troche odświeze...
jezdzilem sobie ostatnio i mi sie tak zachciało, po deszczu
jadac zaciągałem sobie powoli wajhe, po trochhu po trochu, az w koncu po właczeniu calego szybko odpusciłem, kół nie zablokowalo. jadac 50-60 złapałem i zostawiłem - zajebiscie
nie [postawiło bokiem, powoli czulem jak dupa schodziła, ale auto zwalniało, skontrowalem, predkosc spadla do zera. złapalem jeszcze raz przy 70... i odpuscilem. koła blokuja sie dopiero po jakims czasie. (nie jak w osobówce odrazu).
2 lata temu łapałem sobie czesto na sniegu, na firmowym placu, tez zajebiscie, szczegolniej jak wspomaganie dobre:)
potem nie było jakos okazji (a i czlowiek nie miał tyle pomysłów co na poczatku) az sie zachciało.
opisałem swoje doświadczenia. kazdy odbierze inaczej. nie nakazuje ani nie zabraniam:D kazdy zrobi jak uważa.
osobówka zawsze jak jest snieg to do oporu, jest na koncie pare felg, otarcia... ale co mi tam.(nie na drogach publicznych)
teraz jezdzac motorem (codziennie) gdy pada, lub jest ujemna temperatura, nawet bliska zeru zawsze po ruszeniu sprawdzam przyczepnośc (przedni i tylni hamulec, najpierw delikatnie nastepnie troszke mocniej dociskajac, z wyczuciem zeby sprawdzic granice przyczepnosci)
czesto rowniez podczas jazdy rozejrze sie i sprawdze ponownie.
zdarzało mi sie jeżdzic motocyklem po dosłownie "szklance" gdzie nawet przy ujeciu gazu koło tylnie uciekało...