Chciałbym Wam zaprezentować, pokazać recenzję z trasy, którą na codzień się poruszamy. Jest to oczywiście trasa Straszyn - Grodzisk Maz. - Straszyn. Normalnie jeździ się od czterech do sześciu tras, ale tego tygodnia wykonaliśmy tylko dwie, ponieważ trzeciego dnia był Sylwester.
Trasa ta odbyła się od 29 do 31 XII 2008r.
Cały okres poświąteczny chodziłem, jakbym napił się oleju opałowego, bo od Świąt do poniedziałku spedytor trzymał nas w niepewności, czy pojedziemy do Mazovii. W końcu o 14:30 zadzwonił do taty telefon... Mi zaczęły się trząść ręcę.
Kiedy tata odłożył słuchawkę, powiedział, że jest mało towaru, ale pojedziemy.
O 17:30 po pokonaniu dwustu kilometrów byliśmy już w Straszynie. W międzyczasie przyjechał wujek jedną ze swoich ciężarówek - Scanią BDF. Razem z tatą pojechaliśmy do sklepu zrobić zakupy dla nas jak i dla wujka.
Kupiliśmy bardzo smaczne kabanosy, napoje, chleb i smakołyki. Kiedy nas nie było wujek zamówił sobie Kebap z pobliskiej restauracji, którym mnie później poczęstował.
Wybiła właśnie 18:50, kiedy musieliśmy odjechać od rampy - załadunek już się skończył. Chwilę poczekałem, gdy tata poszedł do biura po papiery. 19:00, tatko - Irek wyszedł do budki pana ochroniarza, gdzie przy okazji zabraliśmy ze sobą dwóch panów magazynierów, których serdecznie pozdrawiam!
Jedziemy obwodnicą i jakoś tak wiatr zawiewał "pod nas", ale po moich obliczeniach wyszło na to, że później będzie nam wiało w tył auta, co przyczyni się na jego spalanie.
Odbiliśmy na Szadółki i kierowaliśmy się tą bardzo wąską i dziurawą drogą w stronę Armii Krajowej. Dalej, na końcu ślimaka wóz ochrony Solid Security wypadł niestety z drogi i wpadł do betonowego rowu. "Na dole" ww. ulicy stał patrol policji drogowej.
Po dziesięciu minutach dojechaliśmy "do góry" Armii Krajowej, gdzie wysadziliśmy przemiłych panów. Wtedy już usiadłem na swoim fotelu. O 19:25 byliśmy już na Orlenie w Gdańsku, gdzie zatankowaliśmy jeden zbiornik, a ja umyłem lampy w całym składzie.
Tak kilometry mijały, mijały, aż tu w końcu w eterze pojawił się niezastąpiony świr z Elbląga. Na radyjku usłyszałem, gdzie on mieszka. Tata "mrygał" kolejnym osobówkom, które jechały na światłach przeciwmgłowych.
Ruch był dość gęsty, ale jakoś sobie poradziliśmy i wyprzedziliśmy tych, którzy najbardziej tamowali ruch.
Tata przepuścił pewnego "kontenerowca", który jak każdy z tego rodzaju naczepą, jechał ponad możliwości ogranicznika.
Jechaliśmy stałym składem, który dość płynnie "pedałował". W Olsztynku tłukliśmy się przez serpentymy, a następnie złapało nas czerwone światło, które ma dzwiną organizację zmiany kolorów. Jedziemy, jedziemy, a tutaj na zegarze 23:10, co oznacza zjazd na zaprzyjaźniony nam parking - Statoil za Glinojeckiem. Wyciągnęliśmy: mandarynki, ogórki kiszone oraz kabanosy. Pojedliśmy trochę, dowodniliśmy nasze organizmy, poszliśmy do toalety za potrzebą, a tata w międzyczasie obadał zestaw. Po powrocie do kabiny pozostało nam 30 minut, więc nie zastanawiałem się dłużej i odpaliłem mój komputer.
Pięć minut przed północą wyjechaliśmy ze Statoil i powróciliśmy na szlak. Jadąć tą bardzo długą "dwupasmówką" jako objazd Płońska skomentowaliśmy syganalizację świetlną na tym odcinku. Przed samym zjazdem na Kazuń okropnie nas wyrzuciło z koleiny i na szczęście w nieszczęściu klosz od lampy naczepy spadł mi na nogi, a nie na głowę. Odbiliśmy na Błonie i Grodzisk Maz. na drogę 579., ja ją nazywam "Pekaesowa dróżka".
Przerażony kierowca z Premium poinformował nas o naszych znajomych z pobliskiego lasu - o losiach. Niestety tym razem nie udało mi się ich sfotografować, ponieważ już ich nie było. Za Lesznem po przeciwnej stronie na zatoczce stało Volvo, a przy nim kierowca, który potrącił
dzika lub dziki, stwierdził, że prez drogę przebiegło mu sześć sztuk tego rodzaju zwierząt i część z nich potrącił. Powiedział też, że auto niestety nie nadaje się obecnie do jazdy. Przed Błoniami "Miśki" stały z laserową suszarką. O 1:14 byliśmy już w Rabenie.
Ustawiliśmy się pod rampę i poszliśmy do masakrycznie zniszczonego pokoiku socjalnego dla kierowców. Kupiłem sobie gorąca czekoladę i skorzystałem z toalety. Kiedy przyszliśmy do auta, podjechaliśmy pod rampę. Rozładunek skończył się już o 2:33. Po odjechaniu wykonaliśmy kilka kółek wokół placu w poszukiwaniu miejsca postoju, ponieważ pod ładowanią nie można stać. W planach mieliśmu stanąć na zamarzniętym lodo - błocie, na które jednak nie zdecydowaliśmy się wjechać, bo sztuką byłoby wyjechać.
W końcu stanęliśmy w rogu parkingu, gdzie odpoczywał pan z Terberga. Od godziny 3:00 zaczęła się nam rysować pauza. Zjedliśmy lekki posiłek i położyliśmy się do swoich łózek. W czasie zasypiania suchaliśmy audycji P. Wołoszańskiego, która skończyła się ok. 3:42.
Teraz nastąpił prawdziwy 30 grudnia.
9:35, a ja już nie mogę spać... Kiedy tata wstał, próbował rozciąć kabel od przetwornicy, aby móc go podłączyć. Udało się, lecz był on za słaby i zaczął się palić. (Później znaleźliśmy lepszy sposób na naładowanie komputera).
Chwilę później poszliśmy do toalety ogarnąć się i ja kupiłem tradycyjnie gorącą czekoladę.
Trochę posiedziałem przy komputerze, dopóki właśnie kabel nie zaczął się przepalać. Tata chciał odpalić samochód, ale ja obrazilbym się, gdybym ja tego nie zrobił.
Do końca pauzy zostało nam jeszcze półtorej godziny, więc "odpaliliśmy" kabanoski i ogóreczki-zaczęliśmy jeść. Z pełnym brzuchem tatko poszedł wymienić klosz w naczepie, który wcześniej właśnie spadł na mnie. Po tym, jak tata wrócił, ja odpaliłem komputer i do samego wyczerpania baterii czytałem forum. Bardzo lubimy mieć porządek i razem z tatą posprzątaliśmy w kabinie, tj. wytrzepaliśmy wycieraczki, umyłem szyby i przetarłem deskę rozdzielczą. Po "grubszej" akcji spojrzałem na zegarek i ku mojemu zdziwieniu do końca przymusowego postoju pozostało jedynie 9 minut. Punkt 12. czysta tarczka już rysowała czas jazdy, bo pojechaliśmy na słynną, ogromną myjnię w centrum Grodziska. Kiedy już dojechaliśmy na miejsce trochę się zdziwiliśmy, gdyż kolejka była niesamowicie wielka. Długo się nie zastanawialiśmy i wróciliśmy na bazę. Po drodze tatko zwrócił uwagę na "radyjku" pewnemu kierowcy z Mercedesa Jumbo, który mało co, nie urwał nam lusterka, a my mieliśmy pierwszeństwo.
Zapomniałem dodać, że przed wyjazdem z placu zostawiliśmy komputer pod ładowaniem u pani z portiernii, którą również serdecznie pozdrawiam.
Chcieliśmy stanąć na te trzy godziny na słońcu. Znaleźliśmy pewną szczelinę, gdzie z lekkim trudem wjechaliśmy pomiędzy ukrainśką a polską ciężarówką z międzynarodówki. Kiedy tata poszedł odebrać komputer poprosił od razu o ulotkę z pizzerii. Vel Irek przyniósł komputer i zadzwonił po pizzę, którą upiekli aż w Warszawie. Po ok. 45-minutach pizza zawitała w portiernii. Tata został mile zaskoczony, bo na drugą pizzę dali nam 90% zniżki.
Ledwo co starczyło mi sił na zjedzenie całej Capriciossy, ale udało się. Popiłem, a chwilę później odbiło mi się, co znaczyło, że pizza się przyjęła. A wtedy... nastąpiło magiczne ocieplenie, bo było +3, a z tego co dowiedziałem się od Rafała napisał mi, że u niego jest -3. Wybiła właśnie 15:50 i musieliśmy się podstawić pod rampą obok kolegi taty - Darka. Poszliśmy do biura, gdzie spedytor poinformował nas o tym, że są przypuszczenia na wypuszczenie
nas dopiero ok. 24. Wyszedłem zrobić zdjęcie pamiątkowe, ktore później usunąłem. Posiedzieliśmy trochę, porozmawialiśmy chwilę i tatko poszedł jeszcze podładować komputer.
Ponownie poszedłem po ciepłą tym razem czekoladę, którą nie mogłem się nacieszyć. Troszkę pomyliśmy szyby i lustra z zewnątrz. Zadecydowałem, zę pójdę sprawdzić czy zaczęli ładować, ale jednak okazało się, że nie, więc pochodziłem po placu. Tata poszedł po komputer. Przyszedł, poprzeglągałem chwilę nasze, kochane forum. Kolejne pół baterii wykorzystał tata, bo taka była umowa. Ok. 22 tata poszedł zapytać na kiedy jest przewidywany ładunek, a w biurze powiedziano mu, że trzeba czekać na wahadło z Krakowa. Tata ponownie przyszedł i położyliśmy się spać. 22:15 i już jestem w innym świecie. O 23:55, kiedy to raczyłem się obudzić tat odjeżdżał spod załadunku. Miałem zejść z łóżka na bramie, ale stwierdziłem, że zejdę w Błoniach.
Po ok. 15 minutach wjeżdżaliśmy do Błoni, gdzie za bardzo "pracowitym" zakrętem, na stacji Orlen zatrzymaliśmy się i kupiliśmy winetę. Tata jeszcze nie wrócił, a ja, już jako żeśki pasażer znalazłem się na swoim miejscu -fotelu. Tata przyniósł kupioną winetę, a ja ją równo przykleiłem.
Kiedy odjeżdżaliśmy z parkingu byliśmy świadkami szarej rzeczywistosci - tankowania ciezarówki, a razem z nią dwóch osobówek. Tak kochani, tak już bywa, nawet w Niemczech.
Wróćmy do tematu. Ok. 100 metrów jedziemy znaną drogą nr 2, a następnie powracamy na nasz szlak, kierując się w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego. Na odcinku od Błoni do Leszna droga jest tragiczna, więc jechaliśmy stałą prędkością, ok. 60 km/h.
Odbiliśmy na drogę nr 7, którą będziemy jechać do samego Gdańska.
Jedziemy i jedziemy, a termometr wskazuje temperaturę równą -10. Więc wtedy po około 3/4 drogi powrotnej zauważam pięknie oszronione drzewa. Wyprzedziliśmy kilka ciężarówek, pomrygalismy osobówkom i dalej jedziemy już bez przeszkód. Z nad przeciwka nadjechał Pan Józek z Fresha, który powiedział jak wyglada "dróżka" w stronę Elbląga. W radio także dobrze znana pani powiedziała: "minęła właśnie druga!".
Przez bardzo długi czas rozmawialiśmy z nieznajomym Panem Mietkiem z Dafa, który przedstawil sie jako "Mietek Gdynia".
Zrobiliśmy "konferencję" z wieloma innymi kierowcami i rozmawialiśmy zwykłym językiem, co bardzo wszystkim się spodobało.
Tak miło się rozmawiało, że już nie kontrolowaliśmy czasu i "sprytnym chwytem" dojechaliśmy do punktu gastronomicznego, gdzie nieraz się zatrzymujemy. Tata zjad swój ulubiony żurek, który był gorący jak ogień. Ja zaś wzięłem dwa pierogi, gdzie kazdy kosztował 2 zł. Pewnie się zdziwicie, ale jeden miał średnicę ~12 cm.
Po "kolacji" wróciliśmy do kabiny, a tata zadzwonił do wujka, gdzie to on sie znajduje. Okazało się, że ma dalej niż my. Na 5 minut przed odpaleniem autka wyłączało się ogrzewanie postojowe i, gdy wybiła godzina 4:50 wyjechaliśmy ze stacji. Na długiej prostej drodze, poza Elblągiem wyprzedziliśmy 3 "frytki" na raz, bo Vectrę, Fiata Ducato i małą ciężarówkę z OSM Ostróda.
Tata zapytał o drogę i okazało się, że jest "czysto", jak stwierdził kierowca pewnej Scanii.
O 6:10 znaleźliśmy się pod bramą firmy w Straszynie. A po pięciu minutach położyłem się spoać pod załadownią. Punkt 10. wstaliśmy i ogarnęliśmy się. Kilkanaście minut przed 11 byliśmy już na myjni w Rusocinie, gdzie byliśmy jako trzeci. Poczekaliśmy tam około godziny i wjechaliśmy do środka hali. Miła, starsza pani z biura zaprosiła nas na herbatę, gdzie porozmawialiśmy z nią, w celu zabicia czasu oczekiwania. Po 13:20 byliśmy już z powrotem na placu. Nie wiexzieliśmy, gdzie stanąć, ale znaleźliśmy jedną lukę poniędzy dwoma składami Fresh Logistics. Bardzo się zdziwiłem, gdyż tata, jako kierowca początkujący zmieścił się w taką szczelinę. (Zdjęcie zobaczysz w filmiku).
Po spakowaniu toreb oraz ostatecznego wysprzątania wnętrza zasłoniliśmy firanki i pojechaliśmy na obiad do "Milano" mieszczącego się w Pruszczu Gdańskim. Powróciliśmy po 14, kiedy czekaliśmy w Saabie na wujka. Ten przyjechał po ok. 20 minutach i wypakowaliśmy wszystkie jego tobołki naprawcze łącznie z ciuchami.
Spakowaliśmy wszystko do Mercedesa, a Saaba zostawiliśmy na parkingu pod budką pana portiera. Droga do domu była miła. Kiedy powrócilismy było kilka minut przed 18.
To tyle. Komentarze mile widziane. Zdjęcia będą w filmiku, który zmontuję jeszcze w tym tygodniu i opublikuję w tym temacie.
Pozdrawiam.