wagaciezka.com - Forum transportu drogowego
http://harnas.wagaciezka.com/

Trakerskie opowieści
http://harnas.wagaciezka.com/viewtopic.php?t=19564
Strona 1 z 3

Autor:  spiwor [ 21 mar 2009, 17:26 ]
Tytuł:  Trakerskie opowieści

Zachęcony w tym temacie: viewtopic.php?f=43&t=19519 , że komuś podobają się takie opowieści z życia wzięte, w miarę przypominania sobie będę tu wrzucać różne prawdziwe zdarzenia.


Jakiś czas temu zachciało sie spróbować międzynarodówki, na początek
delikatnie - Słowacja. Portki pełne ze strachu a okazało się, że to zajebiście
wielka Jelenia Góra a ludzie mówią dziwną gwarą i są niezwykle sympatyczni - po
prostu bajeczka. Tydzień później na głębszą wodę - Dania. Na początek ekscytacja
- 1200km przed sobą, ciekawe czy da się z tymi ludźmi wogóle dogadać itp. We
Wrocku bach na autostradę, granica z Niemcami i dalej prosta autostrada, po
godzinie dalej autostrada, beton, i tak do krótkiej pauzy beton. 45 minut
odpoczynku i dalej beton, beton, beton, ocipieć można, zbliża się długa pauza,
na parking przy autostradzie 9 godzin snu, pobudka i znowu beton, beton,
beton.... Przynajmniej wiadomo dlaczego tak dużo jest Chińczyków - ktoś musi
wyważać tą ilość betonu wylanego w Dojcze na autostrady, żeby kręcąca się Ziemia
nie wypadła z orbity. W końcu Dania. Udało się rozładować dość szybko trzy
punkty mimo, że ichniejszy język nie pozwala nawet na chwilę zrozumieć o co im
chodzi. Niektórzy pomagali sobie niemieckim ale to też czarna magia, na
szczęście gdzieniegdzie znali angielski.
Po rozładunkach 11 godzin pauzy i o 1,30 w nocy trzeba wracać (ło boziu jak ten
beton przetrwać!!). Droga nie idealna ale prawie, do tego fajnie kręta, ładunek
powrotny to pszczoły luzem tak więc silnik do odcięcia i bajeczka. 300 metrów
przed autostradą silnik stop. Dookoła tylko łąki i krowy, kabina w górę, niby
wszystko jest ok a nie pali. Ciemno totalnie, na gps do domu 1027km, nic się nie
wymysli trzeba iść spać. Rano pobudka, kabina w górę 8 godzin próby uruchomienia
i nic. Serwis przyjechał na drugi dzień pod wieczór, choć pani z centrum
serwisowego zapewniała co chwilę, że już jedzie. Robili do 2 w nocy, wkońcu
spakowali manatki i co udało się ich zrozumieć to, że nie potrafią na drodze
naprawić trzeba holować. Holownik przyjechał półtora dnia później w niedzielę.
Cztery dni na drodze. Picie się kończyło, bateria w telefonie padała a z braku
prysznica samopoczucie gorzej niż złe.
Holownik zaholował pod serwis i odjechał. Zrobiło się szarawo, co ciekawe w Dani
przez całą noc nie było tak do końca ciemno, udało się znaleźć kran z wężem przy
myjni samochodowej. Siódme niebo! Szybko ciuszki precz i mimo, że woda lodowata
a pogoda w danii zdojona na maksa szybki prysznic i spać. Rano przyszli
serwisanci i do południa naprawiali auto i wkońcu można było wyjechać do domu.
Jeszcze tylko dwa dni betonu i wkońcu ukochana Polska.

p.s. Szefostwo nie zostawiło mnie na lodzie a trzeciego dnia przyjechali do Danii.

Autor:  Harry_man [ 21 mar 2009, 18:30 ]
Tytuł:  Re: Opowieści różne.

Temat może być ciekawy - liczę, że inni kierowcy przyłączą się z jakimiś swoimi historiami prosto z drogi ;)

W tym temacie: viewtopic.php?f=43&t=5346&st=0&sk=t&sd=a&start=40 można przeczytać jeszcze jedną ciekawą opowieść spiwora.

I może warto przenieść temat gdzieś poza off-topic żeby gdzieś nie przepadł bezpowrotnie po czasie?

Autor:  ciucma102 [ 21 mar 2009, 20:51 ]
Tytuł:  Re: Opowieści różne.

Jak ja kocham takie opowiesci kierowcow mam nadzieje ze bedzie ich wiecej

Autor:  FLYP [ 22 mar 2009, 0:37 ]
Tytuł:  Re: Opowieści różne.

Poczytajcie "Jelonkiem do Francji" :D

Autor:  krcr [ 22 mar 2009, 2:35 ]
Tytuł:  Re: Opowieści różne.

Cytuj:
Poczytajcie "Jelonkiem do Francji" :D
...dzieciom do poduszki, albo kolegom do piwa w formie miłego dla ucha żartu...

Co do opowieści...
Może nie jest pasjonująca i nie zapiera tchu w piersiach, niemniej budzi uśmiech na mojej zarośniętej gębie.
W obecnej firmie przyszło mi ujeżdżać mercSEDESA Atego 1823 (tak jak na serwisie, tak większość znajomych łączenie z szefem nazywa go "Duże Auto Z Małym Silnikiem"), Cyryl go widział, nie jest to auto do jeżdżenia po ścianach :P
Ale ad rem...
Niedawno leciałem z Bydgoszczy (z mebelków) na Ostrołękę i takie tam inne. CymbałRadio ściszone bo nic wartościowego dla ucha, muzyka gra, na poboczu drapieżnie i skąpo ubrane partyzantki cieszą oko "tirofca"... Katem oka widzę zestaw na parkingu leśnym (właściwie w lesie, bo parking to tylko umownie), kierowcę biegającego z szuflą... Mietek dalej nawija asfalt bo mebelki to ciężar niewielki... Ja zmęczony i odwodniony (w sumie chodziło tu o brak piwa bardziej niż wody). Zakumałem w końcu, ze można pomóc. Co prawda czas (pracy) naglił, no ale człowiek pomoże - pomogą człowiekowi. Abarot na najbliższej przecince leśnej (potęga solówki) i nazad do zakopanego DAFa. W momencie zawracania na CB usłyszałem, że gadają o mnie. Gadają w sensie, ze "on tą solóweczką nijak nie da rady pomóc". Wpadłem na ta leśną rajkę. Xf95 wryty po felgi w piachu, na pace 23 ton makulatury... Spytałem gwoli formalności czy było warto gżdzić się z partyzaną za cenę zakopania się w glebie. Kierman twierdzi, że nie para się takimi stosunkami i że chciał tylko zawrócić na tej rajce. Ktoś tam podobno nie ustąpił mu i nie miał jak zbić z krajówki. A że wykukał tą rajkę - to tam chciał popełnić oberka (wyszło mu to w ok. 60%, t onic że za pare kilometrów miał normalny węzeł z ładnym wiaduktem...).
Patrzę na blaty i widzę że ziomek z podlaskiego. No to tym bardziej wypada pomóc. On troszkę zrozpaczony sytuacją biega dookoła zestawu z szuflą (taka - jaką posługiwali się palacze w kotłowni, w mojej podstawówce). Podstawiłem mu się z przodu i mówię żeby dawał dwa pasy to go wyjmę z tego lasu. On z tą szuflą w dłoni, usmolony jak palacz z parowca spojrzał na mnie smutnym okiem i powiedział, że nie dam rady tym moim autkiem. Mówię "To chcesz tu [wycenzurowano]*ać z tą łopata jak kangur dookoła auta, czy chcesz wyjechać? Masz coś do stracenia?", "No nie mam w sumie", "to dawaj pasy i jedziemy". W międzyczasie zwabione szumem na CB wbiły w las dwie solówki. Aszrot hakowiec z chasiorem na plecach i jakiś Mniejszy MANik. Kierowniki wyszły z szoferek, łapy w kielnie i okiem specjalisty nadzorowały akcję (super się przydali). Koleś z Fafika dalej biadolił, że nie ma szans i że pasy się porwą... Dał mi dwa, przerzuciłem mu przez oczko na haku, a u siebie za belkę ramy, dałem ładny supełek a`la kluczka samo-zaciskajaca się, wsiadłem do swego jamnika, zapiąłem 1-nkę i zacząłem go chapać... Trochę miałem oś pędną niedociążoną (te mebelki cały wuj ważyły), i deko poryłem ściółkę, ale Fafik wylazł z tego piachu jak kret ze sraczką. Kiermany z solówek wystawiły od razu ręce by złapać swoje gałki oczne, które niechybnie zaraz im by wypadły, popatrzyły na emblemat, który specjalnie swego czasu zachlapałem błotem (by nie rzucał się w oczy, i żeby nikt nie zakumał, że to duże auto ma tyle koni ile w dresiarskiej beemce). Ogólnie sikalafon i "wsie w paradkie". Chwyciłem swojego Byrda (nóż) i łapię się za pasy (supły to już jedność). Kierowca Fafika bulgocze, że szkoda pasów. Daje mu więc pod rozwagę zagadkę pt: "Ile byś zapłacił za holownik, a ile kosztują dwa pasy bez naciągów?". Nie rozwiązał szarady, ale powiedział tylko "tnij". Koniec pikniku, każdy w swoja mańkę. Szczęśliwy chłopak pieje z kabiny "Kolego, dać Ci na browara?", ja poprawiam rondo swojego kowbojskiego kapelusza, przesuwam słomkę w drugi kącik ust, spluwam przed moje czarne i lśniące drewniane chodaki i rzucam mu "Nie trzeba, pamiętaj tylko abyś pomógł kiedyś komuś w potrzebie"...

;] Cała historia nie jest za bardzo oryginalna i często się zdarza pomagać ludziom w potrzebie.... Nie zapomnę tylko łez szczęścia w oczach tego kierowcy :)

Autor:  kubi sk [ 22 mar 2009, 19:47 ]
Tytuł:  Re: Opowieści różne.

Podobna historie miałem ja lecz nie pomogła tu mordercza siła silnika lecz zabójcza wytrzymałość 8) 8) naszej ramy i zawieszenia. Ale od początku...

Godziny popołudniowe, śnieg sypie jak jasna cholera a co za tym idzie strasznie ślisko i ciężko ujrzeć swój nos :lol: :lol: (tak prószyło) :wink: . Miejsce zdarzenia to gdzieś kolo Wieliczki. A jak wiadomo wielu obywatelom i kierofcom tego forum jeszcze 2 lata temu były tam "niewielkie" korki i utrudnienia w normalnym prowadzeniu samochodu. Zaczynając od super oznaczonych zjazdów podjazdów i wyjazdów do "niewielkich" przełomów, jadąc po nich moim bardzo wytrzymałym mięciutkim zładowanym dafikiem :D :wink: z zawieszonymi za nogę u sufitu na pól przeciętymi "koleżankami blondynkami" :twisted: szlo przepocić sweter koszule majtki skarpetki i cala resztę wjeżdżając i zjeżdżając z tych super wypas przełomów. Ale nie o tym mowa. Nagle we fosie obok której przejeżdżałem pojawił się niebieski opel vectra. No to dlaczego by nie pomóc...? Zjeżdżam na "pobocze" zaciągam prawą ręka dumnie ręczny hamulec idę się pytać czy się da pomóc. Nagle ucieszny dziadziu wychodzi z auta i pyta się czy mu pomogę, w końcu jak się zatrzymałem po to to chyba pomogę. Dziadziu wiózł babcie swoja do lekarza na jakieś badania i się spieszył żeby zdążyć . Babcia nawet na nogach nie chodzi tylko na wózku inwalidzkim. Dodało to jeszcze większego "połera" Z za kabiny wyciągnąłem swój pasu używany jedynie do wyciągania bezbronnych samochodów z opresji , bywa ze mnie tez xDxD. Zawiązałem dziadzia do mojego "dafiatka" a ze wiozłem "przepisowa" ilość koleżanek to nie było mowy o ślizganiu. Wyciągnąłem dziadzia, prawie się rozpłakał przede mną tak strasznie dziękował wciskał mi kasę no ale wiadomo "prawdziwy tirofiec nie szuka zarobku w biedzie..." XdXD. Nie przyjąłem nic, zwinąłem mój "oryginalny" pas i pojechałem dalej w drogę.
Lecz szybko się zatrzymałem bo znów wahadełko. Siedzę sobie, patrze w lustro a to ten dzidziu idzie dominie. Przyszedł i dał mi jakiś tam likier chyba czy coś, (sam to robił i mówił ze dobre) Jeszcze raz się pożegnałem z "dziadziem" i pojechałem dalej...

Nigdy nie zapomnę tego zdarzenia. Nikt mi jeszcze tak nie dziękował i nie był wdzięczny za jakaś niewielka przysługę. A jaka zajebista satysfakcja.... "No ale czego nie zrobi uczynny polski driver, tifofiec ... ":?: :lol: :lol: :lol:

Autor:  krcr [ 22 mar 2009, 21:14 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

kubki_sk zacny opis. rzekłbym, że bardziej emo niż mój :)
hehe obaj opisaliśmy parę minut w "miliardzie linijek" :P
Fajnie by to wyglądało, jakby reszta w ten deseń opisywała swoje przygody...

Autor:  kubi sk [ 22 mar 2009, 22:01 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Nom, podzielcie się waszymi historyjkami....
Każdą z przyjemnością przeczytam. 8) 8) 8) 8)

Autor:  Tylko_Spokojnie [ 23 mar 2009, 13:31 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

No to może teraz ja...

Rzecz się działa w moim mieście, a właściwie koło mojego domu. Co prawda szofer który potrzebował pomocy, wjechał silosonaczepą pod 10t i zakaz ruchu, ale to tylko szczegół 8) . Sytuacja wyglądała tak, że niedaleko mojego domu został zerwany cały asfalt i kładli nowy, ale osobóweczki się zawsze zmieściły i tamtędy przejeżdżały. Niestety kolega szofer nie miał tyle szczęścia, bo wieczorem drogowcy zastawiali drogę maszynami i nijak nie było jak przejechać (jedynie bocznymi drogami, gdzie osobówkami się dało). A więc gdy kolega dojechał do maszyn, musiał wywinąć oberka. Ja osobiście, cofał bym te 300 m a nie wywijał rogala na tak małym skrzyżowaniu, do tego jeszcze tak grząskim. No nic stało, chopok zakopał kucyka po same osie. Biega z łopatą coś tam kombinuje, ale kiszka nie da rady. A ja w tym czasie śmigałem wywrotką 3-osiową i akurat idę z domu do auta zawieźć je na bazę i pytam czy czasem nie potrzebuje pomocy. Chopocek, wyraźnie poddenerwowany pyta się zrezygnowany co ja właściwie mogę. A ja na to że właściwie to dużo mogę, bo dużym niedaleko stoję i mógłbym go wytargać. Szofer uchachany, że jak tak to byłby bardzo wdzięczny. Podjechałem od tyłu zapięliśmy stalową linkę, trochę kółeczka pomieliły i wyszedł, ale naprawę mocno był zakopany. Oczywiście na browara dawał i oczywiście nie wziąłem, ale miałem ochotę go ochrzanić, że gdzie się pcha zestawem w taki syf.

Drugą sytuację miałem pod kopalnią. Na takim łuku zaraz po roztopach (rano oczywiście przymrozek, ślisko jak cholera), patrzę a tu biegnie jakiś gościu jak na sraczkę i zatrzymuje przede mną jakąś audice. Myślę o co kaman, patrzę a tu w rowie wydachowana polówa. No to awaryjki i pendziorem do tego auta. Okazało się, dosłownie moment przed moim wyjazdem babeczka dachowała i ten gościu dopiero dobiegł do jej auta. Wyciągnęliśmy ją, wszystko ok z nią, to jadę. Po jakiejś godzinie wracam, patrze a ze 10 chopa obracają polówe na koła i podpinają do jakiejś meganki chyba, ale nie mogli jej wyciągnąć. Wychodzę do gostka z meganki i mu mówię żeby podpiął linkę do mnie to wyciągne tę polówe. Chyba nie muszę mówić co 24t robiły, także najmniejszego problemu nie było:)

I na koniec przypomniała mi się jeszcze jedna króciutka na szczęście historia. Jeździłem jeszcze busiorem wtedy. Wyjeżdżałem z Konina, bodajże w kierunku Koła, to była gdzieś chyba 4 w nocy, już trochę senny. Ciemno jak cholera, zero ruchu na drodze. Jadę i coś mi mignęło z boku, ciemne, podłużne, leży na boku. No to po hamulcach, awaryjki, wyskakuje z auta,patrzę- zestaw położony. Nawet nie w rowie, tylko na takiej łące, poniżej drogi. Serducho zaczęło mocniej walić, ale słyszę, że ktoś woła: wszystko ok, możesz jechać. Wcześniej nie zauważyłem, obok, po drugiej stronie stała już osobówka. Wsiadłem do auta i w duchu się cieszyłem, że sprawa była już załatwiona, bo jakby gościu leżał w aucie nieprzytomny, to chyba nie wiedziałbym co zrobić.

Autor:  spiwor [ 23 mar 2009, 18:30 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Dawajcie jeszcze fajnie się czyta.


U mnie całkiem sporo kilometrów ale tylko raz widziałem na własne oczy wypadek.
Jadę sobie spokojnie Mascottem z Lubina na Wrocław, na 8 kilometrze przede mną jadą busik z piekarni i kilka osobówek. Jedna z osobówek zaczyna wyprzedzać, pod koniec wyprzedzania przy zmianie pasa nagle błyskawicznie zjeżdża na prawo, nawet zdążyłem pomyśleć co za debil, wyprzedził i na ręcznym robi zakręt 90stopni. W tym samym momencie jak to pomyślałem samochód z piekarni ostro hamuje aż z tyło otworzyły się drzwi i wypadają z niego bułki na ulice. Podjeżdżam bliżej a ta osobówka w rowie centralnie na dachu leży. Szybko po hamulcach i awaryjne. W międzyczasie wyprzedziło mnie kilka osobówek i żaden się nie zatrzymał. Szybko zacząłem biec w stronę tego samochodu, żeby wyrównać poziom adrenaliny we krwi i żeby za dużo nie mysleć, kierowca z piekarni już też był przy samochodzie, wśrodku ruszali się dwoje ludzi, żona kierowcy powoli się wyciągnęła z samochodu a kierowca nie mógł. Wszędzie było czuć zapach benzyny. Zaczęliśmy z kierowcą z piekarni wyciągać kierowcę przez okno, ważył naprawdę sporo, w pewnym momencie dach był tak przygnieciony, że jego brzuch nie chciał przejść, kierowca z piekarni wyciągał kierowcę a ja próbowałem rozciągnąć otwór okna ale za bardzo nie dałem rady. Wtedy popatrzyłem za siebie a tam obok stało kilka osób i prawdopodobnie w szoku tylko przygladali się. Spojrzałem na jednego gościa i udało sie wykrztusić pomóż. To dopiero go obudziło i szybko podbiegł i razem powiększylismy otwór w oknie i także wtedy tak jakby obudzili sie wszyscy i ktoś jeszcze pomógł kierowcy z piekarni pomóc wyciągnąć kierowcę samochodu. Kierowca wyciągniety, ktoś podszedł z apteczką opatrzyć mu rany, wtedy zauważyłem żonę kierowcy, blada w szoku dzwoniła przez telefon na pogotowie i jedynie co mogła mówić to pomóżcie mi i mojemu mężowi i że nie wie gdzie są, zacząłem jej mówić, że jesteśmy na 8 kilometrze od Lubina w stronę Wrocławia, zaczęła powtarzać do telefonu i o dziwo się uspokoiła i słychać już było, że rzeczowo odpowiada na pytania do telefonu, popatrzyłem na kierowcę tam mu ludzie opatrywali rany, popatrzylismy sobie w oczy z kierowcą z piekarni, poszedłem do samochodu, kierowca z piekarni zaczął zbierać bułki i pojechałem w swoją stronę.


Cos optymistycznego:
Pewnej zimy wiozłem najmniejszym Midlumem tysiące słuchawek bluetooth do prologisu gdzieś koło Błonia. Śniegu napadało mnóstwo. Zajeżdżam pod szlaban w miejscu rozladunku, okazało się, że jestem o godzinę za wcześnie. no to zjeżdżam na parking a tam na parkingu stoją dwa zestawy a za nimi trzeci już troszkę wyjechał i zakopał się w tym śniegu a tego napadało mnóstwo, pod zestawem kierowca i morduje się całą ręką odgarniać śnieg spod ciągnika. Strasznie tragicznie to wyglądało, więc podeszłem do tego kierowcy i mówię, może podjadę Midlumem, jestem załadowany, zaczepi się pasem, może uda sie wyciągnąć. Cos odpowiedział niezrozumiale i dalej odgarnia śnieg. Popatrzyłem na rejestrację a tam H czyli Węgier. No to jeszcze raz do niego tylko na migi, że tam stoi moje auto może podjadę i spróbujemy wyciągnąć, ok to próbujemy. Podjechałem tyłem, za cholerę nie mógł otworzyć zamarzniętego zamka gdzie miał schowany zaczep, na szczęście akurat dzień wcześniej kupiłem do wypróbowania odmrażacz do szyb, idealnie odmroził zamek. Podpieliśmy auta za pomoca pasa i powolutku o dziwo udało się go wyciągnąć. Jak ten chłopaczek sie cieszył, dwoma rekami ściskał mi rekę, cos tam mówił po Węgiersku, na migi pokazał, że skoczy na chwle do kabiny i żebym poczekał, no nie znowu bedzie trzeba mówić, że nie przyjmuję żadnej kasy, przeciez jak my nie bedziemy sobie pomagać to kto nam pomoże? Ale przyniósł paczkę szlugów, w pierwszym odruchu nie chciałem przyjąć ale tak wyglądał, że musi sie jakoś choć symbolicznie odwdzięczyć, że nie mogłem odmówić. Pożegnaliśmy się i pojechał jeszcze długo machając ręką :)

Inna sytuacja:
Też czasy PKS, miałem stare deski do spalenia dostarczyć na wieś.
Zajechałem na miejsce, otworzyłem bok i przyszło dwóch gości rozładowywać a, że nudziło mi sie trochę to zacząłem im pomagać. Po rozładunku przyszła żona właściciela domu z workiem i coś sie tam ruszało. Daje mi worek i mówi, że to za pomoc. zaglądam do środka a tam żywa kaczka :D , mówie, że nie mogę jej przyjąć, rozładowywałem bezinteresownie, mówi żebym tak czy inaczej wziął, mówię jak ja z żywą kaczka będę jechał? To ona na to, że zaraz zawoła męża i utnie jej głowę. Wtedy sie poddałem i wziąłem tą żywą kaczkę. I pojechała ze mną, zawiozłem ją do babci :D

Autor:  Mr.X [ 24 mar 2009, 22:32 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Jedziemy z koleżanką na zajęcia osobowym do Olsztyna, poranne godziny to były i taka jesienna szarówa, oczywiście środek lasu i w połowie drogi za ostrym zakrętem patrze, osobówka w rowie na dachu, nikogo w pobliżu, więc zatrzymuje się. Światła miał jeszcze zapalone i drzwi zamknięte, wiec myśle sobie, że jest hu***o i już wyciągam rękę po telefon, żeby na pogotowie dzwonić. Biegnę do auta, szarpię za drzwi - pusto, nikogo nie ma. Rozglądam się dookoła i jedyne co mi przyszło do głowy, to że może gość spanikował i dał noge, wiec zacząłem sie rozglądać dookoła, miedzy innymi w las. Zatrzymało się jeszcze kilka innych osobówek, ktoś już wcześniej zadzwonił na pogotowie, ale mówie, że nikogo tutaj nie ma. Dla pewności jeszcze raz zajrzałem do samochodu, wszędzie była porozwalana elektronika, miedzy innymi laptopy, telefony i różne tego typu, wiec pierwsze, co do głowy przyszło to na policje zadzwonić i czekać aż przyjadą, żeby nikt tego nie rozkradł, wtedy mym oczom ujrzał się Pan w czarnym garniturze wychodzący z głębin lasu z uśmiechem na twarzy i lekkim zdziwieniem mówi, że nic się nie stało i już zadzwonił gdzie trzeba...

wkurzył mnie :|

Autor:  rastos2 [ 25 mar 2009, 1:57 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Cytuj:
W tym samym momencie jak to pomyślałem samochód z piekarni ostro hamuje aż z tyło otworzyły się drzwi i wypadają z niego bułki na ulice
Kolego Spiwor mógłbyś wyjaśnić jak to było możliwe???Z doświadczenia wiem (przynajmniej do tej pory taki mi sie zdawało :U ) że podczas hamowania jadąc do przodu siła bezwładności przesuwa się zgodnie z kierunkiem jazdy więc jak te bułki wypadły tylnymi drzwiami?? Obróciło tego busa czy jak??Sorki za Off-Top ale jestem ciekaw :U

Autor:  krcr [ 25 mar 2009, 18:38 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Przy heblowaniu hamulcem mógł odbeknąć do tyłu na resorach jak się już zatrzymał i zanurkował (przy nagłym hamowaniu). nic innego mi do głowy nie przychodzi

Autor:  Yayek [ 25 mar 2009, 22:35 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

może miał odsunięte szyby w drzwiach i bułki tamtędy wyszły :P (oczywiście przy założeniu że nie miał ściany/kraty działowej) 8)

Autor:  Pablo91 [ 25 mar 2009, 23:26 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Może... Lepiej niech autor tekstu dopisze to do swojego opowiadania a później niech moderator usunie ostatnie posty bo nie ma co zaśmiecać tego ciekawego tematu :)

Autor:  spiwor [ 05 kwie 2009, 15:47 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Ciekawe domysły :)
To było małe autko dostawcze, cos jak KIA, jak zaczął hamować na pewno zablokowało mu koła i zaczęło rzucać po całej drodze, tak to wygladało jakby zaraz miał sie przewrócić na któryś z boków i od tego rzucania, za pierwszym razem otworzyły się tylne drzwi, a za każdym razem gdy go zarzucało to wysypywały sie bułki. A zatrzymał sie wkońcu na przeciwnym pasie.

Inna historia.
Trasa z Kielc do Hyaba w Długołęce. Naczepa załadowana po sufit częściami do koparek na specjalnych stelażach po sam sufit. Nocka, fajnie się jedzie, mijam zakład mięsny Walichnowy, po chwili na prostej olbrzymi huk! Hamowanie, szybko w lusterku, naczepa krzywo stoi, w głowie mysli - no ładnie jeden ze stelaży spadł, choc był solidnie przymocowany. Na gąbczastych nogach wysiadka z samochodu, okazało się, że był wystrzał w tylne oponie naczepy. 2 w nocy, no co robić, trzeba zmieniać.
Z pewną niepewnością (jak by to powiedziała Żanetka Letka) czy aby to nie jest jeden z tych dni gdy pech przychodzi falowo jeden za drugim, najpierw sprawdzić czy uda się poluzować nakrętki. Jedna, druga, trzecia, allleluja poluzowały się wszystkie. Teraz sprawdzić czy lewarek podnosi, urwał sie bolec regulacji ale podnosi, super. No to wyciąganie zapasu. Cięzka krowa, ale udało się wyciągnąć i mimo zmęczenia nie wymsknęło sie z rąk i nie wpadło do rowu. No to już jetem w domu.
Odkręcam śruby, została jedna. Coś nie idzie. Okazało się, że pominąłem jedną śrubkę a ta za chiny nie chce sie poluzować. Z rurek, kluczy udało sie zrobić ramie kilku metrowe a ta ani drgnie, na dodatek jest mniejsza niż inne i klucz sie ześlizguje. Namordowałem sie przeokrutnie i nic. trzeba spakować manatki i szukać pomocy. Na szczęście okazało się, że dwa-trzy kilometry spowrotem jest zakład wulkanizacyjny. No to wsteczny i czołganie się pi prostej do tyłu, zatrzymując sie co chwilę, żeby samochody mogły mnie spokojnie minąć...
Wreszcie sie udało cofnąć. Wjechałem na teren wulkanizacji a tam pozostało czekać do 8 rano, przyjechał gumiarz i nawet miał lekkie problemy odkręcić pneumatem tą śrubke.
W międzyczasie przyjechał starszy gość osobówką i mówi - "Panie to panu opona strzeliła? W nocy obudził ,mnie jakiś huk. Trzy razy dom obszedłem czy to czasami u mnie coś nie wybuchło !" :U

Autor:  Harry_man [ 05 kwie 2009, 17:22 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Cytuj:
W międzyczasie przyjechał starszy gość osobówką i mówi - "Panie to panu opona strzeliła? W nocy obudził ,mnie jakiś huk. Trzy razy dom obszedłem czy to czasami u mnie coś nie wybuchło !" :U
No fakt, kto widział/słyszał wystrzał opony w samochodzie ciężarowym ten nie zaprzeczy, że nawet najmocniejsze odpustowe petardy wymiękają :)

Autor:  Cyryl [ 05 kwie 2009, 17:52 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

aby poznać naprawdę fajne opowieści trzebaby zaprosić J.R. z ś.p. Ricoe.

wogóle nigdzie nie ma takich opowiadaczy jak kierowcy.

zawsze było tak, że naogół najwięcej mieli do opowiedzenia modsi.

wiele lat temu za głębokiej komuny w gronie kierowców prym w opowieściach wodził jeden z młodszych, zabarwiając swoje opowieści ponad zdrowy rozsądek.

widząc że facet już opowiada kompletne bajki, jeden ze starszych kierowców zaczął swoją opowieść:

było to zimą gdzieś bardzo daleko chyba na Mazurach (to tak daleko jak dzisiaj do Hiszpanii). noc, ja zmęczony ale trzeba jechać, jechałem nie wiem jak szybko, ale na prawdę bardzo szybko i w pewnej chwili zorientowałem się, że światła przednie samochodu zaczęły przygasać. patrzę na wskaźnik prądu - prądnica OK.
zwolniłem i światła jakby zaczęły mocniej świecić.

od tego momentu kierowca ów zaczął mówić patrząc prosto w oczy młodemy bajkopisarzowi, który to słuchał z rozdziawiona gębą.

jadę dalej, co przyśpieszę światła przygasają, zwolnię świecą jaśniej.
wiecie co to bylo?
kierowcy przekrzykują się: pasek klinowy, regler (regulator napięcia), bezpieczniki, a gość dalej patrzy młodemu w oczy i mówi tak:

nic z tych rzeczy - ja po prostu przekraczałem prędkość światła.

efekt: młody opowiadał już bardziej prwdopodobne historie.

Autor:  Harry_man [ 05 kwie 2009, 18:14 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

Ten kierowca od świateł powinien lepiej zapoznać się ze szczególną teorią względności Einsteina :)

No dobra, ale my nie chcemy tutaj opowieści rodem z science-fiction, tylko takie z życia wzięte. Na pewno Cyryl masz coś ciekawego - mógłbyś zaserwować w wolnej chwili ;)

Autor:  Cyryl [ 05 kwie 2009, 20:35 ]
Tytuł:  Re: Trakerskie opowieści

najstarsze:

kiedyś Żuki miały takie kołapaki na koła. ja jako początkujący kierowca bardzo zwracałem uwagę na wygląd zewnętrzny pojazdu. ponieważ jeden kołpak był lekko podgięty postanowiłem go wymienić.
procedura była tak, że z tym kołpakiem szedłem do kontrolera technicznego i on wnioskował wymianę, wypisywał dokument RW i do magazynu.
ponieważ mój kołpak był lekko podgięty, aby kontroler na pewno wypisał wymianę potraktowałem kołpak jeszcze obcasami i z takim plaskatym poszedłem do kontrolera, potem szczęśliwy do magazynu.

tutaj zaskoczenie: kołapków nie ma i nie wiadomo kiedy będą.

zostało mi pół dnia młotkowania.

wniosek: najpierw myśleć później robić, pamiętam to do dziś.

Strona 1 z 3 Strefa czasowa UTC+02:00
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited
https://www.phpbb.com/