wagaciezka.com - Forum transportu drogowego
http://harnas.wagaciezka.com/

Filmy/Opisy z Wojaży
http://harnas.wagaciezka.com/viewtopic.php?t=32383
Strona 3 z 3

Autor:  Bauer [ 16 sie 2014, 21:30 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Witam. W końcu zebrałem się by "reaktywować" moją serię opisów z tras. Poprzednio jako prawofotelowca, jeżdżącego z tatą a teraz już sam jako kierowca. Opisy myślę, że będą pojawiać się w okresach co dwutygodniowych, ze względu na to, że będzie więcej do poczytania a zarazem i ja będę miał czas by ten cały temat ogarnąć na spokojnie. Wybaczcie na chwilę obecną za małą ilość zdjęć nie zawsze jest możliwość i czas by zrobić zdjęcie a jeszcze po ostatnim wypadzie do Austrii, padła mi karta pamięci i w obecnym momencie mogę maksymalnie zrobić 8 zdjęć na wewnętrznej pamięci aparatu, jednakże jeśli będę mógł postaram się dorzucić jakieś zdjęcie do opisu. Mam nadzieję że wszystko jasne więc można zaczynać. ;)

Wieruszów (PL) - Dingolfing (D) - Niederaibach (D) - Plattling (D) - Ciechanów (PL) - Natolin (PL) - Wola Bykowska (PL) - Nowa Wieś Książęca (PL) - Wieruszów (PL)

Na przełomie lipca i sierpnia partner firmowy, którego obsługujemy rozpoczął 2 tygodniowy okres wakacyjny, więc co za tym idzie i u nas szykowała się przerwa. Cała firma otrzymała 2 tygodniowy urlop, jednak wobec mnie były inne plany. Na okres września potrzebuję tydzień urlopu, ze względu na obronę mojego licencjatu, zatem gdybym teraz wykorzystał urlop nie miałbym go na potrzebny mi okres. Szef znalazł mi ładunek z pobliskiej ocynkowni do BMW w Dingolfing. Załadunek miał odbyć się w Czwartek o godzinie sprecyzowanej w odpowiednim czasie. Nadszedł Czwartek i dostałem telefon, że na godzinę 13 mam być na miejscu załadunku, jednak wyjechałem trochę wcześniej, bo po drodze miałem kilka innych spraw do załatwienia. Wjechałem na zakład po przebrnięciu przez całą procedurę rejestracyjną składającą się z podania wszelakich danych osobowych na pierwszej bramie, po czym te same dane przedkładałem 10 metrów dalej na wadze... Zawsze śmieszyły mnie te dziwaczne procedury, ale nigdy nie miałem o to pretensji do ochrony tylko do nieznanej osoby, która ten "twór" wymyśliła. Ale nie odbiegając od tematu... znalazłem się wewnątrz zakładu i jak wiadro zimnej wody nadeszła informacja, że towar jest w obecnej chwili na produkcji i przewidują, że w godzinach nocnych odbędzie się załadunek. Jako, że jestem człowiek cierpliwy spokojnie przyjąłem wiadomość, poinformowałem szefa i czekałem. W międzyczasie wypiąłem konia pojechałem do pizzerii wziąłem pizzę i wróciłem na załadunek. Po godzinie 23 wjechałem na halę wyjeżdżając z niej o północy, do domu wróciłem pół godziny przed pierwszą.

Kolejnego dnia w Piątek ruszyłem o 14 i pojechałem do serwisu volva w Długołęce na założenie tollcollecta. Przede mną były 2 auta w kolejce więc musiałem poczekać. W międzyczasie założyłem dostarczone pokrowce na fotele i dywaniki. Przyszła kolej na mnie urządzenie założone, odbyłem jazdę próbną, odebrałem dokumenty i mogłem ruszać. W godzinach wieczornych dojechałem na Kudowę stanąłem na BP, gdzie zamierzałem wykręcić weekendówkę. W Sobotę poszedłem na granicę zlikwidować Premida z poprzedniego pojazdu a wyrobić nowego na obecny, resztę dnia spędziłem na rozmowie z kierowcą a wieczorem postanowiliśmy co nieco wciągnąć. Około północy w dobrych humorach poszliśmy spać. W niedzielę wracałem do życia po nocnych wyczynach, a po południu poszedłem do Biedronki zrobić zakupy na wyjazd. Przed wieczorem odwiedził mnie jeszcze kolega z prośbą o przegranie filmów. Kiedy zrzucałem filmy z laptopa na jego dysk przenośny skoczyłem wziąć prysznic. Poszedłem wcześniej spać bo planowałem wystartować o 3 w nocy.

Ruszyłem o ustalonej godzinie kierując się w stronę Pilzna. Przed zjazdem na Domazlice zrobiłem przerwę i ruszyłem dalej. Przekroczyłem granicę czesko-niemiecką w Folmavie i landówką B20 dotarłem do autobany w stronę Monachium. Do samego zakładu trafiłem bez problemu, jednak przez blisko 2 godziny błądziłem, którą bramą mam wjechać na teren, w którym miał odbyć się mój rozładunek. Po kilku telefonach i rozmowie z portierami sprawa się wyjaśniła i wjechałem na teren zakładu znajdując odpowiednią halę, gdzie czekałem na rozładunek. Po rozładunku, wyjechałem z zakładu i stanąłem na parkingu czekając na dalsze informacje. Przed 16 szef powiadomił mnie, że dzisiaj nic nie będzie i mogę spokojnie otworzyć piwo. Niedaleko mnie stał inny kierowca od Cichonia, który także miał tutaj rozładunek tego samego towaru co ja, jednak był wcześniej załadowany i przybył tu kilka godzin przede mną. Pan Ernest był dużo starszy ode mnie, jednak pomimo dużej różnicy wieku bardzo przyjemnie się z nim rozmawiało. Cieszę się, że są kierowcy, którzy będąc dużo starsi od takich młodych chłopaków jak ja potrafią traktować mnie jak równego sobie a nie jak szczeniaka. Rozmawialiśmy do godziny 21 po czym Pan Ernest ruszył na załadunek po 9 godzinnej pauzie.

Kolejnego dnia otrzymałem 2 adresy załadunku. Pierwszy z nich był w okolicach Landshutu drugi w Plattling. Po załadunku filtrów w Niederaibach wróciłem do Plattling i tam załadowałem na papierni 3 rolki do Ciechanowa. Na Kudowę zaleciałem w nocy znalazłem jako taką stojankę na BP i już miałem kończyć tacho, kiedy któryś z chłopaków wyjeżdżał więc pyk odpaliłem i się ustawiłem w jeszcze ciepłą stojankę.
Rano skoczyłem do restauracji na jajecznicę, odświeżyłem się i ruszyłem dalej. Po drodze wstąpiłem do domu, wykręciłem krótką pauzę i ruszyłem dalej. Do Wielunia towarzyszył mi tata, który jechał się ładować do ocynkowni tym samym ładunkiem do BMW. Ja pojechałem dalej w kierunku Warszawy. W Mszczonowie tradycyjnie w 50tke na Sochaczew, a dalej na Wyszogród i Płońsk skąd dalej 7ką doleciałem do Glinojecka, po czym skręciłem w 60tkę i dotarłem do Ciechanowa. Na zakład mnie nie wpuścili, bo awizacja była na jutro rano. Zrobiłem rogala i wróciłem na Orlena, gdzie miałem zamiar spędzić noc.

Rano rozładowałem papier na drukarni w Ciechanowie i poleciałem powrotną drogą do Wiskitek, aby wjechać na A2 w kierunku Warszawy. Zjazdem na Grodzisk dotarłem do Natolina, gdzie rozładowałem filtry, a w międzyczasie przyszedł adres o załadunku w okolicach Skierniewic. Po zrzutce szybki dojazd na załadunek i informacja, że muszę czekać na kierowcę, który przywiezie mój ładunek i będzie bezpośrednio przeładowywany na mnie. Jako że czas pracy mi się już kończył, stanąłem na placu tak aby już się nie ruszać i zakończyłem tacho. O 17 przyjechał transport i przeładunek z naczepy na naczepę. Przedzwoniłem jeszcze do inwestora powiadomić go o której mogę najwcześniej być a o której najlepiej mu pasuje. Omówiliśmy się wstępnie na 9 godzinę w razie jakiegoś poślizgu miałem go powiadomić.
Rano po godzinie 5 ruszyłem do Skierniewic, dalej na Rawę i S8 w stronę Wrocławia. Po drodze zatankowałem kociołki w Wieluniu i poleciałem dalej. Do Walichnów starą ósemką a dalej w niedawno oddany odcinek S8. Na wysokości Bralina zjechałem z dwupasmówki i dalej bokami dojechałem do Nowej Wsi Książęcej. Rozładunek trwał ponad godzinę, trochę pomęczyliśmy się z ręcznym rozładunkiem jednej z piętrowanych palet, która pod ciężarem pękła i poleciała do tyłu. Po rozładunku na pusto do bazy i podstawiłem naczepę pod kolejny załadunek. Wypiąłem konia i na weekend pojechałem do domu.

Wieruszów (PL) - Mlada Boleslav (CZ) - Teplice (CZ) - Pilzno (CZ) - Deggendorf (D) - Aleksandrów Łódzki (PL)

Zanim w Piątek udałem się do domu na odpoczynek weekendowy, umówiłem się, że w poniedziałek przyjadę na godzinę 9 po naczepę. Ostatecznie z pod rampy odjechałem o 11, podjechałem do biura po urlopówkę i pojechałem w trasę. Miałem 3 miejsca rozładunku w Czechach: Mlade Boleslav, Teplice oraz Pilzno. Na Kudowie godzinna pauza, doładowałem kokota i pocisnąłem dalej. Po godzinie 18 byłem w Mladzie i stanąłem przy magazynie. Poszedłem się zapytać, czy mogę tutaj stać to rana bo nie wszędzie były znaki z zakazem postoju. Podkusiło mnie zabrać ze sobą dokumenty i jakie było moje zdziwienie, kiedy to Czech kazał mi jechać pod rampę. Rozładowałem się, zrobiłem rundkę wokół sklepu i stanąłem z powrotem w stojankę w której stałem na początku. Miałem jeszcze czas by jechać dalej ale odpuściłem, bo wiem, że u Czecha ciężko z parkingiem a jak już tutaj mam dobre miejsce na nocleg, to postanowiłem tu przenocować i jutro z rana ruszyć dalej.

Pobudkę miałem przed 7, szybka toaleta sprawdzenie wozu i ruszyłem. Przyznam, że w Czechach stan dróg jest dużo lepszy niż u nas w kraju, jednak jak już trafi się na jakiś kiepski odcinek to jest on fest kiepski, że z kabiny chce wyrzucić. Droga do Teplic przyjemna, ale ciągle górka-dół i tak w koło. Po godzinie 9 byłem na miejscu zdałem papiery i czekałem w aucie, aż zawołają. W międzyczasie zjadłem śniadanie i z ciekawości wypiłem MONSTER energy drink. Nie wiem jak na innych działa ale po 15 minutach wręcz nosiło mnie w kabinie. Po 2 godzinach zawołali pod rampę, zrzuciłem z połowę auta i z resztą ładunku poleciałem do Pilzna. Po rozładunku stanąłem na pobliskim parkingu i czekałem na dalszy bieg wydarzeń. Początkowo miał być przerzut na Niemcy, Austrię czy Szwajcarię ale totalnie nic nie było. Zatem wychodziło, że czekam do dnia kolejnego.

Rano dostałem adres załadunku w Deggendorfie do Aleksandrowa Łódzkiego. Zjadłem śniadanie i poleciałem na Folmave. Stąd do Cham-u i B20 do A3 i kierunek Passau. W firmie ładowałem się już wcześniej więc bez trudu trafiłem na miejsce. Zaleciałem akurat na pauzę więc godzinę przesiedziałem w aucie. Po 13 zameldowałem się i kolejną godzinę czekałem, aż ktoś mnie zawoła. Podstawiłem się pod rampę, załadowali mi 21 palet na 1 przęśle i kazali jechać na drugi magazyn w celu załadunku dalszej części towaru. Drugi magazyn mieścił się po drugiej stronie ulicy więc chwila moment i byłem na miejscu. Przede mną ładował się Polak, potem była kolej Niemca i wreszcie mogłem się podstawić. Jakiś starszy Niemiec mnie ładował i za cholerę mu to nie szło. Punkt kulminacyjny przyszedł kiedy to wygiął mi masztem od wózka blachę, gdzie zakładałem aluminiową deskę. Poszedł po młotek, powiedziałem żeby zaczekał bo chciałem przynieść drugi żeby nie wgiął mi tej blachy do środka. Nie zdążyłem dojść do samochodu, kiedy usłyszałem jak wali tym młotkiem, kiedy byłem z powrotem na magazynie ręce mi opadły. Czubkiem młotka zagiął mi blachę, że zeszła się z drugą i za cholerę teraz nie wyciągnę deski. Powiedziałem, że dalszego załadunku nie będzie mi wykonywał i zrobiłem zdjęcie. Poszedłem do biura i inny wózkowy dokończył załadunek. W międzyczasie padł system magazynowy i nie mogli wbić w rejestr wywożonych palet. Męczyli się chłopaki 2 godziny w końcu powiedziałem, żeby zrestartowali router i problem zniknął. Niektórym myślenie naprawdę musi sprawiać dużo bólu. Po godzinie 17 zostałem załadowany odebrałem papiery, jeszcze krótki opis bo oni doliczyli się 60 palet a ja 57. Jak się okazało na rozładunku, racja była po mojej stronie, a CMRki były opisane zatem byłem kryty. Z Deggendorfu doleciałem przed Pragę, zrobiłem krótką pauzę i poleciałem dalej. Na Kudowie byłem po północy i przeciągnąłem czas pracy o 2 minuty. Na granicy wszystkie miejsca były zajęte więc pojechałem na BP. Znalazł się dla mnie kąt, zrobiłem wydruki poszedłem pod prysznic i spać.

Rano jak co rano, normalne obrządki: śniadanie, toaleta i w drogę. Na plecach ciężko nie było bo raptem 16 ton to w miarę sprawnie wślizgnąłem się na podjazd w Kudowie, czego nie mogę powiedzieć o Kłodzku, gdzie jakiś delikatnie mówiąc idiota wjechał przede mnie i wyhamował mnie do 0. Byłem zmuszony dymać jak smok z 1 biegu na dolnej skrzyni. Temperatura wody w samochodzie się podniosła ale we mnie to już wrzało na całego, po tym całym incydencie. Gdyby to było zima to zapewne czekałbym do wiosny aż śnieg puści z pod kół. Doleciałem do domu obrobiłem obiad i poleciałem dalej. Na miejscu spotkałem chłopaka, co razem ze mną ładował się w Niemczech. Zanim wózkowy go rozładował, trochę porozmawialiśmy i on poleciał do domu a ja podstawiłem się pod rampę. Po 19 byłem już pusty papiery podbite mogę więc jechać do domu. Teoretycznie powinienem stać na miejscu od godziny 18 obowiązywał już zakaz ale szczerze to niewiele mnie to obchodziło. Nie zamierzałem stać 90km od domu i wracać po nocy. Po drodze zahaczyłem o Wieluń napełniłem baki i musiałem odstać pół godziny w Wieluniu bo na wylocie stało ITD a nie chciałem kusić losu. Minęła 22 i ruszyłem dalej a pół godziny potem byłem już w domu. Na kolejny tydzień szykuje się Szwajcaria, ale dokładne info otrzymam w poniedziałek. Póki co na chwilę obecną w poniedziałek rano jadę na wyeliminowanie luzy na siodle i wymianę opon w ciągniku na przedniej osi. Reszta pojawi się w kolejnym opisie. ;)

PS. Wybaczcie za skromną ilość zdjęć ale jak wspominałem, nie zawsze był czas by zrobić zdjęcie a i aparat odmówił posłuszeństwa. Pozdrawiam i do kolejnego. Cześć.

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

A na koniec zdjęcie z rozładunku w Alpach Austriackich na wysokości +/- 1700 m.n.p.m. ;)

Obrazek

Autor:  LKV Tomek [ 16 sie 2014, 23:41 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Fajnie się czytało,jak za dawnych czasów ale teraz Ty juź prawdziwy tyrowiec :)
Pozdrawiam i z chęcią poczytam kolejne

Autor:  mardzin [ 17 sie 2014, 15:59 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

E no opisik elegancki, a w Dingolfingu to jeszcze jest fabryka musztriku żebyś wiedział :mrgreen:

Autor:  Bauer [ 31 sie 2014, 20:15 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Witam.

Opisu z ostatnich dwóch tygodni nie będzie bo brakło czasu. Ale... w rekompensatę daję pierwszą odsłonę filmu z ostatniej trasy.

https://www.youtube.com/watch?v=wDQ_ADNbY3o

Przyjemnego oglądania. :)

Autor:  Bauer [ 07 wrz 2014, 20:39 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Witam.

Druga i ostatnia część z minionego wypadu na Szwajcarię i Makaronię. Zapraszam.

https://www.youtube.com/watch?v=nNHYW-gsyVA

Autor:  Bauer [ 09 paź 2014, 17:15 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Wieruszów (PL) - Chur (CH) - Cadenazzo (CH) - Grancia (CH) - Pozzo D'adda (I) - Pruszków (PL) - Tomaszów Mazowiecki (PL) - Kępno (PL)

Po weekendzie, wyjaśniło się jakie plany są na najbliższy tydzień. Załadunek z poniedziałku został przełożony na wtorek tak więc miałem cały dzień wolnego. Rano pojechałem do mechanika, żeby znaleźć przyczynę luzu na siodle. Wymieniliśmy podkowę, przesmarowaliśmy "rączkę" i problem znikł. Po drodze zatankowałem paliwo i przyleciałem do domu. W środę pojechałem z rana zrobić krótki kurs koło komina, na chwilę wpadłem do biura zdać papiery i pojechałem na załadunek, potem odjechałem na bok i w oczekiwaniu na odprawę i papiery celne, poleciałem szybko na wymianę kapci z przodu. Udało mi się wrócić akurat kiedy celnicy kończyli robić papiery. Zaplombowałem się i mogłem lecieć. W papierach widniały 3 miejsca rozładunku. Pierwsze w Chur, potem Cadenazzo i na końcu Grancia w okolicach Lugano. Awizacja była od Czwartu, więc nie miałem żadnego powodu do pośpiechu. W trakcie jazdy dostałem adres na załadunek powrotny zaawizowany na poniedziałek. Tak więc weekend był więcej niż pewny. Odprawę miałem na przejściu Schanwald/Tissis, zatem kierunek Lindau. Zanim doleciałem do Jędrzychowic udało mi się co nieco dowiedzieć o metodzie płatności gotówką za autostradę we Włoszech i w jaki sposób odbywa się cała procedura. Na granicy kupiłem więcej prowiantu, kupiłem sobie modem z anteną do WiFi i zacząłem kręcić pauzę.

Rano w Środę wystartowałem po godzinie 5. Na terminalu tradycyjnie komitet powitalny w postaci służby celnej, policji i autobanowego gestapo. Chłopaki chyba mieli lenia bo za nikim z kolumny 10 aut się nie puścili. Na szóstce o dziwo nic się nie korkowało i ze dwie zmiany spokojnie doleciałem do autohofu przy A96 poniżej Memmingen.

W czwartek ponownie po godzinie 5 ruszyłem w stronę Austrii i tak jak przypuszczałem, przed granicą kocioł. Wjechałem na terminal i poszedłem na odprawę do Gebruder Weiss-a. W międzyczasie wyrobiłem kartę do urządzenia na wykupywanie myta po Szwajcarii i wróciłem po gotowe juz dokumenty do spedycji. Pozostało tylko iść do Szwajcara i Austriaka, podbić Laufzettel i na bramkę. Przez pobliskie miasteczko przebiłem się do A13 i obrałem kierunek na Chur. Pierwsze miejsce rozładunku, zdążyłem zrzucić jeszcze przed pauzą potem powrót na autostradę, trzymając się kierunku na Lugano i Italię. Po wielokilometrowym podjeździe, zjechałem na parking przed tunelem w San Bernardino na drugie śniadanie. Krajobraz piękny, wysokie Alpy, świeże i rześkie powietrze a do tego ten spokój, pomimo faktu, że stałem kilkanaście metrów od głównej trasy. Wykręciłem godzinną pauzę i ruszyłem dalej. Za tunelem miałem dwadzieścia kilometrów 8% -owego zjazdu, liczne winkle, serpentyny i piękne widoki na przełęcz. Kiedy zjechałem i ustawiłem tempomat norma po ponad 1100km spadła o 0.6 litra. Do Cadenazzo przyjechałem w okolicach godziny 15 ale nie było już szans na rozładunek. Na miejscu stać nie można było, a jak ktoś po Szwajcarii jeździ, to wie, że znalezienie miejsca na nocleg graniczy tam z cudem, ale na szczęście nie było tak tragicznie i pomimo zakazu postoju, przytuliłem się do wysypanej żwirem zatoczki przy drodze, a kilka godzin później dołączyło do mnie jeszcze dwóch chłopaków, jeden z Węgier drugi z Rumunii.

Rano po godzinie ósmej, ponownie podjechałem pod magazyn i zaskoczył mnie widok Węgra pod rampą, który stał ze mną na noclegu. Jak się potem okazało, spotkaliśmy się w moim ostatnim miejscu rozładunku w Granci. Pomogłem chłopakowi przy rozładunku bo i tak nic do roboty nie miałem a zależało mi na czasie bo w ostatnim punkcie pracują w Piątki tylko do 12. Kiedy kolega odjechał, udało mi się wjechać pod rampę przed Niemcem i szybko wyjechać jedną paletką. Papiery podbite i mogłem lecieć dalej. Na wysokości Lugano zjechałem z autostrady by dojechać do Granci. Zawsze zadziwiało mnie maksymalne zagospodarowanie terenu w tym kraju. Przy magazynie w którym miałem rozładunek znajdowało się rondo a na środku... Turek miał sklep oraz warsztat naprawczy dywanów. Siedział przed sklepem cerował jakiś dywan a auta go objeżdżały. Pod rampą odstałem dwie godziny, kiedy w końcu zabrali się za robotę wyjechali resztą towaru i mogłem spadać. Znalazłem parking przed granicą z Włochami gdzie się udałem na odbębnienie weekendu. Przypuszczałem, że mogę być tam jedynym Polakiem, ale okazało się, że nasi są po prostu wszędzie. W Piątek spotkałem dwóch rodaków, ale robili tylko krótkie pauzy, natomiast w sobotę oprócz mnie dojechało jeszcze 5 aut i praktycznie cały parking był nasz. Sobota więc minęła szybko, piwko się sączyło, filmy leciały a kiedy się skończyły, wymieniłem się nowościami z chłopakiem, który stał busem. Niedziela leniwa, tym bardziej, że grzało niemiłosiernie. Browar się skończył i ratowałem się zimnym napojem z lodówki. Z racji, że zakupy miałem obfite, jedzenie było wręcz królewskie a człowiek głodny nigdy nie był. W niedzielę miałem chęć poćwiczyć ale na naczepie był taki skwar, że odpuściłem, bo nic dobrego by z tego nie było.

W poniedziałek o szóstej ruszyłem z parkingu, i na 8 rano byłem pod wskazanym adresem. Firmy podanej w wiadomości nie znalazłem, ale znalazłem adres. Wszystko się zgadzało, chłopaki mnie załadowali jakimś żelastwem, które mimo małej postury ważyło 21 ton. Jak się okazało, oprócz mnie ładuje się tutaj jeszcze 4 auta. Po załadunku, przyszło nam czekać jeszcze kilka godzin na chłopaka, który przywiózł nam dokumenty na wyjazd. Późnym popołudniem wystartowaliśmy w 4 w stronę Verony. Mnie kończył się czas pracy więc pauza wypadła mi na parkingu w okolicach Bresci, natomiast reszta chłopaków pojechała dalej. We wtorek ruszyłem po godzinie piątej i pierwszą pauzę miałem za granicą na Brennero, potem udało mi się dojechać do autohofu na jakiejś landówce a ostatecznie doleciałem na granicę do Folmavy w Czechach. W środę na 10 godzin udało mi się przejechać Czechy, przekroczyć granicę w Kudowie i na sam koniec dojechałem do portu BP w Osjakowie. Wiele razy przejeżdżałem obok ale dopiero teraz miałem okazję być tutaj na postoju.

Czwartek z rana na jedną zmianę dojechałem do Pruszkowa. Dwóch kolegów było już rozładowanych, natomiast ja i ostatni kierowca czekaliśmy na dźwig do rozładunku. Po ponad 3 godzinach oczekiwania dźwig dojechał ale z udźwigiem max 13ton, mógł co najwyżej pomarzyć o tym by nas rozładować. Musieliśmy czekać na kolejny dźwig. W końcu po blisko 6 godzinach, przyjechał sprzęt, rozładowałem się i na pusto pojechałem do Tomaszowa Mazowieckiego na załadunek płytek do rozładunku w Kępnie w 2 hurtowniach. Kolejka na miejscu mnie przeraziła, ale chłopaki sprawnie sobie z nią poradzili i przed końcem czasu pracy udało mi się wyjechać na S8 i stanąć na Janosiku na pauzę.

W Piątek wystartowałem wcześniej bo musiałem po drodze się zatankować i zajechać do mechanika, żeby wymienić rozdzielacz powietrza w naczepie, który najzwyczajniej z upływem czasu utlenił się i ugnił. Po wymianie uszkodzonej części zrzuciłem płytki w hurtowniach i pojechałem na załadunek mebli do Czech, potem się rozliczyłem i po załadunku poleciałem do domu na odpoczynek.

Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek

reszta zdjęć pod linkiem: https://www.flickr.com/photos/98854446@ ... 580297345/

Autor:  ardel95 [ 19 sty 2015, 0:40 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Opisy ciekawe, zdjęcia równiesz ;) czekam na więcej.

Autor:  Bauer [ 16 paź 2015, 22:37 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Witam. Ok, krótko i na temat. Miałem dodawać opisy ale różne przyczyny powodowały, że tak się nie stało. Dwukrotnie miałem gotowe opisy ale byłem zmuszony zrobić formata i je straciłem. Brak czasu, chęci czy inne powody przyczyniły się do tego, że w temacie nie pojawiło się nic nowego. Ale mam nadzieję, że to się zmieni. Moi kochani powracam niczym Feniks odrodzony z popiołów i z solidnym pier..dnięciem. :P Ok. Bez zbędnego pitolenia przechodzimy do konkretów.

Polska – Czechy – Szwajcaria – Niemcy – Polska

Po piątkowym załadunku mebli do Czech wróciłem do domu, aby zrobić pauzę weekendową. Planowany termin rozładunku był na poniedziałek rano zatem wyjazd musiał odbyć się już w niedzielę wieczorem. Po niedzielnym obiedzie pojechałem z tatą do marketu, żeby zaopatrzyć się na wyjazd. Zazwyczaj jadąc na Kudowę robię zakupy w Szklarach bo i w miarę jest wybór ale i cena przystępniejsza niż w sklepach przy granicy. Po zakupach posprzątałem auto, przeniosłem rzeczy do niego i w godzinach wieczornych ruszyłem w stronę Czech. Na granicy krótka pauza 45minutowa podczas, której doładowałem czeskiego dziada od myta i chwilę posiedziałem na necie. Po pauzie odpaliłem padaczkę i poleciałem w stronę Pragi. Dzięki późnym godzinom na drodze niewiele kto się poruszał zatem mogłem swobodnie jechać swoim tempem. Po ponad dwu godzinnej jeździe zameldowałem się w centrum logistycznym i stanąłem w stojance przy biurze. Poczekałem chwilę bo za mną jechał chłopak z firmy ale ze względu na to, że zależało mi na czasie nie planowaliśmy wspólnej jazdy. Czekałem z 20 minut jednak byłem już zmęczony i poszedłem spać w sumie i tak będziemy widzieć się drugiego dnia więc spokojnie porozmawiamy.

Rano obudziło mnie pukanie do drzwi. To jeden z magazynierów przyszedł do mnie po papiery. Dałem mu plik dokumentów i poszedłem dalej ciąć komara. Godzinę przed wykręceniem odpoczynku zjadłem śniadanie i czekałem na hasło podjazdu pod rampę. W końcu przyszedł magazynier z informacją pod którą rampę się podstawić. Kiedy już się podstawiłem, poszedłem do znajomego z firmy na bajerkę. W międzyczasie i on podstawił się pod rampę. W godzinach południowych zostałem rozładowany i załadowany towarem już z przeznaczeniem na Szwajcarię. Miejsca rozładunku dwa: St. Gallen oraz Chur. W sumie coś nowego, bo ostatnimi czasy gwałciłem przejście w Basel bądź w Thayngen a tym razem przyszło odprawiać mi się na Wolfurcie niedaleko Bregenz. Po odebraniu kompletu papierów celnych odjechałem od rampy i zaplombowałem naczepę. Pożegnałem się z kolegą i ruszyłem. Na wyjeździe oddałem ochroniarzowi przepustkę po czym sprawdził czy numer plomby zgadza się z wpisanym w cmr i mogłem już wyjeżdżać. Włączyłem cymbał-radio i nasłuchiwałem czy ktoś coś mówi o korku na zwężce. Cisza. Wyjechałem na autostradę i już cyrk bo stoję. Do obwodnicy Pragi w kierunku Pilzna dolatuję za 30 minut z centrum logistycznego. Tym razem zajęło mi to 1.5 godziny. Po dostaniu się do okrężnicy Pragi skierowałem się na Pilzno i bez niespodzianek dotarłem do Rozvadova. Oczywiście na granicy komitet powitalny a na pobliskich zjazdach nieoznakowani funkcjonariusze niczym wilki czekają na ofiarę. Pierwszą pauzę zrobiłem na parkingu przed Norymbergą. Zasadniczo jak jadę stąd na Szwajcarię wypada mi na Kammersteiner Land bądź na tym odnowionym parkingu za tą stacją. Korek przed Pragą spowodował, że stanąłem wcześniej. Stamtąd doleciałem do Carlsheim, żeby wbić się w A7 i kierować na Memmingen. Godzina była już późna i pomimo że miałem sporo czasu jazdy zjechałem z A96 na Autohof bo wiedziałem, że dalej będzie lipa z parkingiem. Na Lindau nie ma co się bić bo o tej porze to już tam nawet fujary nie wsadzę. A na Wolfurcie nawet nigdy nie nocowałem ale nie zamierzałem ryzykować. Czas i tak dobry więc zjechałem na autohof zajmując chyba ostatnią możliwą dziką stojankę. Przodem auta przytuliłem się do takich krzaków, że wyjście możliwe było tylko od strony pasażera. Kolacja, prysznic, film i walę w kimę.

Z rańca ruszyłem połowy aut z autohofu nie było. Na Wolfurcie nie było Sajgonu jak to czasem bywa i szybko znalazłem stojankę. Wykupiłem myto na Szwajcarię i poszedłem do spedycji się odprawić. Babeczka zza biureczka przyjęła papiery mówiąc, że za pół godziny będą gotowe. Wróciłem do auta, zjadłem śniadanie i czekałem. Wróciłem do spedycji odebrałem papiery i pojechałem na przejście graniczne Lustenau/Au. Na budzie zostawiłem Laufzettel i udałem się do pierwszego punktu rozładunku. Na miejscu widziałem, że jakiś Polak stoi pod rampą. Zaniosłem papiery spytałem, czy mogę wjechać na taki opustoszały parking by nie blokować ulicy. To jest jeden z problemów jazdy po Szwajcarii, że bieda jest, żeby gdziekolwiek stanąć. Wszędzie ciasno uliczki, zjazdy ronda czy w ogóle niektóre odcinki czy miejsca na drodze dopracowane z centymetrową precyzją przy jeździe. Dostałem zgodę więc wjechałem na parking. Po paru minutach przybył właściciel i zażyczył bym opuścił jego parking bo nie życzy sobie bym tu stał. W sumie nie wiem w czym widział problem bo miejsce to nie było używane a tylko czekałem, aż kierowca przede mną odejdzie od rampy bym mógł się podstawić. Wytłumaczyłem, że to nie zadecydowałem o moim postoju tutaj a magazynier. Kiedy właściciel poszedł do magazyniera, kierowca odjechał od rampy a ja od razu podjechałem w jego miejsce. Wybiła godzina 12 więc na magazynie przerwa. I to nie mała bo 1.5h. Chociaż to i tak nie jest dużo bo na południu Szwajcarii w kantonach bliżej Włoch czy Francji nawet 2h pauzy potrafią mieć. No dobra skoro pauza to pauza. Wyciągnąłem gary zrobiłem żarcie i opędzlowałem. W końcu rampa się podniosła wyszedł chłopak i zawołał na zrzutkę. Rozładowałem pół auta odebrałem papiery i pojechałem do Chur. Na miejscu małe nieporozumienie, gdyż sklep uważał, że dziś mnie nie zrzucą bo skończyli pracę jednak towar szedł na pobliski magazyn, gdzie miał być rozładowany. Poza tym i tak musieliby rozładować bo inaczej za niedotrzymanie terminu, płacą wysokie kary więc byłem spokojny. Na magazyn pokierował mnie chłopak jadąc przede mną osobówką. Na miejscu rozładowałem resztę towaru a w międzyczasie dostałem adres załadunku na Niemcy 15km od Chur. Kurde... pasuje. Wskoczyłem do klamota wyjechałem na autostradę za parę kilometrów zjechałem i stanąłem na przyzakładowym parkingu dla ciężarówek czekając do dnia następnego.

W środę rano, wjechałem na zakład zameldowałem się i czekałem na załadunek. W końcu przyszedł gościu wskazał rampę i się podstawiłem. Na magazynie pogawędziłem z chłopakiem, który jeździł u Holendra. Czas szybko minął on załadował się wcześniej i pojechał a ja czekałem pół godziny za 2 paletami. W końcu zagruzili, wypisałem CMRkę odebrałem papiery i ruszyłem w kierunku przejścia granicznego Schaanwald/Tissis. Tam odprawiłem ładunek, zapłaciłem za drogę i ruszyłem dalej. Rozładunek w Kempten, zatem nie miałem długiego podjazdu. Na miejscu rozładunek z marszu, wyjazd na autostradę na parking i decyzja aby czekać do jutra.

Czwartek. Przyszedł adres... Załadunek nieopodal Landshutu. Ponad 200km przelotu... spoko. Załadunek dachówki ale nie na cały zestaw więc coś jeszcze będziemy szukać... spoko. Adres rozładunku: Warszawa... :roll: Uderzenie jakby matka mnie pizgła z laćka na wejściu do domu, po przyjściu nawalonym jak stodoła z odpustówki. :lol: Od razu dostałem epilepsji, sraczki, gorączki, wysypki i innych symptomów choroby zwanej Warszawianka... Nawet pchły z włosów pouciekały na wieść o Warszawie. Jak lubię jechać do Błonia, Pruszkowa ba... nawet Nowego Dworu Mazowieckiego tak słowo Warszawa mnie po prostu rozpier*la. Ale myślę przecie dupy ci nie rozerwie... Chociaż nie... raz miałem zajebistą sytuację podbramkową, że wyebałem z auta jak dzik w lochę a hamując, rolki z papierem o mało nie katapulotwały przez przednią ścianę naczepy. Mówię wam.... nawet wrogowi tego nie życzę. Takie ciśnienie masz, że po drodze gałki oczne trzymasz, żeby z oczodołów nie wypadły. :D Ok, koniec pitolenia. Pośmiali się? Tak? To dobrze jak nie to ciul. Nigdy nie uważałem się za jakiegoś boskiego komika. Spojrzałem na atlas jak dojechać, odpaliłem złoma nabrałem wiatru w butle i poszedłem. Fabrykę znalazłem bez problemu w sumie nawet wydawała się znajoma. Zapewne byłem tu z tatą jako driver-prawiczek na prawym fotelu. Ale luzik, zameldowałem się i czekałem. Podjechał wózkowy zaprowadził jak bajtla na miejsce i kazał otworzyć dwa boki. Po załadunku wróciłem na parking i poszedłem po papiery. Dzwonię do firmy co dalej? Odpowiedź nie ma nic póki co czekaj. I tak czekałem do Piątku.

Rano sms. Jedź tu i tu dokładny adres po drodze. Wiedziałem jedynie, że załadunek ma być między Bambergiem a Bejrutem niedaleko A70. Żarcie, pompowanie i dzida. Po drodze dostałem dokładny adres, zjechałem na parking sprawdziłem i pojechałem. Adres znalazłem... ale stanąłem obok... Kościoła... Pierwsza myśl: w piz** coś pochrznaniłem. Sprawdzam ale wszystko się zgadza. Mała firma znjadowała się za kościołem. Dalej poszło już sprawnie. Załadunek jakiś pułek sklepowych. W sumie te europalety ważyły więcej niż te kosze ale co mnie to obchodzi. Jest ładunek? Jest. To go dostarczam. Krótka piłka, prosta sprawa jak jeb... jak młocka. Załadowany udałem się w kierunku Jędrzychowic. Doleciałem do BP przy A4 skąd w piątek na 3.5h jazdy dotarłem do domu.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek

Polska – Szwajcaria – Niemcy – Polska

Weekend udany. Spokój, cisza, jakiś wypad do znajomych. Wszystko to pękło jak bańka mydlana na myśl o wyjeździe do Warszawy. Ale w końcu to jest transport ciężki i nie ma srania po krzakach jak mawiał znajomy z technikum. Pół wieczoru nastawiałem się psychicznie a nawet przez chwilę zrodziła się myśl czy nie zrobić sobie termosiku melisy, co by czasem mi łeb nie pizgnął w kabinie jak będę w stolicy. W Poniedziałek z rańca wystartowałem. Poleciałem na Łódź potem Piotrków dalej do Mszczonowa (wam też się ze szczynami kojarzy? :lol: ) i 50 aż do Wyszogrodu i na Nowy Dwór skąd zaatakowałem stolicę. O dziwo poszło sprawnie. Zajechałem, rozebrałem teściową do półnaga i czekałem na wózkowego. Zrzucił dachówkę i pognałem w drugie miejsce zrzutki. Tu już przeprawa była i po drodze mnie jakiś taryfiarz dosyć zdrowo zagotował ale doleciałem. Zrzucałem w okolicach Proctera i również poszło sprawnie. Sobie myśle: coś za dobrze idzie ale ok, chociaż potem się spaprało ale o tym później. W międzyczasie sms. Załadunek meblami w Węgrowie w środę odprawa na Żarskiej Wsi a w czwartek o 10 zrzutka w Szwajcarii w Niederbipp. Kurde pasuje, malina. Z Zabranieckiej przebiłem się do Sulejowa i dalej bokami do Węgrowa. Awizo na jutro ale ryzyk-fizyk idę do biura. Kurde idzie zajebiście, załadują już dzisiaj tylko muszę zaczekać. Załadowali, wyjechałem a 2 km od załadunku już był parking gdzie zrobiłem odpoczynek dobowy.

Planowałem ruszyć we wtorek o 4.00 wstaje bo zawór ostro przycisnął po wczorajszym piwku. Kiedy wychodzę widzę... taaa... ch*a widzę. Mgła jak by się całe niebo spuściło na ziemię. Stwierdziłem, że nie ma sensu taka jazda i wróciłem na wyro. Ustawiłem poonownie budzik na 6.00 Po dwóch godzinach mgła już stanowczo opadła. Poranna toaleta i ruszam. Droga mija, kilometry lecą. Przed Piotrkowem dzwoni forumowy kolega Ociu :mrgreen: . Bajer leci, łeb nie myśli, nagle na wylocie z Gomulina pokazuje się miś uszatek wystawia fujarę z czerwoną gałą na końcu i karze zjeżdżać. Trochę się spóźnił i jedyne co mogłem zrobić to przytulić się do zajazdu autobusowego ale naczepa odstaje. Mówię, że tylko się poprawię ale policjant mówi, że Panie 5 minut i jedziesz dalej. Wychodzę a tu się okazuje, że trwa akcja jabłko-cebula. STOP! Wróć! Jabłko-cytryna. No i się okazało, że jaśnie Pan Barmanek sobie 66km/h w zabudowanym pocisnął. Mogę uniknąć kary, jeśli zjem cytrynę. Ha! By się zdziwił bo od małęgo w sumie lubię jeść czasem cytrynę i jeden kawałek to dla mnie pikuś... Pan Pikuś. Opędzlowałem cytrynę podziękowałem, że na tym się skończyło i oczywiście potulnie obiecałem, że będę jeździł zgodnie z panującymi przepisami. (Ha Ha. Taki C**j! Łeb w dół i trza zapier... jak mawia Kłaliti. :lol: A ty Ociu, masz szczęście chopie bo byś stawiał halbe ciulu jakby przyszło płacić :P ). Na dokładnie 4.30 doleciałem do Portu8 w Osjakowie 8) . Pracuje tam znajoma więc dostałem zniżkę zniżki i zjadłem soczyste śniadanie. Potem podjechałem do Wielunia, zalałem kociołki następnie do Wieruszowa do firmy zostawić papiery i wziąć zaliczkę i w końcu udałem się w kierunku Jędrzychowic. Doleciałem na Żarską Wieś, zrobiłem zakupy, prysznic i spać.

Po godzinie 7.00 zameldowałem się na spedycji. Zostawiłem dokumenty i wróciłem założyć linkę celną, bo dopiero po zaplombowaniu pojazdu, babka zgłasza dokumenty do rejestru w celu wyrobienia dokumentów celnych. Zjadłem śniadanie, ogarnąłem kabinę i umówiłem się na ustawkę z Kłalitim, który leciał na Espanie. Odebrałem papiery i ruszyłem. Zjechaliśmy się przed granicą a za tunelem doszedł mnie jego biały Mietek. Między Dreznem a Chemnitz pierwsza pauza bo Markowi wyszły godziny. Siedzimy w jego Mieczysławie i przychodzi chłop się zapytać czy on dobrze jedzie do Lotniska Schoenefleden w Berlinie... :lol: Brak słów. Mi ręce opadły. Cisza. Słońce zaszło jakiejś kobicie dziecko na rękach płakać zaczęło. Marek patrzy na mnie ale widzę, że chętnie by pizgnął śmeichem. Tłumaczymy jegomościowi, że w ogóle obrał zły kierunek i jak powinien się kierować informując, że zjazd na A13 jest zamknięty. Byłbym w stanie uwierzyć, jakby pojawił się artykuł o Polaku, który próbował przedostać się zamkniętym odcinkiem autostrady. Krótko komentując kochani: mózg rozj*any. Nie rozumiem, jak można nie mieć choć podstawowej orientacji w terenie i jechać po prostu na pałę. Żeby jeszcze atlas czy mapę miał. Ale on nic nie miał null, zero. Się dziwić, że jakiś chłopek zamiast jechać do Anglii to pociekł do Hiszpanii bo tak mu „kaśka” znalazła. I nie zdziwił go fakt, że dostał się na miejsce rozładunku nie przepływając kanału La Manche czy przejeżdżając Eurotunnelem. Po pauzie ruszyliśmy dalej. Po 2 godzinach mnie kończyła się zmiana i stanęliśmy na kolejną pauzę. Od razu doskoczyli do nas Jehowi wręczając gazetki (dzięki! Właśnie nie miałem nic żeby podłożyć pod butle gazową!) Ja pędzlowałem posiłek a Marek poszedł nawracać niewiernych. Dokręciłem pauzę i lecimy dalej. Po 1.5 godziny okazuje się, że Markowi nie dokręciło pauzy i musi stawać bo kończy mu się zmiana. Pożegnaliśmy się i on zjechał ja pocisnąłem dalej. Doleciałem do Heilbronnu i tu szczęście się kończy. Odwaliłem w prawie 20km korku. Marek miał zamiar podciągnąć ale od razu go poinformowałem, że nie ma najmniejszego sensu dalsza jazda. Przebiłem się przez Heilbronn i zjechałem na autohofa w Bad Rapenau. Znalazłem jedno z ostatnich miejsc i poszedłem w kimę. Myślałem sobie, że jutro ruszając o 5 przejadę bez problemu zwężki w Karlsruhe i dolecę do Basel.

Wyjazd z autohofu zajął mi prawie 20 minut ale w końcu dostałem się do A6 a za 35km do A5 i kierunek Basel. Wszystko szło pięknie, aż się zesrało. Na jednym ze zjazdów Chłopak z wywrotką uderzył w tył drugiego pojazdu i autostrada zablokowana. Sprawa musiała być świeża, bo kiedy dojechałem dopiero dojeżdżały karetki, policja i inne służby ratownicze. Skoro i tak nigdzie nie jadę to zrobiłem śniadanie. Jajecznica z cebulą i parę kawałków chleba z szynką i ogórkiem. Ci, którzy mnie znają i im mówię jaką mam przemianę dziwią się, gdzie ja to mieszczę. A tu klata zapadnięta jak dziura po wapnie. :lol: Zjadłem śniadanie odstałem z jakieś 2 godziny i wszystko ruszyło. Jak to wszystko ruszyło, to każda zwężka czy jakiekolwiek roboty kończyły się korkiem i tak wyjeżdżając o godzinie 5 zameldowałem się na terminalu w Basel o godzinie 13. Odprawiłem papiery i poleciałem dalej. Na wyjeździe był incydent bo jakiś Niemiec osobówką poszedł pasem na tranzyt dla ciężarówek. Cofnęli gościa pod eskortą ochroniarzy jeden go kierował a drugi za nim trzymał rękę na kaburze. :shock: W sumie nie ma się co dziwić, gościu z wyglądu jakiś turek czy inny muzuł więc dmuchali na zimne. Po godzinie zameldowałem się w Niederbipp w firmie i dostałem przydział na rampę. Zanim podjechałem odpiąłem pasy bo ze środka nie było szans na ich ściągnięcie. Po drodze jeszcze jakiś Szkop, który myślał, że jest u siebie i się podstawił od tak pod moją rampę (moja rampa!!! :evil: ). Wróciłem i się spytałem, gdzie mam stać skoro ktoś się w moją rampę władował. Nie znam dokładnie tego mieszanego języka używanego w Szwajcarii ale kierownik ostro tam jechał po tym Niemcu. Chłopek odjechał ja się podstawiłem i zrzuciłem ładunek. Odjechałem na parking i czekałem do jutra na kolejne zlecenie.

Mamy Piątek. Piątek Piątek Stau u Niemca początek. Parking zapchany mózg rozj... sami wiecie o co chodzi. :lol: Dostałem zlecenie. Załadunek przez płot a rozładunek u Niemca w okolicach Stuttgartu. Wszystko fajnie ale zrzutka w poniedziałek. Se myślę no już ciul ważne, że nie będę stał jak jak frajer. Zajechałem i zagruziłem. W międzyczasie dostałem już zlecenie na załadunek do kraju i ponowny załadunek do Lichtensteinu z Polski. Odprawiłem towar na Basel i poleciałem na Karlsruhe. Musielibyście widzieć jakiego miałem banana na ryju jak opyliłem korek w Karlsruhe zjeżdżając na A8 w kierunku Stuttgartu. Stójcie i niech wam tam żył na pulokach pękają. Zajechałem na niby pompie a tak naprawdę na dzikusie bo pompa była pod drugiej stronie a atlas pokazywał, że po obu stronach. Na szczęście nie byłem sam bo dojechał wieczorem Piotrek z Poznania, który jeździł silosem u Niemca. Pozdro dla niego bo naprawdę w porządku gość. Po raz pierwszy siedziałem najnowszym modelu Iveco czyli Kił-Wayu, okazało się, że jest wixiarzem, pamięta stare imprezy Ekwadoru a kilkukrotnie stał na bramce więc było o czym gadać. W niedziele poszliśmy do Burger Kinga, gdzie każdy zostawił po ponad 10 euro a po powrocie wyciągaliśmy gary i robiliśmy porządny obiad. Aaa... no i hit tego weekendu, to jakiś czeski prymityw co chciał, żebyśmy mu zgolili włosy na głowie ale już całkowicie ukrzyżował mnie jak odpalił, że na klacie też :lol: :lol: :lol: . Sądzę, że nie jeden goryl by mu zazdrościł takiego zakrzewienia.
W niedzielę razem z Piotrkiem poszliśmy do Burger Kinga, na „obiad” dla mnie to była zagrycha do pierwszego dania niż obiad. Każdy zostawił z nas po ponad 10 euro a po powrocie, każdy z nas wyciągnął gary i zaczął robić specyfiki. Wieczorem zaprosiłem go do mnie na film i browarka. Jak się okazało, Piotrek był nie palący i nie pijący. Głupio byłoby samemu siedzieć i pić piwo ale Piotrek kazał się nie przejmować w zamian chętnie częstował się babką czekoladą i ciastkami. Obejrzeliśmy Amerykańskiego Snajpera, nagrałem mu sety z Ekwadoru a na pożegnanie życzyłem, żeby jeszcze kiedyś się zjechać. Piotrek odpowiedział, że „góra z górą się nie zejdzie ale człowiek z człowiekiem zawsze”. Jak się okazało po jakimś czasie miał 100% racji. Co działo się w kolejnych tygodniach dowiedziecie się w kolejnej części. Na koniec skromne zdjęcia. Mam nadzieję, że będę mógł uchwycić coś ciekawego. Pozdrawiam i mam nadzieję, że styl pisania przypadnie wam do gustu. Strzała! :mrgreen:


Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Autor:  kłaliti [ 16 paź 2015, 23:21 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Elegancko kamionowy doprawco.
Ale przemilczałeś skutek zjedzenia zepsutego jabłka i szybkiego nagłego rozładunku w lesie :roll:
Jehowych zapytałam (bo polacy) co myślą na temat ciapatych ale "my sie nie mieszamy w polityke"
Katorga przejechać 6 do 5 i potem 5 w dół...
Pozdrawiam :)

Autor:  Bauer [ 08 lis 2015, 0:46 ]
Tytuł:  Re: Filmy/Opisy z Wojaży

Łooo to była akcja niczym sceny z Bonda. Ważne, że ładunek dotarł na odpowiednie miejsce :D NO 5 i 6 to takie wąskie gardła. Ale idzie to przeżyć, choć czasem gula skacze na maxa. ;)

Niemcy - Polska - Szwajcaria - Austria - Polska

Po weekendzie w poniedziałek pojechałem na zrzutkę do magazynu DSV niedaleko Pfrozheim. Po zameldowaniu się w biurze otrzymałem polecenie podstawienia się pod rampę w celu rozładunku. Sam rozładunek nie trwał długo ale musiałem chwilę poczekać aż, ranna zmiana weźmie się do roboty. Po rozładunku wróciłem po papiery i poleciałem w kierunku Thayngen na załadunek w jakimś małym miasteczku niedaleko A81. Na miejsce dotarłem bez problemu, zameldowałem się i czekałem, aż załadują swoje padaczki i będę mógł się podstawić. Po dobrej godzinie dostałem cynk o możliwości załadunku, podstawiłem się i czekałem. Ładunek okazał się lekki bo były to puste pojemniki na dezodoranty chyba. W każdym bądź razie banan na ryju bo wiedziałem, że ośka w górę a gaz będzie molestowany jak szesnastka przy pierwszym razie. Po załadunku odbiór dokumentów i dzida w kierunku Zgorzelca. Po drodze udało się ponownie zgrać z Mareczkiem i jego białym Mieczysławem, który wracał z Espanii. Czas miałem bardzo dobry, awizacja luźna więc nie było problemem zaczekać 1.5h, żeby razem się pobujać w stronę granicy. Do Norymbergi lecieliśmy razem: Marek prowadził a ja za nim ciekłem swoją padliną. Na skrzyżowaniu A6 i A9 się rozjechaliśmy, bo Marek cisnął na Rozvadov a ja na Jędrka. Bajerka na CB oczywiście leciała i nawet się nie zorientowałem jak poleciał w swoją stronę. Udało mi się dolecieć na A72 i tradycyjnie pauza na autohofie przy 11 zjeździe. Prysznic, kolacyjka i poszedł w kimono.

Wtorek. Bez śniadania, ruszyłem dalej. Za 3.15 dojechałem na Krzywą, żeby opędzlować soczystą karkówkę z pobliskiego grilla. Kasa mała a można się iście nażreć do imentu. Polecam każdemu. Zjadłem mięcho dokręciłem pauzę i pojechałem dalej. Kolejny postój miałem koło domu, wziąłem sobie prysznic, zabrałem jeszcze parę rzeczy do auta i ruszyłem dalej. Starą „ósemką” poleciałem na Bełchatów, po drodze zatrzymując się w Osjakowie na BP, żeby zjeść obiad. Potem drobne zakupy w Ruścu i dalej już bez przerw do Piotrkowa. Bez trudu znalazłem adres rozładunku, zameldowałem się. Początkowo obiecano mi rozładunek jeszcze tego samego dnia, ale zdecydowałem przełożyć go na kolejny bo nie chciałem marnować godzin pracy. Wyjechałem z firmy i stanąłem na parkingu zewnętrznym. Dobry los sprawił, że Ociu leciał akurat w stronę Kielc na zrzutkę więc nie mogło obyć się bez spota! I tak w godzinach wieczornych Ociu zajechał swoją czerwoną landryną. Ochroniarze byli spoko bo pozwolili, żeby sobie wykręcił krótką pauzę na parkingu. Pogadaliśmy i Paweł pocisnął dalej a ja poszedłem dokończyć browara. Godzina późna to poszedłem w kimę.

O 6.00 dnia następnego zameldowałem się ponownie w firmie. Z marszu pod rampę, rozładunek tak samo sprawny ale oczywiście biurokracja być musi to odyebałem 1.5 godziny za papierami. Jeszcze ma koniec lekka spina z babką z biura ale pukał ją pies, mogłem jechać dalej. Rozliczyłem się w firmie i pojechałem na załadunek. Wszystko wskazywało na to, że szybko się uwinę, bo towar był gotowy i od razu chcieli mnie ładować. Na tym się skończyło bo z dobre 2.5 godziny odczekałem na zrobienie papierów. W międzyczasie obiad w pobliskim barze oraz zakupy na wyjazd. Wróciłem rozpakowałem wszystko i czekałem. Po odbiorze dokumentów kierunek Jędrzychowice. Zdążyłem wjechać do wroga i pauza wypadła mi na pompie koło Bautzen.

Środa. Poranne rytuały i dalej w drogę. Droga w porządku tylko na A7 parę zwężek i trochębyło przypchane, ale koniec końców udało się dolecieć na przejście graniczne w Tissis. Odprawiłem się i gdyby nie objazd drogi dojazdowej nie przekroczyłbym 10h jazdy a tak byłem zmuszony wykonać wydruk i go opisać. Oczywiście jak to na meblach bywa ze czterech Polaków stało rozładowanych i czekało na dalsze plany. Okazało się, że nie na darmo się mówi, iż świat jest mały. Otóż spotkałem kierowcę, którego zawoziłem do Drezna na pompę bo zostawił tam auto. Wieczorem dostałem od chłopaków zaproszenie na grilla więc zajebiście zapowiadała końcówka tego dnia. Przed 16 dostałem także adres załadunku kartonu z Austrii do Radomska co jeszcze bardziej wprawiło mnie w pozytywny nastrój.

Wstałem o godzinie 5.00. Wczoraj zdążyłem się zameldować w biurze i dostałem już przydział na rampę tylko muszę zaczekać do 6.00. O wyznaczonym czasie odpaliłem klamota, podstawiłem się i czekam. Zrobiłem śniadanie, zjadłem i poszedłem jak wściekły na załadunek. Do Frastanz raptem ze 25km to rzut beretem. Melduje się, towar to zajebiście. Na magazynie robił Serb, który potrafił gadać w 12 językach w tym i po polsku. Bardzo sympatyczny gość nawet skubaniec nasze piosenki śpiewał. Kilkanaście palet załadowałem na małym magazynie a resztę miałem wziąć z głównego. Po załadunku poszedłem odebrać papiery. Stało się na balkonie i czekało przy pokoju. Odebrałem papiery rozglądam się za kolegą ale nie musiałem bo on zauważył mnie. Wariat z połowy magazynu darł się do mnie mówiąc „do widzenia”. Szalony. Odebrałem kwity od soczystej blondyny i pojechałem. Powrót do domu znany do Ulmu idę jak przecinak lewy pas gwałcony do granic wytrzymałości. Aż tu nagle przed skrzyżowaniem z A8 mówią, że korek ze 12km na robotach. No to szybko daję na prawy i kierunek Augsburg. B16 dokulałem się do Donauworth i już B2 do Norymbergi. Po drodze minąłem się z Piotrkiem z którym weekendowałem w Pforzheim. Faktycznie miał rację mówiąc, że góra z górą się nie zejdzie a człowiek z człowiek zawsze. Wleciałem w A9 odbębniłem w korku bo godziny szczytu, potem przed górą płaczu krótka pauza i standardowo punkt docelowy A72 i autohof przy 11 zjeździe.

W Piątek z rańca bez śniadania wystartowałem w stronę kraju. Doleciałem do Jędrka i dalej ciągłem do Krzywej, żeby zjechać na grilla. Zimno było u nas było w piz**. Szybko poleciałem na grilla wziąłem karkówkę i herbatę na rozgrzanie. Najedzony wróciłem do auta i jak tylko wsiadłem to tak mnie zmuliło, że szok. Oczy leciały w dół i widziałem, że nie da rady dalej jechać. Odpaliłem webasto rozłożyłem oparcie i zasnąłem ustawiając budzik na 7.00. Po pobudce ogarnąłem się i stamtąd już na odcięciu dalej do domu na zasłużony weekend.

Obrazek Obrazek

Polska - Szwajcaria - Austria - Polska

Rozładunek w Radomsku zaplanowany był na 10.00. Poprosiłem jednak o przełożenie go na godzinę 9.00 gdyż, spedycja podała mi kolejne plany na tydzień i mogłem się spóźnić. Wyjechałem wcześniej rano i w sumie dobrze bo za Krzeczowem zaczął padać śnieg... W Radomsku zima już na dobre zagościła a na poboczach po 5cm śniegu leżało więc konkretnie sypało. Na miejscu się zameldowałem, z marszu na halę i rozładunek. Na dworze zimno jak pies ale na hali latałem w krótkim rękawku. Po zrzutce na pusto do Wielunia, zalałem kotły i do firmy na rozliczenie. Potem już do Twardogóry na załadunek mebli. Od Sycowa jechałem jakąś niby wojewódzką ale u mnie gminna droga w lepszym stanie niż ta wojewódzka. A już szczytem kulminacji jest ten pseudo objazd wiaduktu. Dziury jak leje po bombie a w kabinie rzuca cie jak workiem ziemniaków. I tak poniewierany jak szmata dotarłem na miejsce. Załadowałem, odebrałem papiery i poleciałem na Kudowę. W planach miałem postój na Kudowie na Shellu ale tępo szło i zmuszony byłem stanąć w Boguszynie na Orlenie.

Wtorek. Ruszyłem rano obawiając się czy zdążę na awizacje. Miałem do przejechania Pragę akurat jeszcze w godzinach porannego szczytu. Ku mojemu zdziwieniu nie korkowało się po mojej a przeciwnej stronie ku wylocie z miasta. Zameldowałem się w Divisovie na bramę i od razu pod rampę. Zrzucili mnie, następnie załadowali po czym odjechałem od rampy, żeby zaplombować auto. Poszedłem do biura otrzymałem dokumenty oraz plombę i mogłem ruszać. Myślałem, że uda mi się dziś dojechać w głąb Niemiec w okolice skrzyżowanie A6 i A7 ale zmarudziłem kilka godzin na tym rozładunku i załadunku i koniec końców dojechałem na duży praking za Kammersteinerland koło Norymbergi.

W środę ruszyłem tak by w godzinach rannych być na terminalu w Wolfurcie w Austrii. Na miejscu okazało się, że jest istny Meksyk. Nie ma miejsca puszczają auta z powrotem na drogę i radźcie sobie panowie sami. Obróciłem się na rondzie i stanąłem ja kparę innych aut na takim pasie zjazdowym do punktu służby drogowej. Zostawiłem klamota i poszedłem się odprawić. Zostawiłem papiery i wróciłem do auta. Zjadłem śniadanie i po godzinie odebrałem gotowe dokumenty. Pozostało mi już tylko iść do celników i mogę ruszać. Zaskoczyła mnie celniczka od Szwajcara, która chciała ode mnie ekologie, nie miałem przy sobie teczki to musiałem dymać z 500m do auta i wrócić się z dokumentami. Kiedy już podbiłem Szwajcara wróciłem i ruszyłem. W St. Gallen byłem 3 w kolejce. Przede mną było dwóch Polaków, z różnych firm ale często spotykam ich czy to na magazynie w Czechach czy na rozładunku w Szwajcarii. Nie mając nic do roboty pomogłem jednemu a potem drugiemu przy rozładunku. Przyszła i na mnie kolej. Zrzuciłem już prawie pół auta zostało mi raptem 5 palet ale magazynier poszedł na 1.5 godziny przerwy. Wróciłem do auta standardowo gary i obiad. Po pauzie zostawiłem resztę mebli i poleciałem do Chur-u. Tam jak zawsze wysłali mnie na drugi magazyn, gdzie rozładowałem resztę mebli. Po rozładunku wyjechałem z Churu w stronę Austrii i stanąłem na parkingu. Przed godz. 16.00 dostałem adres załadunku w Nuziders niedaleko Bludenz w Austrii. Godzina była późna a nie miałem pewności czy na miejscu będzie miejsce na nocleg więc wyjechałem z Churu w stronę Austrii i zatrzymałem się na parkingu w celu odpoczynku.

Rano ruszyłem na załadunek. Poleciałem tradycyjnie na Schaanwald/Tissis, gdzie opłaciłem myto i dalej mogłem udać się w kierunku Nuziders. Będąc na miejscu nie mogłem się zameldować, gdyż nie miałem nr załadunku. Stanąłem więc kilkanaście metrów przed bramą w miejscu wyznaczonym. Ruch się zmagał i każdy pojazd musiał mnie omijać. Kiedy za mną ustawiło się jeszcze kilka innych pojazdów ochrona kazała wjeżdżać. Nagle przy pomocy moich nr rejestracyjnych odnaleźli mój ładunek i mogłem wjechać. Kiedy za pierwszym razem im to mówiłem, tłumaczyli, że tylko nr załadunku muszą mieć. Jakby mnie posłuchali nie zmarnowałbym godziny. Ale w końcu dostałem się do środka. Otrzymałem dokument załadunkowy i zgłosiłem się do magazynu. Przyjął mnie gościu o bardzo chrypliwym głosie, który chyba miał problem z krtanią czy gardłem bo oddychając charczał jakby mu się się płuca odrywały. Sprawdził w komputerze ładunek i kazał się podstawić pod rampę. Na kartce dostałem wytyczne jak rozłożyć ładunek na naczepie. Początkowo sam ładowałem ale po chwili podjechał magazynier i pomógł mi załadować. Zawsze to parę minut prędzej niż samemu. Pozakładałem listwy i założyłem linkę celną bo byłem przekonany, że plomba zostanie założona. Zdziwiłem się kiedy w biurze otrzymałem papiery a o lince celnej nie było wzmianki. Dla mnie to bez różnicy. Wróciłem do samochodu i ruszyłem w stronę domu. O dziwo, po drodze zarówno A96, A7 jak i A6 się nie korkowały Jedynie trochę tradycyjnie Norymberga przytrzymała ale dalej było w porządku. Na A72 słyszałem jak chłopacy ostro informowali o tym, że na Dreźnie jaki wypadek jest i że od cholery korka. Miałem godziny ale szkoda mi było marnować, jeśli miałem odstać w korku i zjechałem na Vogtlanda. Stąd na 9 godzin jazdy dojeżdżam bez problemu do domu.

Po wykręceniu pauzy ruszyłem w godzinach nocnych. Nie było ruchu mogłem jechać spokojnie i swoim tempem. Za pierwszą zmianę dotarłem już do kraju, gdzie zrobiłem krótką pauzę i już za 3.5 godziny dotarłem do domu.

Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek

Strona 3 z 3 Strefa czasowa UTC+02:00
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited
https://www.phpbb.com/