W sumie od czasów pracy w firmie "NapijSieAlkoholuIZapomnij" i ujeżdżania MANa po Skandynawii nie pisałem nic w tym dziale,
Jakieś paparuchy pokroju Regana skutecznie mnie zniechęcały.
Na dobrą sprawę nie było i o czym pisać.
Na wiosnę 2011 zmieniłem firmę i środowisko do życia.
Obecnie jak to niektórym jest wiadomo mieszkam na Opolszczyźnie, a pracuję na śląsku.
Praca jest bardziej stagnacyjna i nudniejsza. Nie trenuję już Skandynawii, nie targam mebelków i papieru oraz stali czy piwa po Niemczech...
Teraz nudna (ale i sraczkogenna) samochodówka (najczęściej).
Czyli terminy prawie jak u badysa na cargo
(na wczoraj)...
Nie będę się rozwodził nad firmą.
Na początku miałem wsiąść na Volvo podczepione pod starą "blandkę" Szwarcmulerkę targać stal z Czech na zagłębie.
Ale jako, że było ciśnienie na samochodówkę, to dali mnie na podwójną obsadę na MANa TGA XXL 18.480 z 2006r. + Krone (mega)..
Trenowaliśmy trasę Gliwice (PL) - Herentals (B). Dwa razy w tygodniu dostarczaliśmy zderzaki do Opla Astry z Belgii.
Od Wielkiego dzwonu trafiło się coś innego.
Najczęściej to Pl - Benelux - PL.
Ogólnie wtedy (za dobrych czasów) w tygodniu na tej linii chodziło z 10 aut.
Trasa zabijała nawet moje hemoroidy (taka nuda), ale wychodził z tego niezły pieniądz jak za 5 dni roboty w tygodniu
Tak więc jak ktoś z Was kupi kiedyś/teraz nową Astrę, to możliwe, że znudzony wiozłem jej zderzak
Z kolesiem jeździłem krótko. Nazwijmy go Heniek (Adam miał na imię).
Dziwny był i męczący (jak 99% ludzi z podwójnej obsady).
No, ale ten był wybitny. Drzewiej pracował u Włocha (jeździł Piaggio, czyli Iveco). MANa dlatego znał jak własną żonę.
Problem był taki, że brzydził się redukcji przed górką (nawet jak był to podjazd na A7 Getynga-Kassel), oraz że podczas śniadania drapał się po kroczu i narzekał na "potówki na jajcach" (drapał się po jajach jak jadłem śniadanie).
Europę znał jak własną kieszeń, ale błądził w Antwerpii.
Dwa strzały i sandały, Heniek (Adam) poszedł sobie w piz*u...
Dali mi do obsady Marcina.
Fajny gość. Młodziak (2 lata doświadczenia na wywrotce), ale dobrze nam się jeździło.
Wiekowo byliśmy na podobnym pułapie (on mimo że młodszy - już żonaty, ja mimo, że starszy - kawaler).
Razem z nim dalej trenowaliśmy te zderzaki, a czasami inne trasy (np GB)...
Niestety... Ja jakoś poszedłem na urlop, a jemu dali padlinę Volvo ze starą plandeką. I gdzieś na jakiejś śląskiej hucie popsuł szmatę.
Potem były niesnaski ze starym i odszedł.
Potem jeździłem MAŃkiem sam,
Dalej trasy PL - D - Benelux - PL.
W międzyczasie w Berlinie najechałem na Smarta (jak na jakiegoś robaka).
MAN miał trochę zryty przód i "tato" kazał to naprawić we własnym zakresie.
Traf chciał, że dali mi do MANa Mietka. Mietek poważny i dorosły koleś.
Z nim to była jazda bajka. Do rany przyłóż. Spokojny, wyluzowany, no i genialny mechanik.
Ujmę to tak: MANa połatał i poszpachlował na DDRówku, na parkingu podczas pauzy...
Nie wziął ode mnie za to nic.
Niestety. Znów miałem za dobrze... Jakieś roszady i zabrali mi MANa...
Mietek poszedł na Magnumkę (potem na Scanię, do dziś),a ja po drodze miałem Scanię i w końcu dali mnie jako co-drivera na DAFa.
Nikt nie chciał iść do kolesia na podwójną, ale ja (z natury spokojniejszy od labradora) nie zgłaszałem sprzeciwu.
Każdy narzekał, że ten koleś to gumowe ucho, wazelina, nerwus, imbecyl, etc etc.
Nie pomylili się zbyt wiele, ale ja przyszedłem tu pracować, a nie oceniać jak w "Tańcu z gwiazdami".
Z nim na DAFie dalej obrabialiśmy te zderzaki 2x w tygodniu.
Robota dosyć wyniszczająca psychicznie i fizycznie. 2x 2300 km w tygodniu. Limit czasowy PL - B 14-15h, etc etc
Taśma produkcyjna nie zaczeka.
Wiem, że busiarze mają ciekawiej. No ale to inny sort...
Jako ciekawostka - posiadamy kwity zezwalające na jeżdżenie po zakazach na terenie Niemiec i Polski wystawione przez General Motors.
Wszystko po to, aby "utrzymać produkcję".
Tak więc jak widzicie, nie ma nic ciekawego w mojej pracy. Płaskie tereny, płaska robota.
Może więc opiszę chociaż ostatnie dni (tak pro forma).
Jako, że Opel zdecydował przenieść produkcję do Polski i Anglii - wiele fabryk zakończyło (lub właśnie kończy) swój żywot.
Niemcy padły/padają (HURA!)
trasy B - GB (Elesmere Port - Liverpool) robi Vos, a my B - PL.
Obecnie Polski oddział sam produkuje już zderzaki, więc my sporadycznie już przywozimy im towar.
Obecnie większość to obce ładunki.
a więc ostatnie chwile TIRowania,..
W tamtym tygodniu, w poniedziałek załadowaliśmy w Ostravie (CZ) lampy do fabryki Jaguara/Land Rovera (GB).
Odkąd padło "Sea France", pływamy "DFDS-em" z Dunkierki do Dover. W Dunkierce byliśmy w pon. ok. 20 godziny.
Jakieś miksy były i wzięli nas na ubota dopiero o 23-ej.
Naturalnie "wsio się zesrało". Awizo mieliśmy na Wtorek 4 rano.
No, ale fabryka jest w Liverpoolu, więc jest co dymać TIRem.
Firma przełożyła zrzutkę na 18tą, Więc pauza, filmy, wódka, obiad...
O 20tej kazali wjechać (
).
Wjechaliśmy na "magazyn południowy", a tam wybiega herbaciarz i drze mordę że musimy wyjechać.
Ja to wziąłem na miękko (zdarza się). Ale Co-driver prawie zawał.
Suma summarum, po 10 telefonach i wykłócaniu się (na szczęście jako tako znam angielski) zdjęli nas o 23ej.
Aha, nie wspomniałem, że na 22 już mieliśmy załadunek pod Newcastle upon blabla do Myślenic (PL).
Fabryka Nissana zwracała puste pojemniki.
Jako, że na Jaguarze dali ciała to i na Nissanie był poślizg.
W Dover byliśmy jakoś w Czw. wieczorem. Łajba do Francji i dzida na Polskę.
W Myślenicach byliśmy w Sobotę około 5 rano. Mimo niesnasków zdjęli nas i poturlaliśmy się na bazę.
W poniedziałek załadowaliśmy około 17 profile (całe boki) Opla Astra GTC na Oplu Gliwice.
Towar przeznaczony do Bunschotten NL.
Tam zrzutka we wtorek około 12 godz.
Potem zjazd na parking, pauza i czekanie.
Na pauzie tradycyjnie wypiliśmy pół litra do snu, ja trochę na "eternicie" posiedziałem bo łapało zasięg i NyNy.
O 22 ruszyliśmy z parkingu (Bunschotten) na załadunek zderzaków (Herentals B).
Tam pauza do rana. kolejne pół litra do snu, jakiś film i obiad...
Potem start na Gliwice. Tam zrzutka, potem załadunek pustymi opakowaniami nazad do B, pauza i dzida w Czwartek o 23ej...
Piątek zrzutka o 13:10 (dosyć rekord jak na piątek. Zazwyczaj butuje się 14:30 w podwójnej).
Siedzimy więc o 14 w Belgii, 1200 km od domu i wieszamy ch*je na firmie.
EEE ZARAZ!!! SMS... załadunek pod Venlo, HURRA!!!!!
.
.
.
.Ku*wa... hurraa...
Załadunek... ale trzy miejsca rozładunku: Praga i 2x okolice Brna.
No nic. Sobota 6 rano start na Czechy z Venlo. Trasa stagnacyjna jak zwykle.
A40, Potem skuśka przez Dortmund, A38, A14, A4, A17 i górkami na Czechy i Pragę.
Obecnie (pisząc te słowa) stoimy w Pradze pod mostem obok firmy i czekamy poniedziałku.
To mój trzeci weekend w kabinie od początku roku.
Co-driver leży pijany i dogorywa, a ja piszę tego posta.
Byliśmy w Tesco i nakupiliśmy Salami, sera oraz piwa....
Piwo + Wódka = Zło...
Ale ser super smaczny...
Fotki mogę dodać dopiero jak będę miał dostęp do solidnego łącza, bo obecne WiFi jest czeskie - "Nikt nic Nie wie, transfer donieś w wiaderku"....
(Takie odkąd archiwizuję)
WAŻNE: PROSZĘ NIE PISAĆ W KOMENTARZACH NAZWY MOJEJ FIRMY,
Ne chcę, aby Google indeksowało
Poznajesz po aucie, jaka firma? Super - zachowaj to dla siebie...
Dziękuję..
PS: Wrzutki nie będą chronologicznie, ale cóż poradzisz...