Piątek wieczór dostaje SMSa „wyjazd jutro o 5 rano tzw szybki strzał do Popradu na załadunek i z powrotem. Popołudniu będziemy z powrotem. Jedziesz?” Też pytanie…….
W sobotę rano zapakowaliśmy się z Jesterem w moją małą „ciężarówkę” (Seicento z „kratą”) i pogoniliśmy na baze do Pilzna. Tutaj przesiadka w "dużego brata" i o 6 "ogień na tłoki" na Jasło i dalej na Barwinek. Po drodze szukaliśmy jeszcze gdzie kupić zapasowe żarówki, żeby się „pepiki” nie czepiały w razie kontroli. W końcu udało nam się nabyć jedynie żarówki 12V i tak "uzbrojeni" wjechaliśmy na Słowację
Tutaj fotka naszego zestawu
Droga do Popradu przebiegała spokojnie. Poniżej kilka fotek mijanych ciężarówek. Niestety było dosyć szaro, a fotki robiłem z kabiny w ruchu, więc ich jakość nie jest zbyt dobra
…a także przykład jak się buduje autostrady na Słowacji…
…i jak wyglądają już gotowe…
Trafił się też zamek na górce…
...i zaśnieżone Tatry w chmurach…
W Popradzie dosyć łatwo znaleźliśmy Whirlpoola…miało być szybko a tu już na wjeździe niespodzianka…kilka „koni” już stało w kolejce...
Okazało się, że nawet jedna Omega się ładowała, chyba na Francję...
Jeszcze na bazie, Jester dowiedział się że ładują tylko do 12.00 (byliśmy na miejscu ok. 10.30)….na szczęście nie sprawdziło się, by byśmy mieli nie planowany weekend na Słowacji. W oczekiwaniu na swoją kolejkę, zakąsiliśmy śniadanio-obiad. Potem małe prace porządkowe m.in. zwijanie pasów, porządki w kabinie, zasznurowanie linki celnej, mycie szyb i luster. To ja „in action”
Kolejka samochodów się nie zmniejszała, więc korzystając z wolnej chwili pstrykłem kilka fotek słowackim Tatrom już z bliska...
Kiedy przed nami zostały tylko dwa „konie”, nagle pojawiła się jedna a za nią druga słowacka ciężarówka i wjechały na plac bez kolejki. Góral z Zakopca, który stał przed nami stwierdził że „komuś trza ryja chyba obić”. Co się okazało? Ci dwaj „uprzywilejowani” przyjechali na „prekladku”. Otóż jeden z nich wyruszył do „unii” (tak mówili
) i na Niemczech go „miśki” zawróciły, bo na jednej oponie w naczepie miał wielką banie i oberwany kosz na „zapas” na naczepie, a i sam „zapas” był łysy jak kolano. Ten zielony FHacz to właśnie bohater tego wątku
Więc trzeba było przeładować na inny samochód, ale ten który miał zabrać towar wcale nie wyglądał lepiej….łyse opony, pogięte burty i takie tam. Ale szef mu powiedział żeby jechał, jak się uda to ok. a jak nie to wróci
Jednak oni potrzebowali dwóch ramp koło siebie, żeby wózki nie miały za dużo kombinacji. Więc nam akurat nie zaszkodzili, bo dwie naraz rzadko się zwalniały a jeśli była jedna wolna, to podstawiał się ktoś z kolejki. Ponieważ o 22 zaczynał się zakaz dla ciężarówek, mieliśmy już niezłego stracha, że jednak nas weekend na Słowacji nie minie. Około 16 udało się podstawić na załadunek. Tu poszło szybko…45 minut i po sprawie. W drodze powrotnej nie obyło się bez przygody ze słowackimi „miśkami”. W Svidniku taki jeden posądził Jestera że jedzie na przeciwmgielnych….w sumie to miał rację, ale się gość nie znał do końca
Bo owszem tak było, ale w momencie jak podchodził do samochodu to Jester szybko przerzucił na punktówki i wmówił "miśkowi" że te były cały czas włączone. Szczęśliwie w „chińczyku” dało się tak zabajerować
. Nie do końca przekonany o swej racji gliniarz, próbował jeszcze coś znaleść (trójkąt, kamizelki, czy pasażer ma zapięte pasy) w końcu machnął ręką żebyśmy jechali... a mógł spytać o zapasowe żarówki
Na barwinku wykręciliśmy „45” i bez problemów już dolecieliśmy do Pilzna na 22.30... a miał być „szybki strzał”
Pzdr