Będzie
właściwie to już jest
Dłuższa przerwa była bo był błąd, który uniemożliwiał mi wstawianie zdjęć, ale został naprawiony jak widać bo już wszystko gra.
------------------------------------------
Sobota jak się nie mylę,
[05.07.2008] nie wiem która dokładnie godzina ale wiem, że było rano
Wczorajsza jazda wykończyła nas totalnie, wstałem powoli ubrałem się, opłukałem twarz dla orzeźwienia
i wyszedłem na dwór, jak na Anglię to było ciepło, ojciec w tym czasie robił kawę, nie było pośpiechu bo już praktycznie na rozładunku jesteśmy. Na sąsiednią bujankę po drugiej stronie zajechała Skakanka
oczywiście fota na rozpoczęcie dnia musi być...
Wróciłem do auta, coś tam przekąsiliśmy bo był czas, tak to praktycznie zawsze na kawie od rana
tym razem "kulturnie"
(jak to w kabarecie było)
zjedliśmy i powoli trzeba było się zbierać, chwilę przed zakończeniem pauzy odpaliłem kamiona by powietrze się nabiło, nie zeszło dużo więc moment i dobiło ojciec kończył na dworze papierosa, zagasił, wsiadł i rura. Jak zawsze wytaczamy zestaw na drogę...
Trzeba było zawrócić do autobany, więc do pierwszego zjazdu trzeba było jechać prawie pod sam Oxford.
Krążąc tam przy zjeździe...bo tam trzeba było zjechać i kawałek dalej podjechać żeby w drugą stronę się obrócić i wyjechać w przeciwną stronę do autobany, uchwyciłem fajną chałupkę - restaurację
W końcu wpadamy na autobane, kilka mil i już prawie u celu....
16 mil i mamy zjazd na Banbury...
Zjeżdżamy, nie było rodea przez centrum bo Faurecia jest przy autobanie więc tylko zjechaliśmy, dwa rondka w lewo i mamy ulicę i firmę. Wąsko...ale takie są uroki Anglii.
Wjeżdżamy bez żadnego pytania, Norbert ma tu stałe ładunki więc gościu stojący nieopodal widząc "czerwonego diabła"
pozdrawia ojca znanym podniesieniem ręki które ma za zadanie wydobyć z "niemego" (
stojącego na zewnątrz
), jegomościa zdanie "Cześć przyjacielu!"
Jednak nie podchodzi do kabiny, ojciec wyskakuje, wita się i pyta pod którą rampę się ustawić.
Siedząc w kabinie przez uchylone okno słyszę tylko urywki tej rozmowy, w tym zdanie "sixteenth" z ust naszego angielskiego przyjaciela i już wiem, która rampa.
Ojciec wskakuje ja mówię, Co? Szesnasta?
hehe ojciec się popatrzał i pyta skąd wiem... Ehh "Się słucha, się wie"
Tymczasem drugi angielski kolega, nazwijmy go "kolega po fachu"
wywija na placu z zamiarem ustawienia się na boku
Ustawiamy się pod rampę zgodnie z numerem i oczekujemy...tzn ja oczekuje bo ojciec poszedł otworzyć pakę.
Kolega z Mana też podjechał ale za nami, lecz wzięli go do rozładunku pierwszego, ale nasz przyjaciel
powiadomił ojca, że kolega z Mana ma mało na pace więc szybko ściągną i zaraz zajmą się nami.
I to się nazywa robota, nie to co w Polsce. Przyjeżdżam, z miejsca rozładunek, żadnego czekania, może plusem było to, że z rańca żeśmy wpadli, później na pewno większy jest tu ruch, ale mimo to super obsługa, kolegę z Mana zrzucili i zaraz zajęli się nami. Ojciec działał z tyłu a ja fociłem...
Spojrzenie w prawo...kolega się odprawiał do jazdy.
Spojrzenie w lewo...
Ściągają, ściągają, dużo tego mają więc trochę schodzi, ale cały czas pracują a nie to co u nas.
I po rozładunku...teraz tylko załadować puste opakowania i można uciekać. Na zdjęciach trochę placyku i rampa pod którą staliśmy .
Jak widać deszczyk trochę padał.
Podjeżdżamy na miejsce, które wskazał nasz przyjaciel.
Chwile ojciec z nim gada i za moment kolega pobiegł po wózek i przyjechał załadował paleciaka na naczepę i podawał ojcu opakowania na pakę a ten wyciągał i ustawiał je po naczepie. Ja oczywiście walczyłem z aparatem.
Coś podobnego ładujemy
"Burdelówki" ?
Siedziałem na łóżku i czekałem... hehe
Rzut na miejsce pracy
"Widziałam Oooorła cień!" - angielski gołąbek
Ojciec przyszedł, przyniósł papiery. Zaraz wróci... idzie pospinać.
Zamułka totalna
jakie piękne lusterko.
Koniec zamulania! Przyszedł tatko, czas na nas. Spotykamy jeszcze na firmie kolege z naszego miasta, który także jeźdźi w ND, jedzie w tym samym kierunku co my więc umawiamy się z nim na kręcenie pauzy 45h, na ugadanym na szybko parkingu. On jeszcze się tam kręcił dlatego nie jechaliśmy z nim razem. Ale o pauzie później. Angielski kolega (ten nie po fachu) stoi i patrzy, chyba mu się podobają norbertowskie "tyry"
gdy odjeżdżamy żegna nas takim samym gestem jak wspomniałem wcześniej, ojciec również (kulturka
a jak) i widząc blask w jego oczach postanawia dać po trąbach żeby się chopok ucieszył. Po fanfarach opuszczamy boisko tą samą drogą, którą na nie dotarliśmy.
Po prawo biura Faurecii...
Jedziemy do domu! No w sumie można by tak rzec, aczkolwiek do domu mamy kawałek, co by nie powiedzieć kawał drogi...
Ale co tam, prawdziwy traker się nie boi długich tras... hehe zwłaszcza jeśli jest to Polski Traker
Wpadamy na autobane [M40] , oj jak dawno nie jechałem autobaną.
Kawałek za Banbury i pod nami rzeka Cherwell.
Jedziemy, jedziemy i...powiecie znowu ształ... hehe nie w tą stronę czysta dróżka, ale coś innego,ojciec w lusterku dostrzegł powiewający na wietrze pas, zignorował go, co tam jeden odpięty pas
ale co nie spojrzał w lusterko to go wkurzał jak latał i w końcu zjeżdżamy na pas awaryjny, awaryjki i ojciec wyskakuje zapiąć pas.
Tu mobilek przeleciał obok nas...
Po wyskoczeniu ojca zostało puste miejsce... hehe
Pas zapięty... lecimy.
Znaki informują o zjeździe na drogę prowadzącą do Silverstone gdzie znajduje się tor "Silverstone", na którym miało się odbyć tego dnia GP Wielkiej Brytanii Formuły 1, w którym udział miał brać także nasz kochany Robert:D
Taką jazdę to rozumiem...
Kolega słabo idzie... czerwona naczepa...doganiamy kolegę który śmignął koło nas podczas zapinania pasu.
Wzniesienie.
Cały czas ta sama dróżka co do Banbury, (bez objazdów), dobijamy powoli do Orbitalu.
Czysto, czysto i mamy Orbital.
Teraz jak na złość idzie gładko w tamtą stronę...bo w tą zawsze jest lepiej, musieliśmy bardzo źle trafić, ale cóż Piątek jak to Piątek.
Lecimy.
Fajne, górki...
Przejdziemy?
TESCO - dla ciebie dla rodziny... nie śpieszy mu się za bardzo więc idziemy prawym... (nie lewym
)
Z górki i bydełko po lewej
dużo tego było.
Parę fotek z jazdy, takich ogólnych, nie będę się rozpisywał bo i po co...wracamy...trasa ta sama więc sensu nie ma.
I tak zleciało...mamy już M20
Channel Tunnel przed nami
Jeśli wierzyć kilometrażowi to 41 mil do Channel Tunnel
Jakaś Barbie jechała tą limuzyną...
i co raz bliżej do tunelu.
I jak widać, zjeżdżamy...
Znaki na tunel...jak się ustawić i Welcome!
Tym razem za Waberer'sem...
Tu już Waberer's zniknął i jakiś inny mobilek przed nami, tak samo jak wtedy, od budki do budki, mijamy Waberer'sów, dużo ich wtedy było.
"Droga do gwiazd", widać już z daleka, że kolejka nie mała.
I czekamy na wjazd na pociąg. Za nami jak widać też już kolejeczka spora.
Jakieś 20 minut staliśmy, zdążyliśmy zjeść coś na szybko i kolejka poszła do przodu.
Autobus już na nas czekał.
Ładujemy się na wagony i jedziemy do Francji...
Panowie od klinów podbiegają i co robią to już wiecie.
Nie robiłem im zdjęć bo jak zobaczyli, że mam aparat to rzucili kliny i uciekli
Po dotarciu na francuski brzeg wyjeżdżamy z pociągu i kierujemy się na umówiony parking.
Jakby ktoś nie wiedział gdzie wjechał
Miejscem naszego wypoczynku miał być Total umiejscowiony gdzieś w "Centre Commercial" Calais
przyznam się, że teraz za chiny go nie mogłem znaleźć ani na Google Maps ani nigdzie indziej, więc nie powiem dokładnie gdzie on jest a szkoda, powiem za to, że jest to zarypiaszczy parking na który lekko wchodzi ponad 200 zestawów, teraz gdy był weekend najedzie się więcej mobilków, CPN, to tak jak mówiłem Total z WC [nie mylić z Wagą
] i prysznicem za darmo, trochę ciekawych rzeczy na sklepie, my osobiście zaopatrzyliśmy się w bagietki które były bardzo świeże i bardzo dobre, jest to dzielnica tak jakby handlowa więc zaraz obok Totala są różne centra handlowe, sklepy i markety, wszystkiego pod dostatkiem i choć nie podam dokładnych namiarów to szczerze polecam tą tanksztelkę.
Tu jeszcze w drodze na parking, może ktoś po znakach rozszyfruje kaj to my stali
Walimy jeszcze nawrotkę na rondzie bo Total po drugiej stronie jest.
No i w końcu zajeżdżamy na parking, aut już nawalone trochę jest, dużo odpiętych silosów stoi od Norberta, kręcimy pierwszą w prawo bo widzimy coś czerwonego i okazuje się, że to kolega z firmy. Ustawiamy się tyłem do drogi, obok kolegi, załączamy tacho żeby rysowało pauzę i gasimy żelastwo. Kolega nazywał się Darek, jak nas poinformował pauzuje tu do Poniedziałku 4 rano, jedzie do Banbury się rozładować, my też w Poniedziałek startujemy ale troszkę później i z tą różnicą że jedziemy do domu. Mówiąc do domu mam na myśli Polskę bo jeszcze trzeba to w Karpicku zwalić.
Fota na przywitanie...
Chwilę gadamy z kolegą i postanawiamy iść do pobliskiej sieci marketów w celu zakupienia jakiegoś jedzonka i paru browców.
Nie było nas może z pół godzinki i wracamy zastaliśmy już Krzyśka(agent
), czyli kolegę którego spotkaliśmy w Banbury na Faureci i ugadaliśmy parking.
Szykował już grilla, tylko nie takiego tradycyjnego (kiedyś takiego woził ale zajmował mu za dużo miejsca) tylko taki ruszt na palnik butli gazowej, na którym fajnie się mięsko piecze. Robimy żarcie.
Każdy szykuje tależ, otwieramy piwka i gadamy, Krzysiek wstępnie miał jechać razem z nami jednak sprawy się trochę skomplikują.O tym za chwilę. Na takich rozmowach zeszło nam do późnego popołudnia, pobudzeni, że tak powiem piwem przypomnieliśmy sobie że trzeba obejrzeć Formułę 1 a z racji tego, że Krzysiek miał Cyfrowy Polsat i był bardzo gościnny to zaprosił nas do siebie. Darek też miał ale Krzysiek go wyprzedził.
Więc we 4 oglądaliśmy u niego. Fajnie się oglądało, zwłaszcza że wyścig był od nas rzut beretem
Piwka się kończyły więc ojciec poszedł z Krzyśkiem po jeszcze jedną partię a ja zostałem z Darkiem i tak żeśmy gawędzili o robocie u hiszpana, bo niedaleko nas stał i mu się przypomniało jak Krzysiek jeździł, tak gadaliśmy a ich nie było to Darek poszedł do kabiny i wygrzebał u siebie jeszcze dwa bronxy
Walnęliśmy i mięsko już kończyło się smażyć (któraś z kolei partia
) więc ponakładaliśmy na talerze i akurat przyszli tato z Krzyśkiem.
Auto Krzycha.
Kubica jeździł a my pałaszowaliśmy grillowane zwierzątka
Auto Krzyśka zmieniło się w wielką kuchnię i pokój gościnny w jednym.
Porobiłem parę fotek zestawom stojącym nieopodal, nie chciało mi się chodzić dalej a staliśmy daleko od stacji i w ogóle nie byłem tego dnia na CPN'ie.
Obok Krzyśka kolega "sto piątką", FH-acz i nasze wozidło.
Tutaj bardzo ładny zestaw, stał niedaleko i takie nasze zdjęcia od "tylca".
Auta dojeżdżają, my grillujemy, z oddali między naczepami słychać tylko słowa na "K" i "CH" i już wiadomo kto tam jest, krzyczeli później głośno, musiało ostro u nich być, najpierw pili w aucie później się przenieśli na dwór a na końcu zrobili sobie disco w naczepie, otworzyli pakę z ładunkiem, nieopodal stały wózki od marketów to jeden wzięli żeby śmieci wyrzucać hehe, chociaż to dobre zrobili
Rozumiem, żeby sobie wypić wiadomo pauza długa ale nie do przesady. Biesiadowali do późna.
My też do późna siedzieliśmy, paleta piw się skończyła ale pogadać można.
W Scani to zrobiłem...wyszedłem przez szyberdach i usiadłem na dachu, w Reni też mi sie udało ale już nie wyszedłem na dach tylko się wychyliłem...
Renia Krzyśka i rzut na parking...
Krzysiek rozrywkowy, poszedł by na jakieś disco ale nie ma gdzie, nabrał chęci na zabawę, ściemniało się już mocno Darek zbierał się do auta spać i my także uderzyliśmy w kimono, tuż przed snem ostatnie sobotnie foto.
Skończyła się Sobota ale pauzę opiszę do końca w tym poście.
--------------
Niedziela[06.07.2008]
Wstaję...wbrew codziennej tradycji nie tak rano. Odsłaniam firankę z prawego okna i...widzę Krzyśka pichcącego coś tam za kabiną...okazało się, że jest to niedzielny rosół
Kij z rosołem idziemy się umyć i skorzystać z toalet na pompie.
Darek idzie z nami, Krzysiek nie daje za wygraną i gotuje obiad
W Niedzielę nie robiłem dużo zdjęć, w sumie to jedno zrobiłem, po przyjściu z WC
Oto i ono.
Odświeżeni poszliśmy do marketu, ot tak pochodzić i popatrzeć co jest ciekawego i coś przy okazji kupić.
Darek już w Niedzielę nie pił piwa bo o 4 rano jechał do Banbury, my tylko po jednym bo też w Poniedziałek szychta ale Krzysiek z racji tego że go trzymała faza od wczoraj to postanowił się doprawić i tak łykał jedno za drugim, wesoły się zrobił skończył rosół robić i zostawił go za kabiną w garnku.
Przyszliśmy ze sklepu, to poszedłem po bagietki na pompę bo tam tańsze a świeżutkie i dobre. Zrobiliśmy jedzonko, Krzysiek nie zapraszał na rosół to nikt nie jadł, później gdzieś poszedł do innych kierowców, przepuszczam, że do tych co wczoraj tak hałasowali, my z Darkiem siedzieliśmy u nas i gadaliśmy, przyszedł wieczór i Krzysiek się zjawił, nie mógł odpalić auta, chodził laptop, polsat, czajnik, wyładowały mu się baterie do końca, Darek jechał o 4 to miał go odpalić, poszedł wcześnie spać, Krzychu przyszykował kable ale nie zdołali odpalić, Krzysiek z racji tego, że wrócił na większej fazie niż był to zostawił kable na dworze, rosół stał cały czas za kabiną.
Do rana.
Poniedziałek[07.07.2008] rano...
Wstaję, padał deszcz, ojciec grzał kawę już niedługo ruszamy, patrze kable mokre leżą na ziemi, to wziąłem je pod naczepę rzuciłem na suche,odsłoniłem firany i zjedliśmy coś na śniadanie.
Krzysiek spał w aucie, miał otwarty szyberdach i szybę od strony kierowcy, nie mógł zamknąć bo baterie siadły.Darka już nie było.
Ale jak będzie wracał z Banbury to zajedzie na parking zrobić pauzę i razem z Krzyśkiem pojadą bo Krzysiek teraz nie jest w stanie nigdzie jechać.. hehe
on to zawsze ma przygody, najlepsze było to jak wyszedł i zobaczył, że nie ma garnka z rosołem, hehe
Nie tyle o rosół co o garnek chodziło bo był to dobry drogi garnek, zapewne komuś się przydał to wylał rosół a garnek wziął...Chodzi i mówi " Na co komu mój rosół" A ojciec mówi : "Ty Krzysiek, stoimy niedaleko morza to pewnie mewy ci gwizdnęły..."
a Krzysiek takim poważnym tonem : "Ale jak?? Z Garnkiem??
" Mewy rzeczywiście tam latały. hehe
Ojciec poganiał go żeby zarobił kable bo nie mogli odpalić z Darkiem dlatego, że kable były wychechłane całe i nie szło nimi cokolwiek zrobić, teraz jeszcze namokły to tym bardziej. Ale Krzysiek pomacał kable i poszedł do kabiny...jak poszedł tak wsiąkł...nie wyszedł już.
Przyszło nam już wyjeżdżać, startujemy zgodnie z tacho i podjeżdżamy pod Krzyśka żeby go odpalić, kablami nic nie zdziałamy, próbujemy ABS'ami też nic, ojciec się wnerwił bo on bąki zbijał zamiast kable zarabiać i suszyć, ganiał jeszcze po parkingu ale już wszystkich wywiało i parę aut stało ale nikt nie miał. Zresztą każdy potrafił sobie przepalić auto, wiedząc jak dużo ma nawłączanego ustrojstwa tylko Krzysiek nie.
Parę fot z prób odpalania.
Tutaj deptałem, ale i to nie pomogło...
Fajny zestaw uchwyciłem...
Nie tracąc dłużej czasu, żegnamy się i uciekamy, nic straconego jeszcze dziś albo jutro rano zjawi się Darek to odpalą. Ale to tylko i wyłącznie przez swoją głupotę ma on takie problemy. Jeszcze żeby miał wszystko pozamykane a on szyby pootwierane, szyberdach, deszcz pada. Sam sobie jest winny. My uciekamy, chcieliśmy pomóc lecz nie wyszło.
------------------------------------
Na tym kończę pauzowanie i powrót opiszę w kolejnej części.
Bardzo proszę o komentarze a ja zabieram się jak najszybciej za kolejną część.