Słowacja/Grecja
19 sierpień 2007 - niedziela
Nowa firma, nowe auto, nowe kierunki - głównie Europa Południowa. Szczęście mi sprzyjało i ostatni mój wakacyjny kurs odbył się do Grecji - do kraju, w którym dotychczas nie miałem okazji być, a bardzo chciałem tam pojechać. Rano przed godziną 8 byliśmy już na placu, przepakowaliśmy się z osobówki do MAN-a i byliśmy już gotowi do jazdy. Pierwszym celem trasy była Bratysława, tam czekał na nas ładunek, który dalej wywędrował na Grecję. Droga mijała spokojnie, przejazd przez stolicę przebiegł dosyć szybko i sprawie. Wyjechaliśmy na krajową "ósemkę" i początkowo kierowaliśmy się na Wrocław, po czym wylądowaliśmy na krajowej "jedynce". Dalsza droga również mijała bezproblemowo. W Auchan za Częstochową zrobiliśmy większe zakupy przed dalszą podróżą, przy okazji wykręciliśmy krótką pauzę i ruszyliśmy dalej. Przed granicą zjechaliśmy na Orlena i tam kręciliśmy "dziewiątkę".
20 sierpień 2007 - poniedziałek
Pobudka w środku nocy przed godziną 3, pijemy po kawie i herbacie i ruszamy dalej. Do granicy było już niewiele kilometrów, także po ok. 40 minutach jazdy byliśmy w Cieszynie. Tam wykupiliśmy winietę na słowackie drogi i ruszyliśmy dalej. Przez Czechy jechało się spokojnie, ruch był stosunkowo nieduży, co było spowodowane bardzo wczesną godziną. Na granice czesko-słowacką zajechaliśmy ok. 4 nad ranem. Po dwóch godzinach jazdy byliśmy już na miejscu w Bratysławie. Kazano nam czekać i po ok. 30 minutach oczekiwania zaczęli ładować. Załadunek trochę czasu potrwał i dopiero o 8 wyjechaliśmy ze stolicy Słowacji. Kierowaliśmy się już prosto na Węgry. Droga z kilometra na kilometr była coraz bardziej kręta i górzysta, ale nasze nowe auto dosyć dobrze radziło sobie ze słowackimi wzniesieniami. Na granicę zajechaliśmy przed godziną 10 i niestety spędziliśmy tam cały dzień z tego względu, że u Madziarów było święto i niestety był też zakaz.
21 sierpień 2007 - wtorek
Obudził nas deszcz, który niemiłosiernie walił w dach auta i nie dało się już usnąć. Tak więc wstaliśmy, deszcz po kilkunastu minutach ustał, my odczekaliśmy do 23 i ruszyliśmy. Po wjeździe na Węgry kupiliśmy oczywiście winietkę. Nocna jazda mijała bezproblemowo, od czasu przymykało mi się oko, ale jakoś się trzymałem. Tak więc jechaliśmy sobie i rozmawialiśmy, aż trzeba było zrobić krótką pauzę, która tym razem wypadła nam na trasie E75. Zdrzemnęliśmy się na godzinę i ruszyliśmy dalej. Na granicy węgiersko-rumuńskiej byliśmy ok. 6 nad ranem. Po wjechaniu na terytorium "świeżych" europejczyków kupiliśmy winietę. W kolejce trzeba było wystać się ok. 30 minut, aby takową nabyć. Drogi rumuńskie można porównać z sennym koszmarem (może nie wszystkie, ale większość na pewno). Fatalny ich stan, oraz kiepskie oznakowanie dróg, zniechęcają do tego kraju. Czas pozwolił nam dojechać w okolice Carabsebes i tam kręciliśmy pauzę. Temperatura podchodziła pod 40 stopni, w kabinie duchota, na zewnątrz to samo. Trzeba było wytrzymać do 20, o tej godzinie ruszyliśmy dalej. W 4,5h dojechaliśmy w okolice Krajowej. Zrobiliśmy krótką pauzę i...
22 sierpień 2007 - środa
... ruszyliśmy dalej. Niestety po raz kolejny przychodzi nam jechać nocą. Do granicy rumuńsko-bułgarskiej dojechaliśmy o 3 nad ranem, kupiliśmy bilet na "prom" i nie pozostało nam nic innego jak tylko czekać aż kolejka ruszy, tak więc położyliśmy się spać. Kolejka ruszyła o 7, zanim wszyscy się pobudzili i wjechali na łajbę to minęła godzina. Na bułgarskim lądzie byliśmy po trzydziestu minutach i musieliśmy zjechać na parking z tego względu, że był u nich zakaz spowodowany wysoką temperaturą, która po południu przekroczyła 40 stopni. Dzień w takim upale mijał powoli, klimatyzacja za dużo nie pomagała, ale trzeba było stać dalej. Chłopaki na radiu mówili, że policja nie ściąga, także wyruszyliśmy nieco wcześniej niż początkowo planowaliśmy. Czasu nam spokojnie starczyło, aby przejechać Sofię, za stolicą Bułgarii robiliśmy krótką pauzę. Zjedliśmy kolację i ruszyliśmy dalej w kierunku Kulaty. W Grecji byliśmy ok. 1 w nocy. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów zatrzymała nas Grecka policja w celu skontrowania towaru. Po małej kontroli ruszyliśmy dalej. Na miejsce do Kilkis zajechaliśmy ok. 3. Problemu ze znalezieniem firmy nie było - była umiejscowiona prawie przy samej trasie. Ochroniarz kazał nam zjechać na firmowy parking i czekać, aż ktoś jutro rano nas obudzi.
23 sierpień 2007 - czwartek
O 8 rano przyszedł do nas gość i powiedział, że można już podjeżdżać pod rozładunek. Tak też zrobiliśmy, minęło ok. 20 minut zanim podjechaliśmy i ściągnęliśmy całą plandekę. Rozładunek trwał stosunkowo krótko - zaledwie 20-25min. Tak więc zaciągnęliśmy plandekę, zjechaliśmy na parking i oczekiwaliśmy na zlecenie powrotne. Akurat przyjechał drugi Polak, także na nudy nie narzekaliśmy. Dzisiejszego dnia temperatura po raz kolejny przekroczyła 40 stopni. SMS z adresem miejsca załadunku przyszedł po 13, termin był na jutro, także nie było co się śpieszyć, ruszyliśmy o 14. Po wyjeździe z Kilkis dotankowaliśmy jeszcze nieco paliwa, a w późniejszym czasie zrobiliśmy zakupy w Lidlu. Dalsza droga mijała spokojnie, nie było można oderwać oczu od pięknych, greckich krajobrazów, po lewo góry, po prawo morze, a przed nami ciągnąca się autostrada, coś pięknego. Na miejscu w Komotini byliśmy ok. 18.30, ale i tak musieliśmy czekać do jutra. Zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.
24 sierpień 2007 - piątek
Wstaliśmy o 7, tata poszedł zanieść papiery, ale kazali nam poczekać jeszcze godzinę. Tak też się stało, pod rampą byliśmy o 8, załadunek trwał zaledwie 15 minut, wyjechaliśmy z firmy, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy dalej. Droga aż do samej granicy bułgarskiej mijała nam spokojnie i całkiem szybko. Byliśmy tam ok. 12, wykupiliśmy winietę i ruszyliśmy dalej. Bułgarskie oznakowania nie odstępują od rumuńskich, w jednym miejscu do Russe było nieco ponad 200km, a kilkanaście kilometrów dalej już prawie 230km. Brak parkingów dał nam się we znaki i krótką pauzę musieliśmy zrobić na jakiejś małej zatoczce w jakimś miasteczku. Tym razem granicę bułgarsko-rumuńską przekraczaliśmy jadąc mostem, a nie tak jak wcześniej płynąc "promem", jest o wiele taniej i szybciej. Poszukaliśmy jakiegoś większego parkingu i zjechaliśmy, aby wykręcić "dziewiątkę".
25 sierpień 2007 - sobota
Pobudka przed 8, jemy śniadanie i ruszamy dalej w drogę. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie stan rumuńskich dróg, który miejscami jest naprawdę fatalny. Co prawda te drogi są remontowane, ale akurat my jechaliśmy górzystym odcinkiem, który był w remoncie i którego przejechanie zabiera sporo czasu. Po drodze dotankowaliśmy jeszcze trochę paliwa na LukOilu. Ten feralny odcinek jest aż do samego Caransebes, dalej droga jest w miarę dobra. Za Caransebes zrobiliśmy jeszcze krótką pauzę na obiad i ruszyliśmy dalej. Granica węgierska zbliżała się już wielkimi krokami, ale niestety teraz też trafiliśmy na zakaz u Węgrów, tym razem weekendowy. Na granicy nabyliśmy jeszcze winietę, zjechaliśmy na pierwszy parking po stronie węgierskiej i nie pozostało nic innego jak wykręcić "dobówkę", zbliżały się 56h jazdy.
26 sierpień 2007 - niedziela
Dzisiejszego dnia można było odespać wszystkie nieprzespane noce, w które przyszło nam jechać. Dzień dzisiejszy w głównej mierze zleciał na rozmowach z innymi kierowcami, oraz na poprawianiu desek, które powypadały pod wpływem "jeżdżącego" towaru. Na szczęście nie było takich upałów jak chociażby w Grecji i jakoś było można wytrzymać. Pod wieczór poszliśmy spać - zbliżała się kolejna noc, w której trzeba będzie jechać.
27 sierpień 2007 - poniedziałek
Wstaliśmy po 23, zjedliśmy późną kolację i ruszyliśmy o równej 24. Akurat jechaliśmy na dwa auta także czas mijał nieco szybciej. Na Węgrzech są chociaż dobre drogi, także jechało się przyjemnie i spokojnie. Na granicy węgiersko-słowackiej byliśmy ok. 3 w nocy, tradycyjnie kupiliśmy winietkę i ruszyliśmy dalej. Drogi u naszych południowych sąsiadów także są dobre tak więc tutaj też jechało się dobrze. Krótką pauzę robiliśmy na jakimś dzikusie, wypiliśmy po kawie i herbacie i ruszyliśmy dalej. Droga do samej granicy była "czysta". Do Polski wjechaliśmy "z marszu" - kolejki nie było w ogóle. Dotankowaliśmy jeszcze w Barwinku na Petrochemii i ruszyliśmy dalej. W naszym kraju także obyło się bez zbędnych przygód, w kilku miejscach stała Policja, ale głównie ściągali osobówki. Po drodze nie obyło się także bez porządnego śniadania w barze. Na "bazie" byliśmy koło południa, odstawiliśmy MAN-a i poszliśmy do domu.
Rozładunek jest jutro w Warszawie.