem aż do momentu zjazdu na bazę który był planowany w niedługim czasie.
Jako, że było już popołudnie a zanim dojechałem do Vennesli zrobił się wieczór załadunek odbył się dnia następnego. Był dość sprawny choć muszę przyznać, że po raz pierwszy zdarzyło mi się ładować rolki papieru w taki sposób gdyż były ich aż 55 i były one na auto wtoczone i zabezpieczone klinami a nie na boku jak zazwyczaj. Po załadunku, żeby zabezpieczyć dobrze rolki zmuszony byłem odjechać od rampy gdyż jej lewa strona była tuż przy wiacie schodzącej aż do ziemi, niestety otwarte drzwi naczepy nie były zabezpieczone blokadą i w trakcie odjeżdżania zawadziły o ową wiatę – skutek tego był dość kiepski, gdyż „zawadzenie” wyrwało jeden zawias całkowicie, w drugim wyłamało trzpień a dwa pozostałe wykrzywiło. Efekt tego jest taki, że lewe drzwi są „opadnięte” i zamknąć można je z niemałym trudem unosząc przy środku do góry. Chwila nieuwagi a koszta pewnie będą spore.

Po załadunku prom do Hirsthals i jazda na Niemcy bo towar do Gemmrigheim k. Stuttgartu w Niemczech. Z promu zjechałem około 20:30 a ruszyłem około 21 po załatwieniu formalności celnych, czyli w momencie gdy zapadła już noc. Tego wieczoru w tamtych rejonach unosiła się nad ziemią delikatna mgła. Ruch był bardzo nieduży, więc jechało się dość spokojnie i przyjemnie. Niedaleko za Aalborgiem wyprzedziłem pod jedną z górek jakąś duńską ciężarówkę a że jechała ona ogólnie wolniej bo pojechałem do przodu. Gdy byłem od niej już jakiś kilometr zauważyłem, że jej kierowca mruga światłami. Jako, że jechał też również jakiś bus uznałem to za znaki dawane właśnie kierowcy tego auta. Po kilku minutach znów zobaczyłem w lusterku mruganie świateł – zwolniłem cały czas obserwując w lusterkach czy wszystko z moim autem w porządku – gdy kierowca owej mrugającej ciężarówki się ze mną zrównał pokazał mi, że coś nie tak jest z tyłem mojej naczepy. Zatrzymałem się na pasie awaryjnym, włączyłem światła awaryjne, założyłem kamizelkę odblaskową, wyciągnąłem moją niezawodną latarkę z Biedronki i poszedłem oglądać naczepę. Okazało się, że opona ostatniej osi naczepy z prawej strony była w strzępach a dodatkowo odpadające od niej kawałki urwały nadkole i kawałek błotnika oraz przetarły miech poduszki zawieszenia osi – sporo gówna na mnie spłynęło przez te trzy dni z rzędu. Wymiana koła trwała prawie dwie godziny gdyż na naczepie 24 tony i niestety lewarek się po prostu wbijał w asfalt przez co zmuszony byłem podnosić auto trzykrotnie w obawie przed spadnięciem i narobieniem jeszcze większych szkód – gdyby nie moja latarka solarna z Biedronki byłoby kiepsko. Przetarcie miecha było na tyle niewielkie, że można było kontynuować jazdę.
Sytuacja ta sprawiła jednak, że zburzony został wcześniej zaplanowany porządek jazd i odpoczynków by zdążyć rozładować wieziony towar w piątkowe popołudnie gdyż na miejsce dotarłem dopiero w sobotę około 13:00. Dodatkowym elementem potęgującym uczucie „udupienia” był fakt, że zbliżający się poniedziałek był dla Niemców dniem wolnym od pracy ze względu na święto ich zjednoczenia, przez co rozładowany miałem być dopiero we wtorek rano. Całe szczęście, że firma zlokalizowana była na bezpiecznej dzielnicy a niedaleko były sklepy. Szybki rzut oka na mapę uświadomił mi, że jestem jakieś 30km od Stuttgartu w którym to na pewno nie brakuje weekendowych atrakcji. Auto stało w bezpiecznym miejscy pod okiem firmowych kamer, Gemmrigheim ma połączenie kolejowe ze Stuttgartem, trzeba było iść wprawdzie na dworzec jakieś 6km ale dla chcącego nic trudnego. Zdecydowałem więc, że niedzielę spędzę w Stuttgarcie. Pisząc o weekendowych atrakcjach na myśli miałem zdecydowanie, tylko i wyłącznie jedną – Muzeum Mercedes-Benz. Jeszcze w sobotę poszedłem na dworzec, spisałem sobie godziny odjazdu pociągów, zorientowałem się w cenach i sposobie zakupu biletów, odnalazłem w nawigacji dokładny adres, zrobiłem stosowne zakupy, naładowałem baterie w aparacie, wykąpałem się – jednym słowem odrobiłem lekcje.

Następnego dnia rano poszedłem na dworzec, wsiadłem do pociągu i pojechałem do Stuttgartu. Na dworcu głównym przesiadłem się do stuttgarckiego metra z którego wysiadłem na przystanku o nazwie Bad Cannstatt Mercedes-Benz. Z przystanku metra czy też kolejki gdyż praktycznie całą trasę jedzie ona na powierzchni ziemi jest do muzeum jakieś pół kilometra a samo muzeum jest zlokalizowane tuż przy fabryce oraz kompleksie obiektów sportowych m in ogromnej hali Mercedes-Benz arena. Ciekawe, że większość ulic w okolicy nazwanych jest imionami związanymi z koncernem – Daimler, Benz, Mercedes Jellinek itp. Bilet wstępu do muzeum to koszt 8 euro. Na początek dostaje się specjalne urządzenie ze słuchawkami w których słuchać można bardzo ciekawych informacji dotyczących praktycznie każdego eksponatu muzeum (przy każdym z nich są specjalne nadajniki) a także przy specjalnych stacjach czy ekranach telewizyjnych. Jako, że jestem fanem marki już od jakiegoś czasu starałem się poświęcić należny czas wszystkiemu temu co w jakikolwiek sposób przykuło moją uwagę – niestety ogrom eksponatów, plansz, filmików, filmów, prezentacji na to nie pozwolił – spędziłem w muzeum około 7 godzin i nie udało mi się zobaczyć dostatecznie dobrze wszystkiego co chciałem – jedno że za dużo chciałem a drugie, że na pewno tam jeszcze wrócę. Polecam wizytę nie tylko fanom marki Mercedes-Benz ale wszystkim pasjonatom motoryzacji w ogóle. Na koniec jeszcze zaliczyłem wizytę w muzealnym sklepiku w którym sam zaopatrzyłem się w ciekawe książki, syna w super strażackiego Unimoga a żonę w bardzo ładną koszulkę oraz inne drobne gadżety.

Fotorelacja z Mercedes-Benz Museum Stuttgart - KLIK

Po wszystkim wróciłem do Gemmrigheim i przyznaję szczerze, że nie miałem siły na nic, nogi bolały mnie strasznie. Około godziny 21 obok mojego auta przechodziła pewna pani z dzieckiem w wózku która to zagadnęła mnie o to co tu robię. Gdy jej odpowiedziałem, że czekam na rozładunek oznajmiła, że pracuje w tej firmie i jeśli chcę to może za około godzinę się tu znów pojawić i mnie rozładować. Mimo zmęczenia po całym dniu łażenia przystałem oczywiście na tę propozycję i zacząłem przygotowywać papier do rozładunku. Po koło 45 minutach pojawiła się z mężem i w ciągu 30 minut rozładowaliśmy całą naczepę. W związku z zakazem ruchu i tak spędziłem pod rampą jeszcze cały poniedziałek ale po 22 mogłem już ruszyć na załadunek który miał być we wtorek rano w wiosce Marktlustenau. Dojechałem tam tuż przed północą.

Następnego dnia rano załadunek jakiegoś proszku w big-bagach – nawet nie wiem za bardzo co to było i jazda na północ. Prom tym razem z Travemunde a nie Rostocku bo i bliżej jadąc z południa Niemiec A7. Jako, że prom do z Travemunde do Trelleborga płynie prawie 11 godzin nie musiałem po nim dokręcać pauzy i mogłem od razu ruszać. Rozładunek był zaplanowany w miejscowości Sand w Norwegii dokąd dotarłem jeszcze tego samego dnia wieczorem. Rankiem okazało się jednak, że muszę się cofnąć około 20km i rozładować w jakimś magazynie pewnej firmy transportowej w miejscowości Skarnes. Po rozładunku udało mi się zrobić małe zakupy w lokalnym markecie a po śniadaniu ruszyłem znów na południe do miejscowości Sarpsborg gdyż tam miałem kolejny załadunek. Załadowałem tam 24 tony celulozy w prostokątnych blokach z przeznaczeniem znów na południe Niemiec a mianowicie do Freiburga.

Po drodze znów manewrowanie między zakazami po to by zdążyć na poniedziałek na rozładunek który miała ściśle określoną godzinę. W niedzielę po 22 ruszyłem by dotrzeć na czas. W pewnym momencie usłyszałem w CB radiu swoją ksywkę z Wagi Ciężkiej z dodaniem mojego imienia co oznaczało, że woła czytelnik moich opowieści. Osobnikiem tym był kolega kłaliti który okazał się, wraz z towarzyszącym mu kolegą, doskonałym partnerem do wspólnej nocnej jazdy – zawsze czas szybko mija i nie sen nie morzy jeśli można z kimś interesującym pogadać. Jako, że kłaliti już to zrobił to i ja nie omieszkam go z tego miejscach również pozdrowić.

Rozładunek we Freiburgu odbył się według ściśle określonych zasad, reguł i norm by móc skorzystać z toalety zostałem nawet wyposażony w specjalne okulary gdyż musiałem przejść przez halę w której używało się ługu.

Po rozładunku, dokręcenie pauzy i jazda na kolejny załadunek do firmy Layher w Guglingen dokąd dojechałem około 17. Ładowałem aluminiowe elementy rusztowań. Trochę gimnastyki z nimi miałem, żeby zabezpieczyć je tak by nie wyszły przez plandekę a i nie pogiąć pasami. Gdy już zacząłem się zabierać za zabezpieczanie ostatnich elementów, ładowacz pokazał bym tego nie robił bo dostał z biura jakieś informacje i czeka na potwierdzenie. Przeszedłem się więc do biura gdzie poinformowano mnie iż towar trzeba rozładować bo szwedzki odbiorca wycofał zamówienie. Nie ukrywam, że trochę mnie to zirytowało gdyż taki obrót spraw spowodował również to, że musiałem zostać w Guglingen do następnego dnia gdyż o tej porze nikt nie znalazłby mi innego załadunku. Trudno, zaparkowałem w okolicy gdyż Ania poinformowała mnie, że najprawdopodobniej załatwi załadunek z tej samej firmy następnego dnia.
Kolejnego dnia dopiero około 10 rano polecono mi wrócić do Layher’a gdzie i tak jeszcze swoje odczekałem pod bramą co wykorzystałem na kąpiel w firmie. Załadowano mi trochę inne elementy niż poprzedniego dnia w tym dość skomplikowane przez co załadunek trwał prawie dwie godziny. Ruszyłem dopiero około 15 więc do Travemunde dojechałem dopiero około 3 nad ranem. Jak się ma załadowane zaledwie 15 ton i jedzie nocą to nawet rozkopane odcinki i górki na A7 nie naprzykrzają się specjalnie.
Prom z Travemunde odpływał dopiero o 10 więc jeszcze zdążyłem trochę pospać. Na promie śniadanie, prysznic, dosypianie, obiad i zjazd.

Po zakupieniu winiety w Trelleborgu od razu ruszyłem do celu którym było Upplands-Vaesby które jest praktycznie dzielnicą Sztokholmu. Dotarłem tam tuż po 5 nad ranem i od razu położyłem się spać. Około 8 wjechałem na firmę by się rozładować a po tym wyjechałem za bramę i kręciłem należną pauzę. Wieczorem po pauzie podjechałem jakieś 150km do Horndal gdzie miałem się ładować następnego dnia w tartaku. Wtedy też szwankować zaczął mój komputer bo zaczął mi się zawieszać, pracować jedynie w trybie awaryjnym, nie włączać się lub zawieszać w trakcie uruchamiania itd. Jak się później okazało uszkodzeniu fizycznemu uległ dysk twardy.

Rano gdy wyszedłem się wysikać poczułem dość spory chłód bo zaspane oczy nie zarejestrowały w pierwszej chwili oszronionej okolicy. Po odpaleniu auta okazało się, że mamy aż pięć stopni na minusie – pierwszy przymrozek tej jesieni. Jak powiedział mi jeden z ładujących była to już u nich któraś z kolei noc gdzie temperatura spadła poniżej zera.

Po załadunku od razu ruszyłem w stronę Trelleborga gdyż był to piątek a w sobotę zjeżdżałem do domu całym zestawem więc chciałem się ze wszystkim uwinąć jak najszybciej – jakże to było niepotrzebne.
Popłynąłem o 23:00 do Rostocku i plan był taki, żeby jechać na bazę – niestety ktoś wpadł na inny pomysł. Miałem udać się na berliński ring, na którym miałem poczekać co najmniej do godziny 17, na kogoś kto przyjedzie innym koniem zabrać moją naczepę i jeszcze ktoś inny jedzie z Włoch i zjedzie ze mną do domu, gdyż nie ma sensu by czekał do wieczora na inne podmiany które mają być na ringu około 19. Nie ukrywam, że sytuacja mnie dość konkretnie zirytowała bo byłem przez to nie tylko pół dnia później w domu ale również moja naczepa potrzebuje wizyty na serwisie celem naprawy uszkodzeń powstałych w ciągu feralnych trzech dni o których mowa wcześniej w tekście.
Dlatego też po promie zdrzemnąłem się jeszcze do godziny 11, gdyż zbyt szybkie ruszenie spowodowałoby brak czasu pracy konieczny do zjazdu na bazę po oczekiwaniu na ringu na który dotarłem po 14. Na bazie byliśmy równiutko o 21:00 i co najlepsze firmowy bus który pierwotnie miał zabrać mojego pasażera wjechał na bazę trzy minuty po nas – więc wyszło na to, że poza przekazaniem naczepy które w sumie też mogło się odbyć na bazie całe to czekanie było psu w doopę.

W trakcie pobytu w domu próbowałem uratować mój komputer - wymiana dysku to niby niewielki problem i niezbyt duże koszta ale ma on już cztery lata, uszkodzony touch-pad, obudowę matrycy i ogólnie wygląda na dość zużyty dlatego zdecydowałem się odzyskać jedynie dane z uszkodzonego dysku i kupić sobie nowego laptopa. Udało mi się znaleźć w dobrej cenie całkiem fajny sprzęt lecz na moje prawdziwe nieszczęście w trakcie próby skopiowania ze starego komputera na nowy wyparował całkowicie folder "Dokumenty". Miałem tam rzeczy gromadzone od lat począwszy od własnego CV, przez specyfikacje i opisy różnych modeli Mercedesów które zbieram, prezentacje, artykuły, listy na opisach tras zamieszczanych tutaj kończąc. Ten opis też miałem już skończony ale niestety przyszło mi napisać go od nowa. Nie ukrywam, że bardzo szkoda mi wielu zgromadzonych tam materiałów dlatego zachęcam was wszystkich do archiwizowania swoich danych na dyskach zewnętrznych.

Następny wyjazd do niesamowite wqoorwienie od samego początku. Dosłownie 5 minut przed przyjazdem na bazę poinformowano mnie, że na ringu mam wziąć ze sobą skoczka. Poinformowała mnie o tym zastępująca moją spedytorkę Anię, jej koleżanka z firmy Ola – całkowicie inna z charakteru, nie ukrywam, mnie osobiście strasznie irytująca. Sytuacja ta doprowadziła do serii mega wqoorwiających smsów od niej i w konsekwencji do telefonu od samego szefa który to wyjaśnił, że jest po prostu taka konieczność gdyż po rozładunku we Włoszech załatwiony już jest tzw. „szybki załadunek” na Norwegię na który trzeba jechać ze skoczkiem. Takie postawienie sprawy i wyjaśnienie to ja rozumiem i sprawa była załatwiona – szkoda tylko, że to co powiedział szef okazało się totalnym kłamstwem – nie wiem czy kłamał z premedytacją czy takowy kit wcisnęła mu Ola, ale muszę przyznać, że trochę mnie to zdziwiło. Wyjaśniam, że nie chodziło wcale personalnie o skoczka ale o sam fakt informowania mnie o tym 5 minut przed wyjazdem jak i o to, że po to przeszedłem z chłodni na plandeki, żeby jeździć samemu.
Przez to wszystko przyjechałem na bazę później niż planowałem a okazało się jeszcze, że mój Mercedes nie jest zatankowany więc musiałem zmarnować dodatkowo ponad godziny by to zrobić – tankujemy niestety na drugim końcu Szczecina a droga powrotna jest drogą przez mękę ze względu na całkowicie rozkopaną główną ulicę wjazdową do Szczecina czyli Aleję Struga.

Z ringu ruszyłem już ze skoczkiem około 22 i dojechaliśmy jedynie kilkadziesiąt kilometrów za Lipsk. Niedzielna pauza upłynęła na oglądaniu filmów i rozmowach bo skoczek okazał się ciekawą postacią więc było o czym gadać.

Dalsza część trasy rozpoczęła się w niedzielę o 22, by o 10 rano dotrzeć do celu którym było Fontanelatto k. Parmy gdzie rozładowaliśmy 25 ton granulatu polietylenu.
Jako, że zostało nam jeszcze trochę czasu pracy udało nam się załadować w pobliskiej Modenie ładunek powrotny – ku mojemu zdziwieniu wcale nie do Norwegii a w okolice Goteborga i wcale nie na podwójną obsadę bo były to jakieś szpule po drucie, drewniane puste pudła, palety – całość o wadze 7 ton. Po załadunku dojechaliśmy do Vipiteno gdzie spędziliśmy noc. W trakcie załadunku otrzymaliśmy informację by nie ruszać następnego dnia po pauzie dopóki nie dojedzie do nas inne auto z firmy – czyli żaden pośpiech nie jest wskazany.

Następnego dnia cały dzień robiliśmy wielkie nic w oczekiwaniu na kolegę z firmy. Przyjechał on do nas dopiero o 18 zupełnie zdziwiony faktem, że na niego czekamy gdyż zupełnie niczego od nas nie potrzebował (sic!).

Tego dnia dojechaliśmy jeszcze kawałek za obwodnicę Monachium i stanęliśmy razem na pauzę, my mogliśmy jechać dalej ale kazano nam jechać razem – po co chyba się nie dowiemy nigdy.

Następnego dnia odstawiłem skoczka na ring – nawet gdybym miał ładunek na Norwegię, nie pojechałby on ze mną bo nie miał już nic do jedzenia ani pieniędzy. Po tym dojechałem do Rostocku by płynąć do Trelleborga.

Po dokręceniu pauzy w Trelleborgu i zakupie winiety ruszyłem do Nossebro. Niestety firma-odbiorca pracuje tylko do 15 więc na rozładunek musiałem zaczekać do następnego ranka.
Po rozładunku wiedziałem już, że będę ładował w firmie SCA Higienie w oddalonej o około 90km od Nossebro, miejscowości Lila Edet. Załadowałem tam 7 ton papierowych ręczników do dyspenserów toaletowych z przeznaczeniem do Szwajcarii – tam mnie jeszcze nie było.

Tradycyjnie prom, jednak nie tradycyjnie bo do Travemunde a nie Rostocku. Po nim jazda od razu na południe Europy przez Niemcy do Szwajcarii. Z Niemiec jednak miałem wjechać tuż przed granicą Szwajcarską do Francji i wjechać przez miejscowość St. Louise. Na granicy kolejka jak poinformowali mnie inni kierowcy, tradycyjna w poniedziałkowy ranek. Na parkingu syfu i smrodu ponad miarę, za to miejsc parkingowych brak. Zaniosłem dokumenty do wskazanej mi przez Anię spedycji w której okazało się, że nikt nie mówi ani po angielsku, ani po niemiecku. Na migi wyjaśniłem o co chodzi i polecono mi czekać 45 minut. Poszedłem więc zarejestrować auto, co by legalnie wjechać do Szwajcarii. Wróciłem do spedycji przezornie po 20 minutach i okazało się, że mam ze swoimi dokumentami iść do jakiejś innej piętro wyżej. Wchodząc do wskazanego biura, aż mnie cofnęło – w środku poczułem fetor wymiocin – nie mam pojęcia skąd się tam wziął. Tu również jedynie parlais francaise ale jakoś się udało dogadać. Po kilkunastu minutach dostałem jakiś świstek z którym polecono mi przekroczyć granicę i wrócić do biura. Wróciłem więc do auta i wjechałem na granicę – a tam wyjątkowy buc który oczywiście jedynie parlais francaise pokazuje na migi, że nie mam jakiejś pieczątki na tym świstku i każe zawracać, zawracam. Idę do francuskich celników, dostaję pieczątkę, przekraczam znów granicę a buc pokazuje, że w kolejnej rubryce nie mam kolejnej pieczątki i każe zawracać, zawracam. Idę do szwajcarskich celników, którzy to po niemiecku wyjaśniają mi, że tę drugą pieczątkę uzyskam w spedycji która przygotowywała wszystkie dokumenty do odprawy. Wracam do spedycji, dostaję pieczątkę, przekraczam granicę żegnając buca serdecznym spier… po polsku i wjeżdżam do Szwajcarii.

Rozładunek szybki i bezproblemowy. Po nim powrót do Niemiec, już pomijając Francję i dojeżdżam na załadunek do DSV w Schwieberdingen gdzie czekam cztery godziny na załadunek po których okazuje się, że czekałem zupełnie nie w tym biurze co trzeba – spedycja nie podała mi osoby kontaktowej, a że DSV to moloch to zazwyczaj nikt nic nie wie poza tym czym sam się zajmuje. Po czterech godzinach załadunek części dla Volvo i jedynie wyjazd na najbliższy parking na autostradę bo koniec czasu pracy i zakaz związany ze Świętem Zmarłych.

Na drogę wracam 1 listopada o 22 i jadę do Travemunde, części lekkie (9t) i noc więc jazda idzie sprawnie. W porcie jestem o ósmej rano i praktycznie od razu wjeżdżam na prom który odpływa o 10:00. Na promie jest nas (kierowców ciężarówek) może z 15, na pewno nie więcej.

Po promie jadę na miejsce pierwszego rozładunku jakim jest fabryka Volvo w Goteborgu.

Następnego dnia rano rozładowuję część ładunku a z resztą udaję się do kolejnej fabryki w Skovde. Po drodze tuż za Goteborgiem zabieram autostopowicza, studenta z Czech który podróżuje do Sztokholmu. Wyjaśnia, że jest tu na stypendium i do Sztokholmu jedzie bo założył się z kolegą o to kto szybciej dotrze z Goteborga jadąc dwiema różnymi trasami – on przez Orebro a kolega przez Jonkoping. Ciekawe kto wygrał? Po rozładunku w Skovde jazda na załadunek do Stenungsund by załadować znów granulat polietylenu. Na miejscu szczegółowe informacje BHP, na komputerze po których krótki test, wydrukowanie potwierdzeń, buty, kamizelka, kask, okulary, depozyt telefonów komórkowych i wjazd na firmę. Po załadunku mega idiotyczny sposób zabezpieczenia ładunku przy którego projektowaniu nie było na 100% żadnego kierowcy. Po zabezpieczeniu wg. durnego schematu, szczegółowa kontrola włącznie z robieniem zdjęć, odbiór dokumentów, zdanie okularów i kasku i mogę jechać.

Dalsza część to pauza weekendowa koło Monachium, po niej dojazd znów do Fontanelatto k. Parmy na rozładunek. Po nim trzy załadunki drobnicowe w Rivale Di Pianiga, Morgano i Veronie. W Rivale zatrzymała mnie Polizia Locale i chciała ukarać mandatem za wjazd na drogę gdzie obowiązuje zakaz dla ciężarówek ale jak pokazałem cmr z załadunku to było po kontroli.

W Veronie czekałem pod rampą na załadunek prawie 3 godziny, po nim doleciałem do Vipiteno gdzie czekał na mnie kolega któremu miałem pożyczyć olej silnikowy gdyż był on w trakcie tzw. prób olejowych koniecznych przed remontem silnika do którego kwalifikuje się jego auto.

Następnego dnia rano ruszyliśmy razem i w sumie jechaliśmy już razem z krótką przerwą aż do zjazdu do domu. Prom z Rostocku w czwartek rano, dwa rozładunki w Goteborgu w piątek rano, załadunek granulatem ponownie w Stenungsund i jazda na prom – jak się okazało znów bezsensowna. Po zjeździe z promu mogliśmy od razu ruszać na berliński ring czyli miejsce naszej podmiany. Okazało się jednak, że podmiana będzie w Rostocku i to dopiero około 19. Cały dzień mamy więc czekać bez sensu. O 19 przyjechała podmiana ale okazało się, że mój zmiennik jedzie z Włoch i będzie dopiero około 21 – na szczęście ze Szczecina przyjechał kolega który zabiera auta od mojego zmiennika więc jemu przekazałem wszelkie informacje i mogliśmy ruszać do domu.

To na razie tyle. Przez te problemy z podmianami oraz dość niską wypłatę za 25 dni w trasie i 12000 przejechanych kilometrów, zaczynam ponownie rozglądać się za inną firmą bo szef obiecywał, że na plandece będzie lepiej a poza tym, że jeżdżę sam jest tylko gorzej.

Zdjęcia z całego zaległego okresu - KLIK

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 16 lis 2011, 2:32
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 12 lut 2007, 16:06
Posty: 2140
GG: 6845711
Samochód: prawo fotelowiec
Lokalizacja: Gryfino

Wchodząc na tą stronę i widząc ile jest do czytania złapałem się za głowe, ale mówię przeczytam i przeczytałem do końca innym też polecam bo jest na prawdę bardzo ciekawie opisane ;) Co do spota to pewnie jeszcze nie raz będzie okazja.

_________________
www.flickr.com/marekjastrzebski


Post Wysłano: 16 lis 2011, 5:55

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik


Rejestracja: 23 lis 2006, 5:54
Posty: 120
Lokalizacja: GDYNIA,Chwaszczyno (GWE)

Ho ho, lektura jak się patrzy, ale również tak jak Marek przeczytałem od początku do końca, dosyć fajnie się czyta, widoki tez niesamowite. Mam nadzieje ze następnym razem będziesz miał trochę mniej nerwowych przygód. Co do firm, to jeśli będziesz już szukał to może pomyśl o czymś z trójmiasta, przecież jest dosyć sporo tego w naszym regionie bo chyba lepiej po tak długiej trasie wracać do domu 60 km niż 300 :P. Pozdrawiam i czekam na następny opis :).


Post Wysłano: 16 lis 2011, 15:07
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 23 lip 2008, 9:52
Posty: 1626
GG: 1
Samochód: osobowy

Opis super, jesteś w tym po prostu mistrzem :) A muzeum Mercedesa rewelacja - musze się tam kiedyś wybrać.

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=hpiIWMWWVco


Post Wysłano: 16 lis 2011, 19:41
Awatar użytkownika

Moderator

Offline

Offline

Moderator

Awatar użytkownika


Rejestracja: 22 lut 2009, 18:30
Posty: 1755
GG: 1
Lokalizacja: Częstochowa SC

Witaj
Właśnie przeczytałem od deski do deski,trochę tego było ale jak zwykle czytając czułem się jakbym tam był.
Duża ta fabryka Doosana w Norwegii :?:
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszych trasach i na tej drugiej nowej drodze zycia :D


Post Wysłano: 16 lis 2011, 21:06
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
Witaj
Właśnie przeczytałem od deski do deski,trochę tego było ale jak zwykle czytając czułem się jakbym tam był.
Duża ta fabryka Doosana w Norwegii :?:
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszych trasach i na tej drugiej nowej drodze zycia :D
Powiedziałbym, że manufaktura - wszedłem na halę produkcyjną i przeszedłem prawie całą więc dane mi było sporo zobaczyć. Na hali końcowej wykańczane były dwie sztuki jedynie a tak to mijałem poszczególne stanowiska gdzie montowano różne elementy, lakiernię, magazyn - każdy robi co do niego należy, nikt się nie spieszy, ludzie ze sobą rozmawiają - ogólnie rodzinnie ale myślę, że 100 osób spokojnie tam pracuje, oczywiście nie wliczając biura. Myślę, że w Elnesvagen montują tylko wozidła a koparki czy inne maszyny składane są w innych miejscach które są równie niewielkie.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 16 lis 2011, 22:18
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 22 kwie 2008, 18:25
Posty: 264
Samochód: Jelcz
Lokalizacja: Międzyzdroje

Miło się czyta, pojawiają się znane mi miejsca, chociażby Guglingen, też tam kiedyś ładowałem do Uppland- Vasby. Szkoda że się nie spotkaliśmy na szlaku, oczywiście nie licząc spotkania na A9, ale niestety, noc jest od spania :mrgreen:

_________________
Tu 5 sekund, tam 10 sekund i masz godzinę

Poepen in de broek?


Post Wysłano: 17 lis 2011, 19:33
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 03 lip 2011, 11:24
Posty: 167
Samochód: osobowy

Ekstra :!:
Wielki szacunek że chce Ci się prowadzić ten wątek, mimo że jak zjeżdżasz do dom do zajęć pewnie nie brakuję ;)

Mam nadzieję że będzie dalej ciągnął te opisy, i dalej trzymał tak wysoki poziom. Życzę aby teraz już nie było niespodzianek z lapkiem i wpisy były w miarę Twoich możliwość czasowych regularnie ;)

Pozdrawiam ;)


Post Wysłano: 18 lis 2011, 1:50
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 09 lip 2005, 20:55
Posty: 2885
GG: 1
Lokalizacja: Gdynia

Przeczytałem od godziny 18 30 do teraz tj. 00:46 dnia następnego cały temat oprócz ostatniej strony którą czytałem wczoraj! Janek miażdżysz swoimi opisami :) człowiek się czuje jak by jechał razem z Tobą :) podziwiam Cię za wytrwałość do Makaronów. Ja ich znam tylko z wakacyjnych wypadów i za to ich uwielbiam, ale fakt współpraca z nimi może być uciążliwa. Zazdroszczę Ci kierunków jakie robisz. Skandynawia, Włochy, i Hiszpania to moje ulubione rejony. A Danie znam dobrze :) wiele lat temu mój tata jeździł do Dani. Jeździliśmy do bazy Samson Transport (o tym już chyba nikt nie pamięta) Potem DSV a na końcu DFDS :P w kilku miejscach które w Dani opisujesz byłem między innymi Aalborg, Kolding, Horsens :) A i w Szwecji znajdzie się kilka miejscowości :) Mam nadzieję że kiedyś spotkamy się na jednym z parkingów, jak zacznę jeździć ale to za 1,5 roku :)

P.S Jak dobrze że nie zacząłem czytać Twojego tematu w czasie sesji bo bym uwalił studia i zaczął jeździć za kilka miesięcy :D


Post Wysłano: 18 lis 2011, 15:13

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik


Rejestracja: 07 lut 2010, 13:12
Posty: 284
GG: 527470
Samochód: Opel corsa B
Lokalizacja: Krzycko Wielkie

Przede wszystkim szczęścia życzę w małżeństwie
Ponad 2 godziny czytania i oglądania zdjęć.
Temat podróży i ciekawa trasa wciąga do czytania.
Szerokości i czekamy na kolejny opis.

_________________
Wielkopolska, Mam B,C,C/E,KW,KK,ADR.


Post Wysłano: 19 lis 2011, 23:16
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 21 lut 2008, 20:19
Posty: 879
Samochód: Toyota Corolla
Lokalizacja: Balbriggan, IRL

Po pierwsze gratulacje i wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, miło widzieć że nadal pomykasz Mercedesem, a opis jak zwykle pierwsza klasa, w tym dziale na forum na pewno rządzisz :wink:

_________________
VOLVO FAN!!!


Post Wysłano: 26 lis 2011, 12:00
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Na liczniku 993047km i

Obrazek


W środę wieczorem siadałem po półtoratygodniowym wolnym na auto w Rostocku (do Rostocku dojechałem innym). Kiedy Mercedes wjeżdżał na plac moją uwagę zwrócił od razu dźwięk silnika - taki dziwny klekot - wszyscy mówią, że Mercedes klekocze i tyle. Kierowca który mi oddawał auto niczego nie zauważył. Zgłosiłem sprawę od razu szefowi. Parametry wszystkie były w normie, moc taka jak była ale klepał. Dziś ruszyłem z okolic Norkoping, ujechałem jakieś 180km aż coś "ebło" w silniku i olej poszedł. Po podniesieniu kabiny znalazłem na zewnątrz silnika kawałek bloku i korbowód...

Obrazek

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 26 lis 2011, 12:12
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 23 lip 2008, 9:52
Posty: 1626
GG: 1
Samochód: osobowy

Uuu :/
Przykra sytuacja, ciekawe dlaczego ten korbowód bokiem wylazł...

_________________
http://www.youtube.com/watch?v=hpiIWMWWVco


Post Wysłano: 26 lis 2011, 12:50
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 25 lut 2005, 18:59
Posty: 834

Szkoda, tak niewiele zostało do bańki, trasa - dwie.

Jak się dalej sprawy potoczyły? Dobrze, że zgłosiłeś problem przed faktem, przynajmniej nikt nie obarczy Cie winą.


Post Wysłano: 26 lis 2011, 12:55
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 12 lis 2006, 21:41
Posty: 1886
Samochód: Renault Premium / Range T
Lokalizacja: PL-UE

No to chyba koniec przygody z Actrosem? Szkoda, dobry sprzęt był, przebieg mówi sam za siebie - i tak jestem w szoku, że aż tyle najechane, to już nie ta generacja pojazdów co proste SK, Scanie 3, czy Fki. Koszty naprawy się opłacą? Chyba nie?

_________________
B O B i

Tiry na tory, pociągi na drogi, tory na traktory, traktory do obory.


Post Wysłano: 26 lis 2011, 12:59
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
Udało nam se również w drodze do Trelleborga odwiedzić miejsce tragicznej śmierci pierwszego wokalisty zespołu Metallica który zginał 27 września 1986 roku w wypadku autokaru w okolicach Ljungby w Szwecji.
Teraz dopiero zobaczyłem jakiego babola strzeliłem - Cliff Burton był pierwszym basistą a nie wokalistą zespołu Metallica - wybaczcie ten karygodny błąd.

PS: Stoję i czekam a z Polski jedzie po mnie holownik.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 26 lis 2011, 13:04
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 05 gru 2007, 15:56
Posty: 842
GG: 7415311
Samochód: Mercedes Benz S124
Lokalizacja: Łobez!/Lębork

Cytuj:
No to chyba koniec przygody z Actrosem? Szkoda, dobry sprzęt był, przebieg mówi sam za siebie - i tak jestem w szoku, że aż tyle najechane, to już nie ta generacja pojazdów co proste SK, Scanie 3, czy Fki. Koszty naprawy się opłacą? Chyba nie?
Wszystko się okaże. O kosztach szef się dowie jak zjadę do kraju i auto pójdzie do serwisu. Jaki będzie dalszy los Mercedesa, trudno powiedzieć - leasing jeszcze nie jest spłacony choć kończy się jakoś za kilka miesięcy. Ogólnie lipa.

_________________
Volvo FH13 500 2016; Volvo FH16 6x2 470 1998; LE "Royal"
Mercedes Benz S124 220TE 1993
ex: JELCZ XF 105 SSC 460 2008; MAN TGX 18.440 2008; Volvo FH16 540 4x2 2007; Volvo FH13 480 6x2 2007; Mercedes Benz Actros MPII 2007;


Post Wysłano: 26 lis 2011, 13:27
Awatar użytkownika

Użytkownik

Offline

Offline

Użytkownik

Awatar użytkownika


Rejestracja: 09 lip 2005, 20:55
Posty: 2885
GG: 1
Lokalizacja: Gdynia

Pewnie panewka się obróciła i już tak się zapiekła z wałem że w końcu korba bokiem poszła. Szkoda tej furki bo przyjemna była i tak ją zachwalałeś że zacząłem myśleć że Mercedesy są czegoś warte jednak nie są :D mój tata miał kiedyś actrosa 1 generacji i zawsze jak wyjeżdżał w trasę to modlili się żeby się zepsuł w 3mieście bo to że się zepsuje było wiadome :D


Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Strona 13 z 40 [ Posty: 798 ] Przejdź na stronę Poprzednia 111 12 13 14 1540 Następna


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Przejdź do: