Cytuj:
...Co do Żuka to jak na produkty innych krajów socjalistycznych wcale nie był taki zły bo nie było takiej konkurencji jaka jest obecnie...
...Sam do dnia dzisiejszego użytkuje Fiata 126 el na co dzień którego przebieg sięga prawie 200 tyś. Co do napraw był robiony silnika, po około 110 tyś...
Żuk nie był do końca produktem socjalistycznym, bo była to Warszawa, a więc radziecka Pobieda, a co dalej konstrukcja wzorowana na Fordach i Volvo, ale tych z lat '20-tych i '30-tych.
zawieszenie przednie na wachaczach jak w samochodzie osobowym i silnik beznynowy dolnozoworowy od którego świat odszedł jakieś 40 lat wcześniej.
polskie wykonanie Malucha urągało wszelkim normom technologicznym. koleżanka przywiozła z Niemiec włoskiego Fiata 126 i tamten jeździł do 120km/h i dojeździł bez awaryjnie do 200 000km.
ja miałem dwa Maluchy i tak jak pisze Wilk po 100 000km trzeba było robić silnik. zaletą była prostota i to, że można było to zrobić na podwórku. trzeba było wyciągnąć silnik, zdjąć głowicę i tuleje cylindrowe. pod tulejami były takie papierowe uszczelki, które trzeba było zastąpić miedzianymi od prywaciarza. uszczelki osłon popychaczy były bardzo marnej jakości (były takie jak w Junaku 30 lat wcześniej), więc ja wymianiałem na takie od Robura, były silikonowe, nieco innego kształtu, dużo lepszej jakości i były przeznaczone do silnika Diesel-a, do ciężarówki, więc do większych obciążeń. na te od VW nie było co liczyć.
Cytuj:
...Mając wybór miedzy Seddonem z połowy lat 90tych a Jelczem z takiej samej epoki, wybrałbym chyba mimo wszystko Jelcza....
natomiast co do różnicy pojazdów powiedzmy lat '80-tych i '90-tych naszych i tych zachodnich. miałem porównanie Robura i Mercedesa 814, Stara 200 i Mercedesa 1120, Jelcza serii 300 i 400 i Man-a F90 oraz Jelcza 640 z silnikiem Stayera oraz tym wynalazkiem z silnikiem Ditroit z pierwszym Volvo FH (w 1994 roku) czy MAN-a F2000. żadne porównanie nie wychodzi na korzyść lub nawet nie ma możliwości określenia, że są to pojazdy zbliżone jakością wykonania, trwałości i komfortem pracy kierowcy.
w 1990 roku jechałem dwuletnim Starem do przeglądu rejestracyjnego. przekładnia kierownicza była już tak zużyta, że dawała luz na kierownicy na pół obrotu koła. więc aby auto przeszło przegląd luz został skręcony do zera. gdy jechałem ulicą dwupasmową zmieniając pas na lewy nagle znalazłem się na trawie pasa rozdzielczego. kołdra na kolanach to tylko jeden z elementów.
Jelcz:
po roku dach kabiny był rudy, w tym samym czasie siniały wszystkie złącza konektorowe i sprawność świateł to loteria, bo najczęściej miałeś choinkę. temperatura w kabinie dostosowywała się do otoczenia w 2-3 minuty, a hałas był taki, że radio było przydatne tylko podczas postoju. ja całą kabinę Jelcza obiłem wykładziną podłogową, ale nie wiele to zmieniło. było to chyba jedyne auto mające otwierany tunel i dostęp do silnika z kabiny kierowcy. silnik zużywał 1 litr oleju na 100 litrów paliwa - to norma zakładowa dla nowych samochodów. więc jadąc z Wrocławia do Warszawy musiałeś wziąć 30 litrów oleju silnikowego do nowego auta, stary zużywał tego oleju więcej. w Jelczach serii 300 miałeś skrzynię biegów 5-cio biegową, ale z jedynki nie korzystałeś, bo zakleszczała się - w każdym aucie. musiałeś wyciągnąć klucz plaski 27, długi mocny śrubokręt i młotek. wykręcałeś czujnik świateł cofania ze skrzyni, wsadzałeś śrubokręt tak aby trafić w wodzik i młotkiem walnąłeś - auto gotowe do jazdy. gdy tym autem jeździło się w terenie mocno górzystym jak nasz Karpacz, to w niektóre strome uliczki nie można było podjechać przodem, dwójka była za słaba, a jedynka kleszczyła się, więc wjeżdżało się na wstecznym.
w latach 1988-1993 pracowałem w firmie, która zakupiła Jelcza 317 w 1989 roku. z kolegą jeździliśmy tym autem na zmianę. również wtedy pierwszy raz jeździłem na zachód. gdy pojechaliśmy do Wiednia i po załadunku odprawialiśmy się w Panalpinie i trzeba było zamknąć plandekę, ponieważ krajowy produkt był termokurczliwy mieliśmy takie przyrządy z grubych elektrod do naciągania na oczka. wszyscy kierowcy zeszli się, aby patrzeć jak wieszamy się we dwójkę aby naciągnąć plandekę, co zajęło nam jakiąś godzinę.
gdy ten Jelcz miał awarię na podjeździe w Poysdorf wezwani mechanicy nie chcieli uwierzyć, że to auto ma dopiero rok, jest współczesne, chcieli wzywać fachowca z muzeum techniki.
w Jelczu 640, którym zdarzało mi się jeździć na Włochy, po przejechaniu odcinka autostrady Wrocław - Olszyna, miałem czas w kolejce, aby wstawiać nowe nity we wszystkich burtach. w owym czasie nitownica i nity było standardowym wyposażeniem kierowcy Jelcza.
Orys takich bolączek w naszych Jelczach było bez liku, żadne auto zachodnie nie oferowało takich atrakcji. więc ten kto nie próbował użytkować naszych aut do transportu z prawdziwego zdarzenia, ale widział je tylko lub jeździł tak dla jeżdżenia, nie ma pojęcia jakie to były auta na prawdę.