Tydzień z życia busiarza, czyli łamanie wszelkich stereotypów o ciągłej gonitwie…
Poniedziałek – początek tygodnia, więc pracę trzeba zacząć.
Przyjechaliśmy na bazę około 11, pojechaliśmy rozładować jedno z aut i przyjechaliśmy się przepakować już do odpowiedniego – Iveco daily.
O 13 pierwszy załadunek w tychach, bierzemy paletę z jakimś czymś w kartonach, widać mała to mało waży. Kolejny punkt załadunku to Mysłowice. Jakaś masarnia, kolejna paleta załadowana, odebrać papiery i kierunek Katowice. Tu już trochę zamieszania, brakuje poprzednich cmr, nie chcą wydać towaru… Szef pogadał i już nam doładowali kolejną paletę. Po Katowicach przyszedł czas na Ożarowice, tam już chwilę poczekaliśmy zanim szef dojechał drugim autem i załatwił papiery. Wjazd na zakład, doładunek, pakowanie, układanie, papiery i o godzinie 18 jesteśmy już na A1. Co tu dużo pisać, trochę zamieszania było.
Po drodze wjechaliśmy na Carefoura na zakupy i później już kierunek A4. Na autostradzie jak to na autostradzie, różne tematy, muzyka, trochę nudy. Jakoś przed północą dojechaliśmy do granicy, tam postój na olszynie celem tankowania, umycia auta i odwiedzenia Fast fooda.
Wtorek – część dalsza międzynarodowej dystrybucji.
Około 1 wjechaliśmy na ziemie wroga. Tu już zaczęło wiać mocno nudą, fotele pasażera do najwygodniejszych nie należały tak, więc w niecałą godzinę po wjeździe wylądowałem w kurniku, zmęczenie zrobiło swoje. Przespałem się godzinkę i czuję, że auto się zatrzymuje. Kolega złapał kryzys, chciał chwile przespać. Zamieniliśmy się miejscami i wyszło na to, że do samego Dortmundu dojechałem ja, a kumpel spał. Koło 7 byliśmy na miejscu, punkt rozładunku otwarty od 8 więc kierunek kurnik został objęty. Tak się stało, że przespałem pierwszy z pięciu rozładunków. Około 10 obudzono mnie celem dalszej jazdy, tym razem prowadził już kolega. Pierw jechaliśmy załadować jakieś kartony, a później na dalszą zrzutkę. Tym razem już nie spałem. Pół godzinki i kolejny punkt załatwiony, zostały jeszcze trzy. Było godzina 12, wypadałby coś zjeść. Dojazdu trochę było, bo 60km landówkami, więc zrobiłem śniadanie. Parówki, kabanosy i chleb z serkiem. Starczyło, żeby zregenerować siły.
Koło 13 na kolejny punkcie, towaru trochę więcej, miejsca do jego noszenia też więcej, rozładunek potrwał dłużej. 14.30 Wyjechaliśmy do kolejnego punktu, pół godziny później byliśmy na miejscu. Miły gość, polak, ze śląska. Rozładunek poszedł naprawdę szybko, przy tym kupa śmiechu. Dostaliśmy mały prezent za szybką robotę. O 16.30 Nastąpił ostatni rozładunek. Specjalnie się nie śpieszyliśmy, bo i tak trzeba było czekać na fax. papierów na kolejny załadunek. O 18.30 Wyjechaliśmy, papiery na załadunek były, 130 km podjazdu, 2h deptania. Po drodze prysznic i takim sposobem o 21.30 Byliśmy pod firmą, załadunek dopiero rano. Zimny kapsel, kolacja, krótka pogawędka z innym busiarzem, co rozumy pozżerał i do spania. Ja w kurniku, kumpel na fotelach.
Środa – niemiecka kurierka.
3 załadunki, 4 rozładunki, taki był plan na dzisiaj. Do przejechania łącznie około 500km. Załadunek z rana jak śmietana, 15 min ze wszystkim. Kolejny punkt 80km dalej. Małe problemy ze zrozumienie, pół godziny i po sprawie, gonimy dalej. Z niemieckiego zagłębia objęliśmy kierunek Frankfurt Am main. Trzeci, ostatni załadunek za 20km, pół godziny i jesteśmy na miejscu. Trza wypisać CMR, coś zjeść, napić się i jazda dalej. Pierwszy rozładunek za 200 km. 3 godziny. W połowie drogi kryzys, wsiadam ja za kierownice i jedziemy dalej. Przed rozładunkiem objazdy i inne głupoty niemieckie. Zrzutka na małej spedycji, wszystkim zarządzał jeden dziadek. 20 Min i wyjeżdżamy. Jest popołudnie, do kolejnego celu pozostało niecałe 150km, po drodze zwężki i korki, zajęło nam to koło 4 godzin. Dojechaliśmy, szybki rozładunek lekkich kartonów załadowanych dzień prędzej. Pół godziny i po sprawie. Jedziemy na trzeci rozładunek, 50 km do przejechania. Przyjeżdżamy, małe miasteczko, za nim strefa przemysłowa, szukamy firmy i po 10min ją znajdujemy. Kumpel idzie z papierami, przychodzi z zrzedłą miną, rozładunek rano o 7. Jest godzina 19, jedziemy do sklepu, szukamy pierdoł, kupujemy obiad ( nagetsy z serem
) haribo, ( bo tanie w porównaniu z polskimi cenami ) i inne takie. Przed 20 pojawiliśmy się na parkingu, chwilę później przyjechała Scania z Pol Macku, kierowca sam przyszedł, miły, starszy gościu. Pogadaliśmy trochę o tych kolorowych wozach, zjedliśmy kolacje i koło 23 poszliśmy spać, dziś ja spałem na fotelach…
Czwartek – pełna laba.
Rano przed zostaliśmy rozładowani, mimo dużego zakładu poszło szybko i sprawnie. Czekał nas ostatni rozładunek, podjazdu około 50km. Duży zakład, najważniejszy pracownik w firmie ( mr. Sekjuriti na bramie
) nie widział, że ma coś takiego przyjechać, z resztą nie tylko to, bo na wjazd czekało 7 samochodów. Ja niewyspany postanowiłem wleźć do kurnika… Przespałem cały rozładunek i jeszcze trochę. Obudziłem się około 11, siłą rzeczy obudziłem też Tuptusia. Pogadaliśmy trochę, zjedliśmy śniadanie, ładunku dla nas jak nie było tak nie ma… Zmęczenie i nuda nas usypiała, a że było ciepło to wziąłem rozłożyłem lodnie na pace i na nich postanowiłem spocząć… Tak spędziliśmy dzień do 20. Na ładunek nie było, co liczyć. Posprzątaliśmy w aucie, zrobiliśmy kolacje. Była 23 a robić nie ma co. Tak, więc idąc dalej moim tokiem rozumowania, że na pace będzie chłodniej postanowiłem tam spać. Było za ciepło, co chwile jakieś dziwne szmery… Polazłem się wygnić na fotele.
Piątek – wielki powrót.
Wstaliśmy koło 9. Bez większego zapędu ogarnęliśmy auto. Dzwoni szef – możliwe, że będziecie wracać na pusto. My lekko zmieszani pojechaliśmy na stację w sprawach oczywistych. Po 10 telefon, nie mam nic dla Was, wracajcie do kraju na pusto, po drodze tylko jedźcie oddać palety na spedycje przed granicą. Z Saarbrucken do domu 1100km… Szef zaszalał. Droga jak droga, korki, głupi Niemcy, zwężki… Odziwo brak jakichkolwiek kontroli. O 18.30 Byliśmy na spedycji. Był na firmie jeden cymbał i sprzątaczka, nie chcieli palet przyjąć, firma zamknięta, zapraszamy w poniedziałek. Tel. do szefa, zjeżdżajcie z nimi, kiedy indziej się im to odda. Do granicy 70km, uśmiech na twarzy, techniawa w środku i jazda do domu. Na granicy tankowanie, oczywiście, prędzej też było, nawet dwa, ale tak jakoś nie udało mi się to wpleść w tekst. Postój na kibelek i odwiedziny sklepu na żarskiej. Bańka na wodę była potrzebna. Kolejny postój na „kogucie” Tam znowu zaopatrzenie w mc Donaldzie. Był wieczór, zaczęło się ciemnić. Po drodze czekało nas kilka spotów. Pierwszy w Legnicy, z Maćkiem. Pół godziny pogawędki i jedziemy dalej, tym razem do Wrocławia. Tam spot ze Sznajderem, kawa, pogaduchy i pół godziny później byliśmy na bramkach. Za nimi, znowu na mc Donaldzie czekał na nas mój brat, który wracał z Norwegii. Znowu zeszło pół godziny. Następnie już tylko jazda do domu. 1:20 Zapukałem do drzwi i na tym możemy skończyć.
To tyle z życia busiarza. Było fajnie, miło, teraz trzeba tylko zacząć samemu jeździć.
Foty niepoukładane i takie jakiś słabej jakości, nie wyszły mi tym razem