6 lipca – piątek
Budzik zadzwonił o bardzo nieludzkiej porze jaką jest 4.30. Ale co poradzić – trzeba było wstawać! Staruszek już się krzątał po domu i szykował do podróży. Wszystkie potrzebne rzeczy pozanosiłem wieczorem do Skakanki, więc na rano została mi tylko toaleta, lekkie śniadanko i w drogę...
Wystartowaliśmy o 5.30. Kierowaliśmy się na Warszawę, gdyż załadunek mieliśmy w Białutach koło Błonia. Przez całą drogę padało i nawet podczas załadunku deszcz nie przestawał doskwierać. Dojechaliśmy zgodnie ze zleceniem na godzinę 7.00 ale ładować zaczęli nas dopiero po 8. Wjechaliśmy na wagę i doznaliśmy szoku! Skakanka z tą cysterną ważyła 16700kg. Co się okazało – cysterna waży ponad 9 ton ( nasza Magyara jest 2 tony lżejsza ale niestety pojechała do Rosji gdy tata był na urlopie i musieliśmy podpiąć tego złoma... ) Nikt się nie spodziewał takiego obrotu sprawy i byliśmy zmuszeni wziąć jedynie 23.300kg towaru a nie 25 ton jak mówiło zlecenie. Trochę było z tym zamieszania ale dogadali się że załadują 22,5 tony a resztę sprzedadzą do Hortexu.
Zapomniałem dodać – ładowaliśmy się koncentratem truskawkowym na Austrię.
A to już nasz złomek pod załadunkiem
Ładowali nas do godziny 10. Powiem że koleś miał oko bo załadował 22.490kg bez żadnej wagi. Można by rzec, że miał wagę w oku...
A oto zestawy jakimi firma w Białutach zwozi owoce do przetwórni
Z papierami zeszło chwilkę i po 10 ruszyliśmy dalej w drogę. Kierowaliśmy się na Piaseczno do serwisu aby naprawili nam Tool Collecta bo Skakanka dotąd śmigała na Rosję a ta bardzo przydatna rzecz akurat odmówiła posłuszeństwa. Drogi ubywało strasznie wolno. Korki i deszcz to tego dnia nieodłączny krajobraz naszej trasy.
Po półtorej godzinie jazdy zajechaliśmy do Piaseczna i mało co nie wyszliśmy z siebie. Okazało się że serwis przenieśli do Góry Kalwarii. Nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko tam jechać. Znowu korki i okropna ulewa. Po 40 minutach byliśmy na miejscu. Przyszedł jakiś młody magik i zabrał się do sprawdzania sprzętu. Mówię mu że wystarczy wymienić antenę i będzie wszystko ok., ale on przecież jest mądrzejszy... wymontował zestaw, poszedł do kanciapy, gdzie zeszło mu 2 godziny i ..... przyniósł nową antenę bo stwierdził że wystarczy wymienić antenę... Już się nawet nie denerwowaliśmy na tego debila tylko popatrzyliśmy z politowaniem i ruszyliśmy w stronę Cieszyna.
Droga ubywała strasznie wolno. Z samej Góry Kalwarii wyjeżdżaliśmy ponad godzinę. Na myjni w Grójcu stały 3 Pawiany, po trasie także było kilka ciekawych zestawów ale tak lało że nie było sensu robić fotek. Na DK 50 – śmiertelny wypadek, znowu straciliśmy ponad godzinę, na DK 8 przestało padać i poszło sprawnie, na DK 1 także bez problemów nie licząc małego zatwardzenia pod Częstochową...
Jedziemy sobie spokojnie aż tu nagle wpadliśmy w turbulencje. Okazało się że lewa opona dostała guza i mieliśmy kolejną przymusową pauzę za Częstochową.
Chłopaki szybko się uwinęli z wymianą koła i ruszyliśmy dalej. Podciągnęliśmy jakieś 30km do przodu i koło godziny 23 poszliśmy spać
7 lipca – sobota
Wstaliśmy sobie koło 8, nabiliśmy wiatru i ruszyliśmy w stronę granicy. Wcześniej na parkingu bardzo spodobały mi się 2 Skakaneczki, szczególnie ta SKATÓWKA
Piękna pogoda i zero korków – tak to można powozić.... W Pszczynie koło Kauflandu zatrzymaliśmy się na zakupy, potem w Bielsko Białej zatankowaliśmy do pełna i zajechaliśmy na Cieszyn.
Na granicy spokój, ruch strasznie mały spowodowany wakacyjnym zakazem jazdy. Jak to dobrze że my mamy spożywkę więc mieliśmy tylko postój na kupienie czeskiego Goboxa.
Do samego Mikulova jechało się świetnie. Żadnych korków i żadnych zbędnych przygód. Po Austrii także cały czas jazda, więc tego dnia dolecieliśmy na parking pod Graz.
Na fotkach widać jaką mieliśmy super czystą przednią szybę...
A to już przejazd przez Wiedeń i austriackie dróżki...
Tutaj, na autohofie za Grazem kręciliśmy 9.
Spotkaliśmy Jacka, który jeździ u Makarona i akurat kręcił 11 więc pogadaliśmy jakieś 2 godzinki, poczym on pojechał dalej a my pokuszalismy trochę poczym poszliśmy w kimę...
Bardzo spodobała mi się ta restauracja, ale jak wszedłem do środka i zobaczyłem ceny to stwierdziłem, że wcale tak bardzo ona mi się nie podoba...
8 lipca – niedziela
Obudziliśmy się po 8 i ruszylismy w dalszą drogę i po niecałych 2 godzinach byliśmy w Stainz. Droga okazała się bardzo ciekawa, a to za sprawą 12% wzniesień pod które nasz trupek wspinał się na drugim biegu z prędkością 15km/h. Powiem szczerze że trochę się zestrachałem podczas zjazdów na wąskich dróżkach hamując biegami nie mając w zapasie retardera...
Firmą znaleźliśmy bez problemów. Postawiliśmy autko na parkingu przed bramą, zjedliśmy późne śniadanie poczym ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka. Okazało się że zajęło nam to 3 godzinki, gdyż to strasznie malutka mieścina.
Reszta dnia minęła nam na nic nie robieniu, tygodniówka się rysowała a nas trafiał szlak że całą niedzielę trzeba stać w 30 stopniowym upale. Ale jakoś daliśmy radę...
9 lipca - poniedziałek
Przed 6 budzi nas pukanie do drzwi. Przyszedł Kasztan i zaczął szprechać aby podjeżdżać na wagę co nas bardzo rozgniewało bo w papierach mieliśmy napisane że rozładunek o 7.
Ale cóż, ubraliśmy się i wjechaliśmy na firmę. Zważyli nas i wjechaliśmy na halę gdzie mieli nas rozładowywać. W międzyczasie przyjechał Jaro od Pawianów i Henio z Wekty. Tego pierwszego wpuścili na zakład a Henia tylko zważyli i kazali czekać na parkingu przed zakładem. Obydwoje przywieźli koncentrat jabłkowy z Mateszalki z Węgier co nam było bardzo na rękę, gdyż mieliśmy tam właśnie ładować i Jaro wytłumaczył nam wszystko, gdzie mamy jechać, gdzie umyć beczkę itp.
Zaczęli nas rozładowywać koło 8. Przy czym wyglądało to następująco. Przed 7 Kasztan polskiego pochodzenia przyciągnął pompę. Zaczęliśmy się kiepować z Jarem że za godzinę podłączą wąż a za 2 może zaczną rozładowywać... ale nie było tak źle, bo o 9.40 cysterna już była pusta i zaprosili Jara Roburka pod rozładunek.
Podczas rozładunku zrobiłem kilka fotek Pawiana i ogólnie kilka zdjęć z wnętrza firmy
Fotek Skakanki Henia nie robiłem bo miał znowu ładować w Mateszalce we wtorek i miałem tam go upolować ale sprawy widocznie potoczyły się inaczej i Henia tam nie spotkaliśmy... A szkoda bo Skakanka z Wekty warta grzechu.
Po 10 wyrysowało nam 24 godziny pauzy i ruszyliśmy w stronę Węgier. Tego dnia jechało się bardzo dobrze, ruch niewielki i żadnych nieoczekiwanych przygód.
Po południu byliśmy na myjni w Biscke koło Budapesztu. Byliśmy 5 w kolejce, tak więc zeszło nam troszkę i dopiero przed 20 wyjechaliśmy wypicowani do czysta.
Ruszyliśmy dalej w drogę na załadunek. Nie było sensu iść spać gdyż o 23 godzinie było 33 stopnie ciepła więc ciągnęliśmy do samej Mateszalki, gdzie zajechaliśmy przed 2 w nocy. Troszkę się schłodziło i można było w końcu zasnąć...
10 lipca – wtorek
Po 8 rano zaczęli nas ładować koncentratem jabłkowym do Paderborn w Niemczech.
Wszystko bardzo sprawnie poszło i przed 10 byliśmy już załadowani, zaplombowani i gotowi do drogi. Jednak zrobiliśmy sobie jeszcze śniadanko, poszliśmy pod prysznic i poczekaliśmy na kiermanów z Lublina, którzy ładowali się kukurydzą i tak razem w 6 autek jechaliśmy przez Węgry, Słowację do Rzeszowa, gdzie się rozłączyliśmy.
Na wąskich i krętych słowackich dróżkach nie było za ciekawie, podobnie na serpętynach koło Barwinka. Nie dość że nasz trupek ma tylko 360 źrebaków to jeszcze nie ma retardera, więc było co robić. Tego dnia podciągneliśmy pod same bramki na A4 pod Katowice i tam przed północą skapitulowaliśmy. Fotek nie robiłem bo wieczorem strasznie się rozpadało i nie było sensu.
11 lipca – środa
Wstaliśmy przed 5 i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pogoda się troszke poprawiła więc jechało się dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Przed granicą zjedliśmy wczesny obiad, zrobiliśmy zakupy i zatankowaliśmy. Na Olszynie odwaliliśmy godzinę w kolejce i tego dnia dojechaliśmy jedynie pod Hannover. Tam o 17 trzeba było pauzować i spróbować zasnąć...
Tego dnia aparat miał wolne.
12 lipca – czwartek
Pobudka o 3 rano i lecimy dalej. Przed 6 byliśmy w Paderborn u Bandyty. Staruszek zaniósł papiery, pobrali nam próby i czekaliśmy na rozładunek. Koło 10 kazali wjechać i zaczęli nas rozładowywać.
Trwało to do 11, a chwilę potem dostaliśmy telefon od spedytorki że jutro załadunek w Hamburgu. Daleko nie mieliśmy więc o 17 staliśmy już na myjni u Stacka w Hamburgu.
Na myjni pauzowały 2 Pawiany i kilka Anhaltów. Obok nas mył się Pawian nówką FH480 z Gmagyar jeszcze na żółtych zjazdowych tablicach, ale jak się zorientowałem to on już wyjeżdzał i my także i tylko taka marna fotka.
Do Cargilla przyjechaliśmy przed 18. Tata poszedł podać numer kontraktu i wrócił wkór.... Okazało się że załadunek dopiero na poniedziałek. Starałem się być opanowany, bo pomyślałem że to jakiś błąd i zaczęliśmy to wyjaśniać ze spedytorką.
Tego dnia nic nie załatwiliśmy z racji że było już po 18 i pełni świadomości co może nas czekać jutro poszliśmy spać.
13 lipca – piątek
Rano budzi nas telefon od spedytorki. Twierdzi że nastąpiła pomyłka i załadunek jest dzisiaj. Tata poszedł na portiernie i faktycznie nastąpiła zmiana ale z poniedziałku na sobotę. Kolejny raz zostaliśmy oszukani, zresztą nie pierwszy raz. Nie było wyjścia jak tylko czekać i się nudzić. Nawet baterie w aparacie z tych nerwów odmówiły posłuszeństwa.
Na parkingu stało kilka fajnych autek, głównie Anhalty i inne zachodnie beczki. Co jakiś czas przejechał Pawian, goniąc do Noblee na załadunek....
Po 17 przyjechał Andrzej z cysterką od Berrenza, za nim Marek i Sławek z Kościerzyny, więc reszta wieczoru minęła bardzo wesoło, przy piwku i ciekawych opowieściach. Tego dnia poszliśmy spać po północy...
14 lipca – sobota
Wstaliśmy przed 6, gdyż mieliśmy o równej 6 załadunek. Tata poszedł na portiernię, dostał brzęczka i pozwolenie na wjazd. Nawet nie zdążył przyjść z powrotem jak brzęczek zaczął pikać i trzeba było podjeżdżać pod nalewak. Po 40 minutach byliśmy załadowani olejem palmowym do Karczewa, a przed 7 jechaliśmy już w kierunku domu. Na chłopaków nie czekaliśmy bo oni lecieli na Czechy, a my do domu bo rozładunek na poniedziałek. Kierowaliśmy się na Kołbaskowo, gdyz z Hamburga do domu to taka sama droga jak na Świecko a mniejsze kolejki.
Na granicy byliśmy w południe, nie było żadnej kolejki i do samego Stargardu Szcz. Jechało się świetnie. Tam straciliśmy ponad godzinę w korku i w domku byliśmy dopiero o 20
Zapraszam do komentowania....